Franciszkanin z Kłodzka: tragedia nie zabiła dobroci i wspólnoty [ROZMOWA]
Woda zniszczyła nie tylko miejsce zamieszkania zakonników, ale i kościół parafialny, do której od setek lat uczęszczali kłodzczanie. O wspólnocie, którą tworzą pomagający powodzianom, o wciąż zmieniających się potrzebach oraz dlaczego ważne jest, by nie pozostawić wiernych bez parafii z o. Savio Sitarczykiem OFM rozmawia Anna Gorzelana.
Anna Gorzelana: W ubiegłą niedzielę oczy całej Polski zwróciły się ku zalanym terenom, m.in. ku Kłodzku. Niebezpieczeństwo powodzi wyrwało Was ze snu?
Savio Sitarczyk OFM: – Już o drugiej w nocy z soboty na niedzielę (z 14 na 15 września) dotarła do nas fala. Zalała klasztor i kościół mniej więcej na metr wysokości. Z braćmi w klasztorze ewakuowaliśmy się na piętro, ale zniszczone zostało wnętrze kościoła. Później woda wlewała się coraz mocniej, z budynku parafialnego widać było tylko dach, ławki w kościele pływały jak łódki, woda była na wysokości ambony, woda sięgała do trzech metrów.
Teren naszego klasztoru z początku był jak zamknięty basen z dwoma ujściami, przez które woda przelewała się na ulice miasta. Dopiero druga fala powaliła prawie cały mur klasztorny. Woda w kościele napierała na solidne, drewniane drzwi z taką siłą, że później musieliśmy z braćmi łowić jedno z ich skrzydeł. Klasztor został odcięty od świata.
Czy od razu ruszyła pomoc?
– W niedzielę wszyscy koncentrowali się na aktualnym stanie powodziowym. Trudno było myśleć o czymś innym niż ratowanie siebie i rzeczy, które przed powodzią wynieśliśmy z parafianami na pierwsze piętro. W niedzielę około godziny osiemnastej był pik powodziowy, później woda zaczęła opadać. Po północy w ogrodzie klasztornym woda odsłoniła ziemię.
Jak wspominasz moment, gdy woda opadła i widoczne zaczęły być zniszczenia?
– Trudno wyrazić towarzyszące nam wtedy uczucia. Myślę, że ktoś, kto nie przeżył powodzi, nie jest w stanie tego sobie wyobrazić. Tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy woda opadła, zaczęła się największa walka. Szlam powodziowy, czyli gęsta, zanieczyszczona warstwa, która pozostaje po opadnięciu wód, stanowi duże zagrożenie sanitarne. Szlam jest trudny do usunięcia, a ze względu na zarazki, jest też bardzo niebezpieczny. Naszym priorytetem było oczyszczenie pomieszczeń i dokładna dezynfekcja ścian, by pozbyć się tej toksycznej mieszaniny osadów, błota, piasku, mułu i innych zanieczyszczeń. Oczywiście nie byliśmy z tym sami, gdyż szybko pojawiło się wiele osób chętnych do pomocy.
Kiedy zaczęli się oni włączać w pomoc?
– Gdy w poniedziałek ok. godziny ósmej zszedłem na dół, już zaczęli pojawiać się parafianie z łopatami, by pomóc oczyszczać zniszczony klasztor oraz kościół. Szybko na miejscu pojawili się też uczniowie ze szkoły mundurowej w Kłodzku.
Pracy było dużo, gdyż trzeba było wyrzucić wszystkie zalane przedmioty, ale też pomoc rosła z dnia na dzień. Solidaryzują się wszyscy. Siostry klaryski, będące zakonem klauzurowym, otworzyły swoje progi, by również wesprzeć powodzian potrzebujących pomocy.
Mowa o zorganizowanych grupach wolontariuszy, konkretnych wspólnotach, czy może o pojedynczych ochotnikach?
– Wszyscy ludzie niesamowicie się jednoczą w pomoc powodzianom. Przyjeżdżają zorganizowane grupy m.in. z naszych franciszkańskich parafii, bardzo angażuje się też młodzież, m.in. Młodzież Salezjańska, która pomogła naszym parafianom w sprzątaniu domów. Wielu ludzi pomaga też „na własną rękę”, dzieląc się swoimi umiejętnościami i czasem. Nie można zapomnieć także o ogromnej pomocy ze strony wojska i strażaków, także z centralnej Polski. Pomoc spływa do nas dosłownie z każdej strony.
Przyjeżdżają też wolontariusze zajmujący się stroną gastronomiczną, by ochotnicy oraz wszyscy, którzy przychodzą do nas, na ogród, mogli zjeść coś ciepłego. Przyjechała też mniejszość niemiecka z grillami, by wszyscy, którzy dookoła pracują, mogli się posilić ciepłym posiłkiem.
Skąd wolontariusze wiedzą, gdzie dokładnie przyjechać, by realnie pomóc?
– Martwiliśmy się, czy pomoc dociera do mniej znanych miejscowości niż Kłodzko, Stroń czy Lądek. Okazuje się, że niektórzy wolontariusze, którzy jadą pomóc powodzianom, nie mają określonego konkretnego celu i przejeżdżając przez zniszczone przez wodę wioski, zatrzymują się i wysiadają, by właśnie tamtejszych poszkodowanych wesprzeć pracą.
>>> Jak Kościół pomaga powodzianom? Jak można się włączyć?
Ta praca pewnie jeszcze długo będzie potrzebna.
– Zdecydowanie. Choć pierwsze potrzeby powodzian zostały zaspokojone, czyli woda i jedzenie zostało dostarczone, to wciąż pojawiają się kolejne potrzeby. Aktualnie zdecydowanie brakuje nam czajników elektrycznych. Zbieramy też latarki-czołówki i kuchenki, ale też np. czystą pościel, gdyż powódź dotknęła wielu starszych ludzi, którzy nie mają teraz podstawowych warunków do życia, nie mają nawet pod czym spać. Ludzie pytają także o talerze, kubki i sztućce. Powódź zabrała im dosłownie wszystko. Trzeba być czujnym, by z tą pomocą być szczególnie roztropnym, bo potrzeby wciąż są, ale się zmieniają.
Dlaczego parafia jest miejscem, do którego ludzie przychodzą po te artykuły?
– W mieście zostało otwartych wiele punktów pomocy dla powodzian. Także my chcieliśmy pomóc naszym parafianom i po prostu sąsiadom. Po pomoc może się zgłosić do nas każdy potrzebujący. To, co mamy w naszym punkcie zbiórki darów, jest do dyspozycji powodzian. W tym czasie szczególnie potrzebna nam wszystkim jest solidarność, dlatego mogą przychodzić wszyscy i z tego, co mamy, pomagamy.
Nie tylko pomoc rzeczowa jest niezbędna. Myślę, że parafianom nie jest łatwo odnaleźć się w tej rzeczywistości, gdy nie mogą pójść nawet pomodlić się do kościoła, który pamiętają od zawsze.
– Chcemy, żeby parafia na tyle, na ile jest to możliwe, funkcjonowała. Uruchomiliśmy telefon, który może pomóc parafianom w komunikowaniu spraw, porównując trochę to do kancelarii parafialnej. W niedzielę 22 września odbyła się pierwsza msza święta niedzielna. Był to ważny i poruszający moment. Wspólnie mogliśmy modlić się w miejscu, gdzie jeszcze tydzień temu przepływała rwąca rzeka. Wiele osób miało pragnienie skorzystać z tego sakramentu i jestem pewien, że to wydarzenie było bardzo potrzebne. Dało duże poczucie przynależności do wspólnoty. Tragedia nie zabiła dobroci ludzkiej, aby być z drugim człowiekiem, a także wspólnoty, której siły można szczególnie doświadczyć.
Jak wyglądają plany na kolejne tygodnie?
– Odnośnie do działań duszpasterskich: w zależności od pogody chcemy w niedziele odprawiać msze święte polowe. Wkrótce uruchomimy również msze w naszej kaplicy klasztornej, odprawiane w tygodniu. Myślimy też o dyżurach spowiedniczych. Bardzo ważne jest, byśmy w obliczu tragedii, która dotknęła tysiące ludzi, nie zapomnieli o aspekcie duchowym.
Rusza na dobre wolontariat franciszkański organizowany przez ojca Kordiana, gwardiana i proboszcza z Olsztyna. Chcemy działać według rozplanowanego długofalowo planu, ponieważ zdajemy sobie sprawę z tego, że ilość pomocy, jaką teraz otrzymujemy, nie będzie trwała bardzo długo. Ludzie wrócą do swoich prac i obowiązków, co jest zupełnie zrozumiałe.
Przede wszystkim – nie chcemy zostawić ludzi bez parafii. Dążymy, by na odpust Matki Bożej Różańcowej móc odprawić Eucharystię w oczyszczonym, zdezynfekowanym kościele, by faktycznie ludzie mogli wrócić do tak drogiego ich sercom miejsca. Myślimy także o tym, aby dać dzieciom i młodzieży możliwość formacji duchowej: mam na myśli przede wszystkim dzieci przygotowujące się do przyjęcia pierwszej Komunii oraz młodzież przygotowującą się do bierzmowania.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |