świeca msza kapłan

fot. cathopic

Hubert Piechocki: roraty w czasie pandemii. Czy wszyscy się zmieszczą?

Adwent od zawsze kojarzy mi się z roratami. Jeszcze na studiach udawało mi się prawie w każdy adwentowy dzień uczestniczyć w roratach. Potem było różnie – czasem częściej, czasem rzadziej. Wreszcie, rok temu udało mi się „powrócić” na stałe na roraty. Byłem codziennie, tylko pierwszego dnia mnie zabrakło. I tak doszliśmy do dziwnego roku 2020… 

Roraty mają jakieś specjalne miejsce w polskiej duchowości. Cieszą się dużym zainteresowaniem i przyciągają znacznie więcej wiernych niż „zwykłe” msze święte w dni codzienne (i przyciągają sporo młodych ludzi, co też nie jest oczywistością). Zwłaszcza, gdy towarzyszy im piękny śpiew, mrok i światło, dobre słowo i poczucie wspólnoty. Tak akurat jest na roratach, które od dawna „kocham” – czyli na roratach dominikańskich. Ale chyba wszędzie frekwencja na roratach jest wysoka. Nie ukrywam, że z niepokojem czekałem na tegoroczny Adwent. Więcej – byłem zdania, że przy obecnych obostrzeniach i limicie wiernych w kościołach – odprawianie rorat nie ma sensu. Przede wszystkim dlatego, że będzie sporo osób, które do kościoła zwyczajnie nie będą mogły wejść. Dlaczego? Bo się w nim nie zmieszczą. 

>>> Niebiosa rosę spuśćcie – czyli o tradycji rorat 

Ma sens 

Moje obawy w sumie okazały się… słuszne. Choć jednocześnie moje zdanie się trochę zmieniło – odprawianie rorat także w czasie pandemii ma sens – i pomaga w przygotowaniu do Bożego Narodzenia, również w formie online. Udało mi się być na razie trzykrotnie na roratach, w trzech różnych miejscach. Na pewno nie chodzi na nie w tym roku tak wiele osób, jak w poprzednich latach. To zrozumiałe – część z nas się boi, inni nie chcą przyjść, bo jest ryzyko, że nie zmieszczą się w limicie osób. Ale mimo to zainteresowanie roratami jest duże. I każda wspólnota w inny sposób rozwiązuje tę kwestię.  

EPA/CAROLINE BLUMBERG

Wchodzą wszyscy 

Najpierw jedna z poznańskich parafii. Do kościoła może wejść ok. 60 osób. Nie ukrywam, że przyszedłem na roraty trzy minuty przed ich rozpoczęciem. Już wychodząc z domu miałem poczucie, że raczej do środka nie wejdę, bo będę na styk. Ku mojemu zdziwieniu – bez problemu do kościoła wszedłem. I tu nastąpiło drugie zdziwienie. W kościele na oko było pewnie z trzy albo i cztery razy więcej osób niż wskazuje na to rządowy limit. W tej wspólnocie jakby nie było żadnej pandemii. Na roraty mógł wejść każdy. Przyszedłem i zostałem, ale towarzyszyły mi specyficzne wyrzuty sumienia. Bo to nie było dobre – nie trzymaliśmy się ustalonych zasad. To było nie fair wobec tych, którzy w wielu miejscach wejść do kościoła nie mogą. Oczywiście, porządku powinien pilnować jakiś przedstawiciel parafii, więc przede wszystkim to parafia jako pierwsza jest winna zaistniałej sytuacji. Ale każdy z nas też powinien się pilnować i dyscyplinować – siebie i innych. Co ciekawe, już na wejściu można było spotkać przedstawicieli parafii – ochoczo rozdających zapalone świeczki. Wszystkim. Skoro więc mogą rozdawać świeczki, to mogliby też po prostu informować, że miejsca w kościele wyczerpały się. Rozumiem, że nikt nie chce wchodzić w rolę „złego policjanta” – ale w obecnej sytuacji jest to konieczne. Nie miałbym nikomu za złe, gdybym musiał opuścić kościół, bo jestem „nadliczbowy”, zrozumiałbym to. Byłem też na roratach w jednej z parafii podpoznańskich. Duży kościół, może wejść teraz do niego ok. 100 osób – dlatego nie było żadnego problemu ze zmieszczeniem się w limicie wiernych. 

>>> 10 zwyczajów adwentowych, które warto praktykować

Przestrzegają limitów 

Dzisiaj wreszcie udało mi się dotrzeć do poznańskich dominikanów. Dominikańskie roraty są od lat fenomenem w wielu ośrodkach w Polsce. W Poznaniu od zawsze pamiętam na nich tłumy. W ostatnich latach trochę mniejsze, ale nadal tłumy. Dlatego bałem się, że jak przybędę tam w tym roku – to będę musiał stać na dziedzińcu. Dominikanie mają świetne nagłośnienie i od wielu tygodniu klasztorne krużganki regularnie w niedziele wypełniają się ludźmi, dla których zabrakło miejsca w kościele. Sam w jedną z niedziel nie zmieściłem się do kościoła i uczestniczyłem we mszy świętej z miejscówką pod gwiazdami. Na dziedzińcu można rozłożyć krzesło, ojcowie wychodzą też z Komunią Świętą, niektórzy nawet śledzą transmisję online, więc widzą, co dzieje się w środku. W grudniowy poranek wolałem jednak być wewnątrz kościoła (chłód). Przyszedłem o 5:30 i udało mi się wejść. Na moje oko w kościele było już z 30 osób. Do kościoła wchodzi niecałe 60. Jakieś 10 minut po moim wejściu przestałem odgłos otwieranych drzwi – co oznacza, że limit miejsc się wyczerpał i ludzie nie są już wpuszczani do środka. Na 20 minut przed roratami. 

EPA/JASON SZENES

Trzymać się zasad 

Jedna parafia wpuszcza wszystkich – i naraża się na odpowiedzialność. W innym kościele bardzo dokładnie przestrzega się limitów (bo rzeczywiście np. w niedziele wielokrotnie widziałem ojców dominikanów, którzy liczyli kolejne owieczki wchodzące do kościoła – jak prawdziwi pasterze). I owszem, smutne jest, że nie można wpuścić wszystkich. Ale takie są teraz zasady. Ważne jednak, żeby zrobić jak najwięcej dla tych, którzy do kościoła wejść nie mogą. Poznańscy dominikanie zrobili dużo – postawili dwa ogromne, ogrzewane namioty na dziedzińcu, po roratach można napić się na krużgankach gorącej kawy czy herbaty. Do tego roraty są też transmitowane online. Myślę, że dla duszpasterzy to jest bardzo bolesny problem – czy wpuścić wszystkich bez wyjątku, czy po prostu postawić granicę i kolejnym przychodzącym powiedzieć „nie możesz już wejść”. Sam nigdy nie chciałbym stawać przed taką alternatywą. Ale myślę, że w kontekście pandemii konieczne jest trzymanie się litery prawa i przestrzeganie tych obostrzeń – a więc i limitów wiernych. Nawet, gdy oznacza to czasem bardzo bolesne decyzje. Choćby po to, żeby nie musieć realizować u nas modelu francuskiego – jak wiemy, nasi bracia z Francji przez wiele tygodni nie mogli w ogóle uczestniczyć w Eucharystii. Zatem – trzymajmy się limitów, ale róbmy też wszystko dla tych, którzy nie mogą wejść do kościoła i uczestniczą w liturgii na zewnątrz (ważne jest dobre nagłośnienie) lub śledzą ją online (warto nie tylko w niedzielę prowadzić takie transmisje).

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze