Fot. YouTube Poznań Dominikanie

Hubert Piechocki: przeżywam dziwne, zranione święta – a jednak dające nadzieję!

Za nami trzy najważniejsze w ciągu roku celebracje liturgiczne. Jednak zdecydowana większość z nas w tym roku w nich nie uczestniczyła. Albo – żeby być bardziej precyzyjnym – nie braliśmy w nich udziału fizycznie. Ja również śledziłem Triduum Paschalne siedząc przed ekranem laptopa. Muszę przyznać, że to wyjątkowo dziwne święta.

 

Więcej, to pewnie najdziwniejsze święta w moim i Twoim życiu. Przeżywamy je inaczej – w oddaleniu od bliskich i od fizycznej obecności na liturgii. Ale przeżywamy je w Kościele – we wspólnocie. Tak postanowiłem podejść do tegorocznego Triduum. W poszczególnych liturgiach uczestniczyłem, siedząc przed laptopem – to na pewno nie są idealne warunki do modlitwy. A jednak – w żaden sposób nie chcę powiedzieć, że oglądałem liturgię. Nie, to nie był seans kinowy. Ja w niej uczestniczyłem – nie byłem na niej fizycznie, ale byłem duchowo.

Fot. YouTube Poznań Dominikanie

Czwartek – jedność

W ten Wielki Czwartek uderzyły mnie słowa kaznodziei, od których rozpoczęła się homilia. Mówił do zebranych przed ekranami wiernych, że taka Eucharystia jest zraniona. To mnie bardzo poruszyło, bo rzeczywiście – choć ta msza święta nie straciła nic ze swojej istoty i świętości – to była pozbawiona bardzo istotnego elementu – fizycznej obecności wiernych. I to jest bardzo konkretna rana. Myślę, że Jezusa też boli to, że nie możemy się z nim spotkać na liturgii. Że jesteśmy pozbawieni liturgicznej i sakramentalnej istoty tych dni. A z drugiej strony – wiem, że Jezus chce dla nas jak najlepiej i On wie, że teraz najlepsza jest izolacja. Ta msza – a potem też wielkopiątkowa liturgia i wigilia paschalna – były zranione. Ale Jezus zrobi wszystko, by ta rana się zabliźniła. To święta paschalne, a przecież podczas Paschy Żydzi pozdrawiają się słowami: „Na przyszły rok w Jerozolimie”. Weźmy to do siebie, może teraz to Chrystus mówi do nas, że za rok spotkamy się w naszych parafialnych czy wspólnotowych Jerozolimach. Już nie przed ekranami, ale realnie – w kościele. Jezus zabliźni tę ranę.

Podczas wielkoczwartkowej liturgii usłyszałem ważne słowa, że Jezus przełamał się dla nas. Chce nam dać do zrozumienia, że w tym chlebie łamanym podczas ostatniej wieczerzy jest Jego umieranie. Kapłan głoszący słowo mówił, że jesteśmy teraz rozdzieleni, rozproszeni. Ale Jezus już wcześniej przełamał swoje Ciało, porozdzielał się, pokruszył – właśnie po to, żebyśmy my byli jedno. Czyli ten dystans sieci światłowodowej, który oddziela nas od miejsca celebracji liturgii, nie ma znaczenia. Bo my wszyscy, którzy siedzimy przed ekranami, jesteśmy Kościołem, jesteśmy jedno. Właśnie dlatego, że On uzdolnił nas do bycia wspólnotą – bo jako pierwszy zdjął szaty, „stał się niewolnikiem” i oczyścił nas swoją miłością.

Fot. YouTube Poznań Dominikanie

Piątek – solidarność

„Nagi ołtarz, puste tabernakulum i On Sam – Bóg”. W Wielki Piątek usłyszałem, że w tym roku dotykamy istoty tych świąt. Bo przecież zostaliśmy ogołoceni z całej otoczki, zostało tylko sedno. I to jest wyzwanie – odnaleźć się w takim czasie. Tego dnia padło wiele słów o piekle – ale wcale nie tym wiecznym, które – mam nadzieję – nikogo z nas nie dotknie. Bardziej o piekle na ziemi. Bo przecież pewnie każdemu z nas w ostatnich dniach zdarzyło się powiedzieć, że przeżywa piekło. A i bez kwarantanny wielokrotnie przeżywaliśmy jakieś piekła, wpadaliśmy w otchłanie. Poruszyła mnie myśl, że Jezus jest w tych naszych piekłach, grzechach, otchłaniach. Jest w nich z nami. To jest właśnie sens Wielkiego Piątku – ten dzień nie likwiduje zła i naszej grzeszności. Ale w tym dniu to Jezus wchodzi w nasz grzech, wchodzi w przestrzenie naszego „ja”, które są niepoukładane i w nich z nami jest. Pomaga nam przejść przez te ciemności. Poruszyły mnie słowa, że to wyraz solidarności Jezusa względem nas. Solidarność Jezusa, który nie chce byśmy byli w tych piekłach sami. A jednocześnie – i to jest pytanie, które ma w nas pozostać po tym Wielkim Piątku – powinniśmy przeanalizować, jak my podchodzimy do piekieł w życiu innych ludzi. Czy ze zrozumieniem i miłością? Czy inaczej?

Kruchość. Tę cechę ludzkiej egzystencji uświadamiamy sobie szczególnie mocno w tych dniach. Kruchość i wynikającą z niej śmiertelność. To bardzo wielkopiątkowe tajemnice – bo dotknęły, po ludzku, nawet Jezusa. Człowiek fizycznie umiera, to prawda nie tylko teologiczna, ale też biologiczna. Jako ludzie wiary wiemy jednak, że na tej biologii nic się nie kończy. Życie trwa dalej. Pod koniec słuchania Janowej Pasji uśmiechnąłem się. Od lat towarzyszy mi myśl, że te święta – Pascha – są o nadziei. A źródłem tej nadziei jest przecież ten grób. W piątek jest jeszcze pełny – ale przecież wiemy, że ten grób będzie pusty. Dlatego z nadzieją kończyłem tę część liturgii – oczekując paschalnej radości…

Fot. YouTube Poznań Dominikanie

Noc Paschalna – prostota

Piszę te słowa w Noc Zmartwychwstania, chwilę po północy, zaraz po zakończeniu transmisji wigilii paschalnej, w której uczestniczyłem. Nie ukrywam, że towarzyszyło mi dzisiaj przez cały dzień poczucie wewnętrznego buntu. Bo niby trwały „przygotowania do świąt”, ale czułem, że przecież „nie tak wyglądają święta, nie takie powinny być te święta”. To fakt. Wielkanoc w normalności wygląda inaczej, ale mamy sytuację nadzwyczajną – więc i nadzwyczajną Wielkanoc. Spodziewałem się, że bunt skończy doprowadzi do łez podczas liturgii, tymczasem liturgia przyniosła mi… delikatny uśmiech i poczucie spokoju. Podczas wigilii paschalnej poczułem się jakoś spokojny o nadchodzące – wciąż przecież bardzo niepewne – dni. Może to banalne, ale ta liturgia mówiła do mnie: „Będzie dobrze”. A śledzenie jej przed monitorem pozwoliło zwrócić uwagę na coś, co z reguły nie wywołuje w nas głębszych refleksji: na sam początek liturgii. „Kościół wzywa swoje rozproszone dzieci” – usłyszeliśmy. Słyszymy to co roku, ale w tym roku słowa te miały jakby większe rażenie. Bo byliśmy nadzwyczaj rozproszonym Kościołem. Kościołem zebranym w tę świętą noc nie tylko w świątyniach, ale przed laptopami, telewizorami, smartfonami, radioodbiornikami… Tam wszędzie był Kościół.

I słowo, które mną poruszyło w tę noc. Słowo o chaosie zmartwychwstania – bo przecież apostołowie nie byli gotowi do głoszenia orędzia o pokonaniu śmierci przez Jezusa. Ba, my też nie jesteśmy przygotowani – ale głosimy. Bo – i to znów myśl kaznodziei z tej nocy – „zbawienie zaczyna się od miejsca, w którym jesteśmy”. Pascha polega na zmianie – zmianie, którą w nasze życie wprowadza Jezus. Zrozumiałem dzięki tym słowom, że to rzeczywiście są święta o zmianie. O konkretnej zmianie mojego życia, do której wzywa i zaprasza mnie Chrystus. To święta o zmianie, więc o nadzie, że zmiana nadejdzie – także ta bardzo oczywista, której w ostatnich tygodniach tak niecierpliwie wypatrujemy. Jeszcze wrócimy do kościołów, jeszcze będzie normalnie. Ale dotknęły mnie też słowa o prostocie. O prostocie głoszenia. Nie potrzeba wielkich słów – wielką prawdę o zmartwychwstaniu można (a pewnie i trzeba) głosić prosto. To chyba dobry lek na skomplikowanie świata, które tak uwielbiamy sobie fundować. Ta wigilia paschalna, tak dziwna, bo wirtualna, obudziła we mnie nadzieję – a to przecież sens tych świąt. Zresztą, zaraz po transmisji przeczytałem też, co powiedział Franciszek podczas liturgii w Watykanie: „Tej nocy zdobywamy podstawowe prawo, które nie zostanie nam zabrane: prawo nadziei”. Nic więcej nie potrzeba dodawać, alleluja!

Fot. YouTube Poznań Dominikanie

***

Jedność, solidarność i prostota – to słowa, które najlepiej oddają tegoroczną Paschę. Dziękuję Bogu za te dziwne i zranione święta. Dzięki tym dniom tym bardziej chcę docenić normalność i zwyczajność. I właśnie normalności i zwyczajności – sobie i Wam – z okazji tych dni życzę!

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze