#GłosySynodalne: współodpowiedzialni w naszej wspólnej misji
Na łamach „Przewodnika Katolickiego” ukazał się cykl komentarzy dotyczących punktów, które Sekretariat Synodu określił w Vademecum, jako tematy, wokół których powinny toczyć się dyskusje synodalne. Dzięki uprzejmości redakcji publikujemy te wypowiedzi. Głosy biskupów, dziennikarzy, teologów i świeckich mogą być punktem wyjścia do refleksji na temat istotnych dla współczesnego Kościoła kwestii.
WSPÓŁODPOWIEDZIALNI W NASZEJ WSPÓLNEJ MISJI
Magdalena Guziak-Nowak, żona i mama pięciorga dzieci; dyrektor ds. edukacji w Polskim Stowarzyszeniu Obrońców Życia Człowieka
Początek będzie osobisty, ale o synodzie dobrze myśleć przez pryzmat „ja”. Nie po to, by się skupić na czubku własnego nosa, ale żeby zobaczyć swoje zadania i swoją odpowiedzialność, której nie wolno mi zrzucić na innych. Będzie też emocjonalnie, ale wierzę, że Pan Bóg mówi do mnie nie tylko kartami Pisma Świętego i ustami mądrych ludzi, których często pytałam o radę, szukając swojej drogi. Mówi do mnie także przez moje emocje, marzenia.
To był ładny dzień. W chwili, w której się tego nie spodziewałam, ktoś mnie zaprosił, żebym swój czas, energię i talenty oddała na służbę dzieciom nienarodzonym, rodzicom chorych dzieci i samotnym mamom. Po tej miłej rozmowie z wymianą uprzejmości poczułam, jakby ktoś włożył mi na ramiona ciężki, syberyjski kożuch, którego nie mogłam udźwignąć. Rozpłakałam się pod jego ciężarem. I były to łzy zawierzenia (chcę), ale też bezradności (nie umiem, nie potrafię).
Dzisiaj, kiedy szczęśliwie troska o tych najsłabszych jest i moją misją, i pracą zawodową, widzę, że to szumnie brzmiące „zaproszenie do misji” to zwyczajnie wskazanie mi miejsca, gdzie mam kochać bardziej. Mam kochać dzieci niczyje, które nie są bezpieczne w łonach swoich matek. Mam kochać te, które zmarły przed porodem, ale nikt nigdy nie odebrał ich ze szpitala, i to ja mam pójść na zbiorowy pogrzeb. Mam kochać samotne matki, opuszczone przez mężów, którzy nie wytrzymali presji niepełnosprawności syna albo córki. Mam kochać także te, które mają siedmioro dzieci z siedmioma partnerami. Ich podania o zasiłki śmierdzą papierosami, a panie z opieki społecznej mówią, by się nie przejmować, bo to ich sposób na życie…
Ciągle tak wiele mi przeszkadza, by kochać w pełni. Własne uprzedzenia, lęki, oceny. Strach, że w byciu dla innych zabraknie mnie dla męża i dzieci – a przecież moja pierwsza misja to dom. Pomaga mi to, co najprostsze i najtrudniejsze zarazem: modlitwa, sakramenty, Pismo Święte. I wiara, że to jest Boża, a nie moja sprawa.
Sławomir Sowiński. politolog w Instytucie Nauk o Polityce i Administracji UKSW
Bliska jest mi synodalna intuicja, że jedną z barier w misji Kościoła w Polsce, także zaangażowania świeckich, jest źle rozumiany klerykalizm. Zamiast ducha wspólnoty bogatej różnorodnością powołań i talentów, utwierdza on albo teatralny obraz Kościoła – ścisły podział na aktywnych aktorów (duchowni) i publiczność (wierni), albo, co gorsza, jego wyobrażenie transakcyjne – wytwarzanie i nabywanie „usług religijnych”. Takie obrazy Kościoła tkwią dziś często w świadomości samych świeckich, zamykając ich na współodpowiedzialność za jego misję.
Przyczyny są złożone. Recepty upatruję jednak raczej w ożywianiu istniejących praktyk niż w szukaniu nowych paradygmatów. Klucz zaś widzę w przestrzeni spotkania i relacji, od których w wierze niemal wszystko się zaczyna. Ale także – jak przestrzegał ks. prof. Tischner – na których bardzo wiele może się kończyć.
Szukając rekomendacji, warto zacząć od parafii. Tam, gdzie obok Eucharystii wierni wejść mogą w mniejsze wspólnoty lub spotykać się na wydarzeniach kulturalnych, charytatywnych czy sportowych, rodzi się właśnie owa przestrzeń, w której anonimowy czasem bliźni zyskuje imię, a instytucja staje się moją wspólnotą, o której gotów jestem świadczyć.
Dobrze, że podkreślamy apostolski wymiar rodziny. Zbyt mało jednak duszpasterskiej uwagi poświęcamy przestrzeni spotkania, jaką jest życie zawodowe. To tam wielu naszych bliźnich lokuje często sens swojego życia i to tam mamy niepowtarzalną okazję praktycznie zaświadczać o Dobrej Nowinie.
Szczególnym polskim doświadczeniem było niegdyś spotkanie polskiego Kościoła i polskiej inteligencji. Warto do tej lekcji wracać.
Kościół nie może być instytucją tylko społeczną. Dlatego gruntem do ożywiania relacji międzyludzkich musi być szeroko otwarta przestrzeń spotkania z żywym Chrystusem: w dostępności do codziennej Eucharystii czy adoracji i kontemplacji wszędzie tam, gdzie jest to możliwe.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |