„Haraka akuna Baraka” – pośpiech oddala łaskę
Misje pomogły zwolnić tempo życia – wyznaje siostra Ewa, felicjanka, która spędziła szesnaście lat w Kenii. Na ogół wykonuje się swoje obowiązki w pewnym pośpiechu, ale pośpiech na misjach wygląda bardzo zabawnie, śmiesznie. W konfrontacji z mentalnością miejscową zaczyna się obserwować siebie i nabywać dystansu do swego pośpiechu.
W Afryce nie trzeba się śpieszyć. Wszystko ma swój rytm. Ludzie nie bardzo się angażują w pracę na roli, w uprawę kukurydzy, prosa. Niezupełnie dlatego, że nie chcą – może w innych warunkach byliby pracowitsi pod tym względem – ale klimat nie sprzyja. Nie da się sadzić, uprawiać, bo nic w pewnych miejscach nie urośnie. Siostra dziwiła się na początku, dlaczego ci ludzie nic nie robią, a potem pomyślała: cóż takiego mogliby robić?! Nawet samo siedzenie, życie w takim klimacie może być męczarnią. Trzeba sporo się namęczyć, żeby przetrzymać upał.
Wydawało się, że należałoby się śpieszyć, kiedy trzeba zorganizować hospicjum, zwłaszcza że to pierwszy taki ośrodek w Kenii. Wydawało się, że należałoby działać energicznie, zapewnić szybko wyposażenie, umeblować pomieszczenia, bo ludzie czekają na otwarcie. Jednak praca w zaśpieszeniu nikomu nie służy, a wręcz przeszkadza. Wtedy bardzo łatwo zdenerwować się, poganiać, krzyczeć na kogoś, upokorzyć.
Pośpiech białej siostry ludzie skwitowali swoim powiedzeniem: „Haraka haraka akuna Baraka” – „Gdy się śpieszysz, nie ma Bożego błogosławieństwa”. Siostrze przyszła prędko do głowy spontaniczna odpowiedź na własną obronę: „Haraka haraka pamodzia na Baraka” – „Śpiesz się, ale z błogosławieństwem Bożym”. Miejscowi zaśmiali się, że tak poprawnie i szybko udało się jej uzasadnić pośpiech. Ludzie w Kenii nie śpieszą się i mają głębokie przemyślenia na ten temat.
Siostra Ewa była jedyną białą zakonnicą w okolicy. W kenijskiej wspólnocie zakonnej, obciążona licznymi zajęciami, oczekiwała od współsióstr, że pomogą. Dziwiła się, że było inaczej, ale starała się powstrzymać wybuch irytacji: dlaczego nie pomagają!? W końcu zapytała o przyczyny niedostatecznej współpracy. Odpowiedź zaskoczyła: – Przecież i tak wszystko po nas poprawisz! Siostra przekonała się, że pośpiech, popędzanie i nieustanne poprawianie innych nie jest właściwe. Doszła do wniosku, że jeśli nie zmieni swojej postawy, to będzie musiała sama wszystko robić. Była potem wdzięczna siostrom i Panu Bogu, że one miały odwagę to powiedzieć, a On posłużył się nimi dla jej pouczenia. Nadal jednak śpieszyła się i zajęło sporo czasu, by przestać się śpieszyć. Gdy człowiek ma nawyk i przez długi okres to robi, to niemożliwe, żeby szybko wyzbył się takiej postawy.
Przez to, że ci ludzie nie śpieszą się, mogą trwać na przykład na Eucharystii bardzo długo. Gdy przyjdą z daleka, to im nie zależy, żeby zaraz wracać do domu. Aby dojść na godz. 10.30 na Mszę św. w Kipsing, w regionie zamieszkałym przez plemię Samburu, niektórzy musieli wychodzić o 2.00 rano, a żeby dotrzeć przed pełną nocą do siebie, musieli wracać przed 15.00. Były takie Eucharystie, które trwały do pięciu godzin. Pewien kapłan mówił trzy razy homilię, na początku, po Ewangelii i na zakończenie. Ludzie się nie śpieszyli, słuchali.
Jednego dnia miało być spotkanie z biskupem o godz. 10.00. Droga wymagała pół godziny jazdy. O 9.45 siostry były jeszcze w domu. Siostra Ewa denerwowała się, ponaglała inne siostry. Przyjechały na miejsce o godz. 10.10. Okazało się, że miejsce spotkania zostało zmienione, a wiadomości o tym nie rozesłano. Stwierdzenie stanu rzeczy zajęło kolejne 20 minut. Siostry dotarły do nowego miejsca po następnej pół godzinie. Uczestnicy zbierali się powoli po podobnych poszukiwaniach miejsca, a ksiądz biskup pojawił się o 11.45. Nikt nie śpieszył się i nie dziwił, tylko biała siostra. Takie sytuacje powtarzały się kilka razy, potem siostra zrozumiała, że nie warto się denerwować i śpieszyć, bo to i tak niczego nie zmieni. Przyjechała do nich i jeśli chce z nimi być, to ma ich przyjmować takimi, jakimi są.
Po drodze można spotkać nieprzejezdną przeszkodę, na przykład rzekę okresową, której koryto wcześniej było puste. Trzeba poczekać parę godzin. Dobrze, gdy to zdarzy się w dzień, gorzej jeśli w nocy, bo wtedy może być niebezpiecznie ze strony ludzi czy dzikich zwierząt. Raz w niedzielę dotarły do Kipsing już po mszy św. dwie siostry afrykańskie, umęczone i głodne. Całą noc czekały, aż opadnie woda i koryto rzeczne będzie przejezdne. Były wysłane z diecezji w ciężarówce z kierowcą, aby dostarczyć worki z kukurydzą i fasolą do szkoły na misji.
Nieraz niespodziewanie zabraknie prądu, a zaplanowało się zrobić coś, co wymaga prądu. Podczas jednej takiej rozterki pewien kapłan wskazał na kobiety afrykańskie, które z garstką owoców, na przykład z kilkoma bananami lub pomarańczami, potrafią siedzieć przy drodze godzinami w upale. Nie liczą na tłumy zainteresowane ich ubogim towarem, bo takich nie ma. Wiedzą, że nie dostaną dużych pieniędzy. Potrzebują tych kilka monet na potrzeby dzieci czy w ogóle rodziny. Nie wiedzą, czy uda im się sprzedać, ale cierpliwie czekają. Taki przykład pomaga ochłonąć z pośpiechu.
Zanim siostra Ewa udała się na placówkę typowo misyjną, pracowała sześć lat w nuncjaturze. Czekała na gości, żeby ich przyjąć. Ludzie się spóźniali, a siostra się denerwowała. Potem pomyślała, dlaczego nie skorzystać z możliwości, aby przy takiej okazji uczyć się oczekiwać na Pana, a więc postawy adwentowej. Bo kiedy można jej najbardziej się nauczyć, jak nie wtedy właśnie, gdy czeka się na kogoś, aby usłużyć?
Pan przychodzi, ale można Go nie zauważyć, gdy się żyje w pośpiechu. Przychodzi się do kaplicy, by spotkać Pana, ale brak wyciszenia i spokoju powoduje, że Go nie spotykamy tak jak trzeba. Na adoracji mamy niesamowitą sposobność uczyć się postawy oczekiwania. Kiedyś ksiądz, pytając dzieci podczas homilii, zapytał i siostrę: Co robi Jezus w Eucharystii? Prędko przyszła jej myśl, że On po prostu czeka, jest cierpliwy i czeka na nas.
Przed wyjazdem siostry z Kenii pewni Polacy tam spotkani wyrażali podziw dla jej spokoju. Sądzili jednak, że kiedy wróci do Polski i podejmie dawne zajęcia, zacznie znowu „biegać”. Siostra zapewniła, że chciałaby dalej zachować ten spokój i nie „biegać”. Czy udało się – patrząc po latach? Nie jest może tak, jak było pod koniec w Afryce, ale też nie tak, jak przed wyjazdem na misje. Może udzielający się pokój jest trwałą cząstką misyjnego błogosławieństwa? W każdym razie, w obliczu obowiązków, siostra nie chciałaby już nigdy popadać w popłoch i niepokój. One niczego dobrego nie wnoszą i nie pozwalają dostrzec Pana obecnego w szarej rzeczywistości.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |