fot. Sant’Egidio
Gdybyśmy do niego nie dotarli, dziś by nie żył [ROZMOWA]
– Jakieś dziecko mocno płakało i ktoś nam powiedział, że ono jest sierotą i się tak po tym obozie snuje. To było dla mnie bardzo trudne doświadczenie. Pamiętam, że gdy już wyszliśmy z obozu, to usiadłam na skraju morza. Widziałam stamtąd nawet Turcję, z której większość osób dopływa na Lesbos. I zaczęłam płakać. Wiedziałam, że to morze było cmentarzem dla rodziców tego dziecka – opowiada Anna Mikołajczyk ze Wspólnoty Sant’Egidio. W rozmowie z misyjne.pl mówi o tym, co zrobić z naturalnym w nas lękiem przed obcymi i dzieli się swoim doświadczeniem spotkania osób w kryzysie uchodźczym.
Hubert Piechocki: Czy Ty się boisz uchodźców, migrantów?
Anna Mikołajczyk (Wspólnota Sant’Egidio, Fundacja „Redemptoris Missio”): – Myślę, że po tym, jak poznałam ich historie, imiona – to zrozumiałam, że nie mam czego się bać.
Skąd w takim razie bierze się w nas strach przed migrantami?
– Lęk jest w ludziach czymś pierwotnym. Boimy się każdego obcego, innego, tak jak obawiamy się tego, co nieznane. Dodatkowo w mediach i wypowiedziach wpływowych osób jest bardzo negatywna narracja w stosunku do przybyszów. Boimy się kogoś, kto nie jest taki jak my. Jako społeczeństwo rozwinięte i myślące mamy możliwości, by nie żyć w lęku. Lęk nie może być naszą ostateczną odpowiedzią, bo prowadzi do zamknięcia. Jeśli chodzi o strach przed migrantami to ważne jest, abyśmy szukali sposobów na to, aby pokonać lęk i dać sobie szansę na spotkanie. Tylko tak możemy zacząć budować braterstwo między nami.

Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie, doświadczenie z osobami w kryzysie uchodźczym?
– Tak, bardzo dobrze pamiętam. To było na wyspie Lesbos, na którą pojechaliśmy ze Wspólnotą Sant’Egidio do obozu dla uchodźców. Był ogromny, osób „w drodze” było więcej niż mieszkańców wyspy. Ludzie mieszkali w takich prowizorycznych namiocikach na wzgórzu. Pamiętam, że zanim weszłam do obozu, to odzywały się w mojej głowie różne narracje i lęki. Ale wiedziałam, że nie chcę się bać, że chcę spróbować. I ogromnym zaskoczeniem było dla mnie to, że pierwszymi osobami uchodźczymi, które wybiegły w moim kierunku, były małe dzieci. Wtedy zrozumiałam, w jakim absurdzie żyjemy. Narracje, które powtarzane są w mediach, które słyszymy czasem z ust polityków, te różne agresywne słowa – są zupełnie nieprawdziwe. Te dzieci nie chciały mi nic zrobić, chciały się po prostu przytulić.
Co Cię najbardziej uderzyło podczas tamtej wizyty na Lesbos?
– W tamtym obozie – chyba ogromna samotność. Przede wszystkim samotność dzieci. Nie było tam szkoły, więc się nie uczyły. I pomyślałam sobie, że przecież my – Europejczycy – jesteśmy w stanie zapewnić dzieciom edukację. Dlaczego więc tamte dzieci nie mogą z tej szkoły skorzystać, tylko muszą siedzieć w jakichś prowizorycznych barakach i czekać nie wiadomo na co? Procedury azylowe trwały czasami latami i ludzie wegetowali w obozie, czekając na jakieś pozytywne rozstrzygnięcie ich sprawy. To było bardzo trudne doświadczenie. Wspólnota Sant’Egidio zorganizowała wtedy szkołę języka angielskiego, żeby dzieci mogły chociaż w wakacje oderwać myśli od obozowej codzienności i skorzystać z podstawowego prawa do edukacji. Dorośli również chętnie dołączali na zajęcia. Chcieliśmy, żeby poczuli, że ich los nie jest nam obojętny, że chcemy ich poznać i wyrazić naszą solidarność oraz otwartość na przyjęcie ich z godnością. Pamiętam pewną scenę w obozie. Było bardzo dużo dzieci, w pobliżu nie było niestety ich rodziców, szliśmy przez obóz. Jakieś dziecko mocno płakało i jeden z mieszkańców obozu powiedział nam, że ono jest sierotą i się tak po tym obozie snuje. To było dla mnie bardzo trudne doświadczenie. Pamiętam, że gdy już wyszliśmy z obozu, to usiadłam na skraju morza. Widziałam stamtąd brzeg Turcji, z której większość osób dopływa na Lesbos. I zaczęłam płakać. Wiedziałam, że to morze było cmentarzem dla rodziców tego dziecka i wielu innych osób, które utonęły w drodze do Europy. Wszyscy pamiętamy 3 października 2013 r., kiedy 368 osób, głównie kobiet i dzieci z Erytrei, straciło życie w katastrofie morskiej u wybrzeży Lampedusy. To były moje pierwsze doświadczenie z osobami w kryzysie uchodźczym, trudne doświadczenie, ale też piękne, bo wiele we mnie zmieniło. One mnie ukształtowały. Dzięki byciu we Wspólnocie Sant’Egidio wiem, że nie jestem z tym sama i mamy alternatywne rozwiązania, aby pomagać uchodźcom, takie jak korytarze humanitarne.

Skonfrontowałaś te różne narracje, które miałaś w głowie, które do Ciebie dochodziły – z rzeczywistością, z prawdą.
– Prawda jest rzeczywistością, w której żyjemy, a nie masą niesprawdzonych informacji, którymi każdego dnia jesteśmy zalewani. Kiedy spotykasz człowieka, widzisz jego twarz, wtedy krok po kroku poznajesz o nim prawdę. Nie widzisz wtedy opowieści o nim, ale to, kim on naprawdę jest. Oczywiście wymaga to czasu, ale na tym właśnie polega integracja. Poznajesz jego imię i to sprawia, że lęk zaczyna stopniowo zanikać. Nie ma innej odpowiedzi na to, żeby tego lęku się wyzbyć – niż to, żeby się spotkać, porozmawiać, zobaczyć. Żyjemy w Polsce, mamy na naszym terenie obozy dla uchodźców. Jeśli myślę, co ktoś mógłby zrobić – to zapraszam, by odwiedził właśnie taki obóz, by poznał tych ludzi czy odwiedził organizacje, które pomagają cudzoziemcom. Zapraszam też do Wspólnoty Sant’Egidio w Warszawie czy w Poznaniu, gdzie od tego roku zaczęliśmy zajęcia w Szkole Kultury i Języka Polskiego, do której przychodzą osoby, które przybywają do Polski. Są więc możliwości, żeby tego lęku się wyzbyć.
Często słyszymy z mediów m.in. o tym, że uchodźcy są zamknięci na naszą kulturę. Jednak udział choćby w takiej Szkole Kultury Języka Polskiego przeczy tej tezie.
– Nie zgodziłabym się z tym, że są zamknięci, ponieważ widzę, jak bardzo zależy im na tym, żeby nauczyć się języka, żeby zrozumieć kraj, w którym się znaleźli. Pamiętajmy o tym, że wiele osób uciekło ze swojego kraju, ponieważ ich życie tam było zagrożone – doświadczyli wielu traum i nie jest im łatwo odnaleźć się w nowym miejscu. Cześć osób była ofiarą tortur czy przemocy. Dla większości z nich Europa to faktycznie inny świat. W Iranie, Sudanie, Etiopii czy w Jemenie żyli inaczej niż żyje się np. w Polsce. To kraje inne kulturowo, w których używa się też innego języka, nie ma takiej presji czasu i pogoni za zadaniami, używa się innego alfabetu, w wielu z tych krajów panuje dyktatura, ludzie są pozbawieni podstawowych praw. W Sant’Egidio poprzez naszą szkołę budujemy przyjaźń, dzięki której odkrywamy siebie nawzajem. Nasi uczniowie poznają kulturę naszego kraju i język, żeby mogli się komunikować, ale też my poznajemy ich kulturę. To również nam pomaga lepiej ich zrozumieć, to sprawia, że lęk ustępuje solidarności, a integracja staje się bardzo konkretnym procesem, który angażuje każdą ze stron. Im więcej wiesz o kraju, z którego uciekł dany człowiek, tym większa budzi się w tobie otwartość i wyrozumiałość na niego.

Ta wymiana międzykulturowa pomaga chyba też w niesieniu pomocy. Łatwiej przecież pomaga się osobom, które już trochę się zna, których potrzeby się rozumie.
– Jestem zwolenniczką myślenia, że każdy człowiek, który do nas przychodzi jest dla nas wartościowy. Staramy się pozytywnie patrzeć na każdego człowieka i doceniać w nim piękno, które ma nam do zaoferowania. W ten sposób otwieramy nasze serca. Patrząc z wyrozumiałością i empatią na kogoś nowego, dostrzegamy, jak wiele dobrych rzeczy jeszcze o nim nie wiemy. Widzimy, jak się zmieniamy dzięki tym spotkaniom. Towarzyszymy kobiecie z dwójką dzieci, którą jako Sant’Egidio przyjęliśmy w Poznaniu. Okazało się, że jest pasjonatką malarstwa. Poprosiliśmy, żeby prowadziła warsztaty z malarstwa dla dzieci romskich, które mamy w naszej Szkole Pokoju. Okazało się, że to ona najlepiej dogadywała się z tymi dziećmi! Chodzi z nami do domu pomocy społecznej i zajmuje się naszymi seniorami. W DPS-ie byli też chłopacy z Sudanu, którzy uczą się z nami polskiego. Są z nami dzięki współpracy ze stowarzyszeniem Lepszy Świat, które przyjęło ich pod swój dach w Poznaniu. I nasi przyjaciele seniorzy po tych spotkaniach mówią nam: „No jak to, trzeba ratować wszystkich ludzi”. Jest wiele możliwości, dzięki którym możemy budować inny świat. Wierzymy w to, że istnieją alternatywne rozwiązania. Jesteśmy zaangażowani w integrację. Praktykujemy ją, jesteśmy blisko i otwieramy przede wszystkim nasze serca. Dzięki temu obalamy mury i mity, które często są nieprawdziwe i niepotrzebnie kreują lęk.

Po tej wizycie na Lesbos było w Twoim życiu wiele kolejnych spotkań z osobami w kryzysie uchodźczym.
– Po tej misji mieliśmy duży problem moralny z tym, co dzieje się u nas – na granicy polsko-białoruskiej. Wiedzieliśmy, że nie chcemy wobec tego dramatu być obojętni. Zwłaszcza, że doświadczyliśmy tego, że ludzie w drodze faktycznie tam giną. Pomagaliśmy więc osobom, które znalazły się w polskim lesie – byli to ludzie z różnych krajów. Dla mnie było to jedno z trudniejszych doświadczeń w życiu. Pomogło nam jednak – też mi osobiście – zrozumieć, że jesteśmy w stanie przyjąć, że jesteśmy w stanie pomóc. Możemy to zrobić w sposób humanitarny, legalny i niczego nam to nie odbiera. Nic na tym nie tracimy, a wręcz zyskujemy, bo wtedy stajemy się bardziej ludzcy i rozumiemy głębiej, kim naprawdę jesteśmy! Mówił zresztą o tym Mario Marazziti na Zjeździe Gnieźnieńskim. Przedstawił też konkretne mity na temat migracji, których nie należy mylić z prawdą o ludziach w drodze. Dla Sant’Egidio sposobem na nielegalną i niebezpieczną migrację jest projekt korytarzy humanitarnych. W 25 rozdziale Ewangelii wg św. Mateusza Jezus mówi: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”, nie jest to poboczny zapisek, ale centrum wiary. To z naszej postawy wobec najuboższych i najbardziej pogardzanych będziemy rozliczeni na sądzie ostatecznym. Mario Marazziti powiedział też, że nie jest to jakiś manifest NGO, ale serce Ewangelii. Jeśli nie przyjmujemy, to sami zatracamy swoją tożsamość, przestajemy jako chrześcijanie wiedzieć, kim jesteśmy. Chrześcijaństwo nie może prezentować postawy zamkniętej, zalęknionej – a tym bardziej w jakikolwiek sposób używać języka przemocy i podziału odmawiającego innym człowieczeństwa.
W kontekście granicy polsko-białoruskiej na mnie duże wrażenie zrobił film „Zielona granica” Agnieszki Holland. Otworzył mi oczy na dramat tych ludzi. Ten obraz dobrze oddaje rzeczywistość, która rozgrywa się w tej przestrzeni?
– Na granicy polsko-białoruskiej często mieliśmy bardzo trudne, ekstremalne wręcz sytuacje. Oglądałam „Zieloną granicę” i mnie ten film też bardzo poruszył. Rozmawialiśmy z jedną z organizacji, które pomagają na pograniczu i zapytaliśmy, czy jakoś możemy im pomóc. To było Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne. Wtedy sytuacja była już trochę „lżejsza” tzn.. zniesiona została strefa zamknięta – gdy działała, to wjechać mogli tam tylko mieszkańcy. My nimi nie jesteśmy, więc w żaden sposób nie moglibyśmy tam wtedy być. Gdy już trafiliśmy na pogranicze, to mieliśmy wiele spotkań z ludźmi w bardzo dramatycznej sytuacji. Byli ranni, pobici. Pamiętam chłopaka, który był wpółżywy i gdybyśmy do niego nie dotarli z moim przyjacielem Markiem Durskim, to pewnie dziś by nie żył. Tymczasem żyje, próbuje sobie ułożyć życie w Warszawie, złożył wniosek o ochronę międzynarodową w Polsce i czeka na jego rozpatrzenie, bo chce tu żyć. Po wyjściu z ośrodka zamkniętego zaprosił nas na pizzę – to był bardzo wzruszający moment. Myślę, że nasza obecność tam pomogła uratować życie wielu ludzi, którzy nigdy nie powinni byli znaleźć się w takiej sytuacji.

Często zapominamy o tym, że ci ludzie przybywają do nas, bo muszą uciekać ze swoich domów. Zapominamy o powodach, które ich do nas sprowadzają. Nieraz słyszymy za to, że oni przyjeżdżają tu, by „żerować” na nas. To straszne słowa.
– Myślę, że mówienie o „żerowaniu” to w ogóle jakiś absurd, bo zasiłki są naprawdę niskie i bardzo długo czeka się na przyznanie pomocy. Ale tak – ten argument pojawia się w medialnych i politycznych narracjach. Najczęściej używa się go w kontekście mężczyzn. Przyznam, że każdy z chłopaków, których spotkałam chciał przede wszystkim podjąć pracę, chcieli sami się utrzymywać i pomóc bliskim, których zostawili w domu. Problemem jest skomplikowany system, w którym najpierw taki człowiek jest weryfikowany przez Urząd ds. Cudzoziemców. Otrzymanie pozwolenia na pracę też zajmuje trochę czasu. Trzecim elementem jest znalezienie firm, które chciałyby zatrudnić ludzi z doświadczeniem uchodźczym. Czwartą barierą jest język. System przyjęcia, integracji w Polsce jest tak naprawdę w powijakach. Towarzyszymy osobom, które znalazły się w naszym kraju. Widzimy, jak wiele jest jeszcze wyzwań przed nami. Nie zauważyłam, żeby ktokolwiek z nich miał postawę „żerowania”, raczej powiedziałabym o niemożności stanięcia na nogi z wielu powodów – pierwszym są doznane traumy. Osoby, które poznałam chcą być samodzielne, ale rzeczywistość bardzo często ich przerasta. Część z tych osób jest też straumatyzowanych i trudno im poradzić sobie bez pomocy psychologa. Przebywanie przez kilka miesięcy w pasie między Polską a Białorusią, bez dostępu do jedzenia, doświadczając przemocy, widząc śmierć ludzi, którzy umierają z wycieńczenia – to zostawia w tych ludziach ślady. Myślę, że to jest bardzo skomplikowany temat, nie możemy go upraszczać. Każdy przypadek jest inny, każdą osobę należy potraktować indywidualnie i pomóc jej, by mogła sama stanąć na nogi. Każdy z tych ludzi podkreśla, że ma marzenia, że chce się rozwijać. Chcą pomóc swoim rodzinom – by one nie musiały nigdy uciekać. Chcą też wnosić do naszego kraju bogactwo, z którym przychodzą. Ale pamiętajmy też o tym, że niosą ze sobą wiele trudnych historii. To, jak ich przyjmiemy, wpływa na to, jak będzie nam się razem żyło. To jest istota sprawy.
Myślisz, że w otwarciu się na te osoby może nam pomóc poznanie historii, które ze sobą niosą, zapytanie ich o te historie?
– Tak, tylko trzeba pamiętać, że nie każdy chce od razu o tym mówić. Tak samo jak my, gdy spotykamy się ze sobą – nie zawsze od razu opowiadamy całą historię swojego życia. Myślę, że warto na początku wyjść z jakimś prostym gestem sympatii, życzliwości. Wiemy, że wiele osób w ośrodkach dla cudzoziemców, w tzw. obozach otwartych lub zamkniętych, ma bardzo niskie racje żywnościowe. Są tam zwyczajnie głodni. Zwykłe dostarczenie do takiego ośrodka jedzenia dla dzieci jest prostym gestem solidarności. Zamiast robić pikietę i krzyczeć „wynoście się” – zróbmy konkretny gest pomocy. Są organizacje w Polsce, które pomagają w integracji cudzoziemców. Gdy ktoś pyta, jak mógłby konkretnie pomóc – to zachęcamy, by skontaktować się z taką organizacją. Można odezwać się do Sant’Egidio – wspieramy rodziny uchodźcze w Poznaniu i w Warszawie. Prowadzimy w Poznaniu zajęcia z języka polskiego i z kultury – można przyjść i nam pomóc. Można uczyć kogoś języka polskiego – i naprawdę nie trzeba mieć jakiejś wąskiej specjalizacji, by pomagać. Zaczynamy od podstaw. Jest wiele możliwości i każdy z nas może być częścią zmiany rzeczywistości, w jakiej się znaleźliśmy. Chodzimy na protesty, i to jest jakiś wyraz solidarności. Ale może warto też znaleźć siłę i energię na jakiś konkretny gest życzliwości wobec osoby, która już u nas w Polsce jest? Myślę, że to przyniesie piękne owoce.

Jest jakaś historia, która szczególnie Cię poruszyła?
– Tak, tego chłopaka, którego znaleźliśmy w lesie na pograniczu polsko-białoruskim. Telefon mu zamókł i miał 2% baterii. Zdążył tylko napisać wiadomość na numer alarmowy. Wysłał prośbę o pomoc. Dał znać, że nie wie, ile przeżyje – i że prosi o pomoc i nie ma siły już się nigdzie ruszyć i tak będzie leżał w tym miejscu… Baliśmy się, czy znajdziemy, go żywego, bo mieliśmy do niego jakieś 4 godziny drogi. Po dotarciu na miejsce okazało się, że faktycznie jest w bardzo złym stanie fizycznym. Przez dwa dni nie mógł się wydostać z bagna. Las na pograniczu polsko-białoruskim to nie jest taki zwykły las, to teren bardzo trudny do przejścia. Gdy wydostał się z tego bagna, był bardzo zmęczony, doczłapał się, gdzieś w głąb lasu, gdzie było już sucho, ale kompletnie stracił siły. Razem z Markiem Durskim znaleźliśmy go w nocy, po czterech godzinach od otrzymania wiadomości, cały się trząsł, dawał nikłe oznaki życia, miał hipotermię. Kiedy próbowaliśmy podać mu wodę czy coś do jedzenia – to wymiotował. Z tego lasu musieliśmy jeszcze wyprowadzić go do miejsca, z którego mogła go wziąć Straż Graniczna, żeby mógł złożyć wniosek o ochronę międzynarodową. Wtedy to jeszcze było możliwe. Wezwaliśmy też karetkę, która na początku odmówiła przyjazdu, bo „to cudzoziemiec”. To był dla nas wszystkich szok. Dopiero ingerencja Straży Granicznej pomogła. Chłopak został opatrzony w karetce, potem trafił na sześć miesięcy do ośrodka zamkniętego, nie mieliśmy z nim wtedy kontaktu. Kiedy już został zweryfikowany i wyszedł z ośrodka zamkniętego i dostał zgodę na pobyt w ośrodku otwartym – to napisał do nas wiadomość: „Kiedy zobaczyłem migające światła lampek i usłyszałem wasze kroki, to zrozumiałem, że życie zaczęło się dla mnie na nowo”. Później spotkaliśmy się w Warszawie, mamy wciąż kontakt. Widzę, że staje na nogi, choć nie jest to łatwe. Kiedy go zobaczyłam, to się popłakałam. Pamiętałam go z lasu – był to straszne widzieć człowieka w takim stanie. Zobaczyłam pięknie ubranego, ogolonego, wypachnionego przyjaciela – zupełnie inny człowiek! Zobaczyłam, że ten gest przywrócił mu przede wszystkim życie, ale też godność. Ma teraz pragnienia, marzenia i wierzę, że uda mu się je zrealizować i będzie mógł zostać w Polsce, ale to zależy już od decyzji Urzędu ds. Cudzoziemców.

Wbrew pozorom nie jesteśmy już społeczeństwem jednolitym. Jest wśród nas wiele osób z doświadczeniem uchodźczym. A na co dzień nic się prawie nie zmieniło – przestępczość, wbrew narracjom ostrzegającym przed uchodźcami, nie wzrosła. To chyba też argument za tym, że nie musimy się bać.
– Uważam, że lęk nigdy nie jest dobrym przewodnikiem. Im bardziej się boimy, tym bardziej się zamykamy. Zamknięcie nie przyniesie nam nic nowego. Jeżeli chcemy poczuć się pewniej, przestać się bać – to trzeba zrobić jakiś krok, żeby wyjść, otworzyć swój zamknięty zamek i wpuścić do niego życie. W Polsce bardzo lubimy powtarzać, że jesteśmy pro-life. Ale ostatecznie sprowadza się to do tego, że jesteśmy pro-life tylko wobec dzieci nienarodzonych. My natomiast widzimy to w szerszym kontekście – że każde życie jest wartością. Życie dzieci, życie uchodźców, ludzi w drodze, seniorów zamykanych w domach opieki, którzy umierają w samotności… Tym wszystkim ludziom chcemy towarzyszyć. Zamykanie się wcale nie sprawi, że poczujemy się lepiej – wręcz odwrotnie. Będziemy się tym lękiem nakręcać, psychologowie podkreślają, że to prowadzi do depresji, do jeszcze większej samotności. Otwarcie, wyjście sprawia, że życie rodzi się również w nas. Stajemy się szczęśliwsi. Słyszeliśmy nieraz, że więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu. Tak samo mniej lęku jest w otwarciu, w wyjściu, w pomocy – niż w zamknięciu się, w słuchaniu fake newsów, w karmieniu się negatywnymi informacjami, które nas codziennie zalewają. Konkretne spotkanie, wyjście – to nas uratuje przed naszym własnym lękiem.
Jakie widzisz teraz najważniejsze wyzwania, które stoją przed osobami, instytucjami, które pomagają osobom w kryzysie uchodźczym?
– Integracja, integracja i jeszcze raz integracja oraz współpraca wszystkich ludzi dobrej woli, których jest w Polsce bardzo dużo. Potrzebne jest przyjęcie i pomoc tym, którzy są w najgorszej sytuacji oraz wsparcie w nauczaniu języka polskiego. Widzimy, że Europa się starzeje, że jest coraz mniej dzieci, że spada przyrost naturalny. Spójrzmy na przykład Włoch – to kraj, który bardzo się starzeje. Średnia wieku we Włoszech to już 40 lat. Za jakiś czas mało kto będzie tam produktywny. Sami dla siebie stajemy się zagrożeniem, gdy się zamykamy. Może nas zaraz nie być… Ważne jest też obalanie mitów, które narosły wokół migracji, otwieranie możliwości spotkania się z ludźmi w drodze tym, którzy mają jakieś lęki. Reagowanie na mowę nienawiści i akty przemocy wobec cudzoziemców. Najważniejsze wyzwanie to obalanie murów, które wyrosły w naszych sercach i głowach. Chcemy budować rzeczywistość, w której, jak pisał papież Franciszek, wszyscy jesteśmy braćmi.

I ważne jest też chyba obalanie muru politycznego – żeby przekonać ludzi, że to temat ponad podziałami.
– Człowiek nie jest z partii politycznej, człowiek jest darem. Każde życie jest ważne. Ludzie w drodze, „uchodźcy” są wykorzystywani instrumentalnie w walce politycznej. Jest to wobec nich okrutne. Politycy, którzy straszą tymi najsłabszymi, mówiąc nieprawdę, wyolbrzymiając zagrożenia, są odpowiedzialni za negatywne nastroje, jakie narastają w Polsce. Wolałabym, żeby bardziej rozsądnie dobierali słowa, które wpływają na społeczeństwo. Jeśli dominuje narracja wykluczająca, używa się języka pogardy i lęku – to w efekcie narasta agresja wobec innego, a nie integracja. Widzieliśmy, że gdy narastała negatywna narracja wokół uchodźców – wydarzyło się wiele skandalicznych rzeczy. Cudzoziemiec, który miał zgodę na pobyt w naszym kraju, został w Wałbrzychu pobity przez Polaków, kierowcy uberów o innej karnacji byli wyciągani z taksówek i zastraszani. Ludzie pozwalali sobie na agresję wobec „obcego”, bo usłyszeli, że jakiś polityk mówi, że „nie ma miejsca dla uchodźców i trzeba ich wyrzucić, Polska tylko dla Polaków”. Znamy z historii II wojny światowej, dokąd prowadzi taka narracja. Przecież historia wielu Polaków to również historia migracji. Mój wujek po wojnie nie mógł wrócić do kraju, bo walczył w armii gen. Andersa i wyemigrował do Argentyny. Mój przyjaciel ks. Peter opowiadał mi, że w Ugandzie były dwa polskie ośrodki dla polskich uchodźców z ZSRR. Należy tez pamiętać o tym, ilu Polaków uciekało z Polski w czasach komunizmu. Dlatego nie ma mojej zgody na sposób komunikacji, który pogardza ludźmi w drodze. Wierze, że jeśli będziemy działać, to będziemy w stanie przyjąć ludzi szukających bezpiecznego miejsce do życia. Mamy do tego procedury, organizacje gotowe pomóc w integracji i ludzi o głębokiej wrażliwości. W tym wszystkim chodzi przede wszystkim o głębszy sens i zrozumienie, na czym polega solidarność i człowieczeństwo. Mamy odpowiedź na to, jak reagować na innych w Ewangelii – to wizja chrześcijaństwa otwartego i przyjmującego! Mamy wiele możliwości, aby budować lepszy świat, niezależnie od tego, jaki mamy kolor skóry, jakim mówimy językiem i jaką religie wyznajemy.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
| Zobacz także |
| Wasze komentarze |
Przewodniczący Rady KEP ds. Migrantów i Uchodźców: każdy człowiek ma niezbywalną godność
Jubileusz Migrantów: uchodźcy z Etiopii znaleźli schronienie we Włoszech
Papież: postawą pro-life nie jest nieludzkie traktowanie imigrantów w USA





Wiadomości
Wideo
Modlitwy
Sklep
Kalendarz liturgiczny