fot. Youtube/Universal Pictures

Inność w zielonym kolorze [RECENZJA] 

W kinach wciąż grana jest pierwsza część musicalu „Wicked” Jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu – to zachęcam, by skorzystać z możliwości obejrzenia go na wielkim ekranie. Robi wrażenie, ale tez daje do myślenia, nawet jeśli ktoś nie będzie zgadzał się w pełni z tym, co zobaczy w ekranie. To świetna filmowa wersja scenicznego hitu.

W jeden z ostatnich dni zakończonego niedawno 2024 roku postanowiłem pójść do kina i nadrobić pewną zaległość – czyli film „Wicked”. Obraz ten do polskich kin wszedł jeszcze w listopadzie, od tego czasu z wielu stron dochodziły do mnie słowa zachwytu na jego temat. Chciałem więc sam się przekonać, czy to dobra produkcja. I już na wstępie zaznaczę – że nie żałuję tego seansu! To naprawdę dobrze zrobiony film – a do tego traktuje też o wciąż ważnej społecznie kwestii – czyli o rasizmie. Niestety, różne społeczne fobie wciąż mają się dobrze.

W różnych formach o Krainie Oz

Zacznijmy od krótkiego rysu historycznego. Nie byłoby filmu „Wicked”, gdyby w 1900 r. nie ukazała się kultowa dziś dla społeczeństwa amerykańskiego powieść Lymana Franka Bauma pt. „Czarnoksiężnik z Krainy Oz”. W Polsce nie jest aż tak popularna, ale zapewne wielu czytelników kojarzy historię Dorotki, która została przeniesiona z Kansas do magicznej Krainy Oz. W 1939 r. powstała wersja filmowa – i mam wrażenie, że jest chyba bardziej znana od tej pierwotnej, książkowej. Główną rolę – Dorotki – zagrała w nim młodziutka wówczas Judy Garland. Do historii kultury przeszła śpiewana przez nią w tym filmie piosenka „Over the rainbow”. Wśród bohaterów „Czarnoksiężnika z Krainy Oz” są czarownice – w tym zła Czarownica z Zachodu i Dobra Czarownica z Południa. W 1995 r. ukazała się powieść fantasy dla dorosłych Gregory Maguire’a pt. „Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu”. Autor reinterpretuje w niej klasyczną historię Bauma. Przedstawia swoją wersję tej opowieści – pokazując ją z perspektywy Glindy (Czarownicy z Ppłudnia) i Elphaby (Złej Czarownicy z Zachodu). Autor ten w inny sposób wartościuje zachowania i motywacje poszczególnych bohaterów. Elphaba – którą charakteryzuje zielona skóra (to bardzo ważne!) – wcale nie jest złą postacią. W 2003 r. po raz pierwszy wystawiono musical „Wicked” (zagrała w nim m.in. Idina Menzel – aktorka, która potem zaśpiewała „Mam tę moc” w „Krainie lodu”). W ciągu tych 20 lat szybko stał się jednym z najważniejszych spektakli muzycznych, w tym roku wystawi go też polski Teatr Muzyczny Roma. A film „Wicked” to filmowa wersja musicalu – podzielona na dwie części, odpowiadające poszczególnym aktom spektaklu.

fot. Youtube/Universal Pictures

Przyjaźń z gwiazdką

Film „Wicked” trwa długo, ponad 2,5 godziny, ale czas przed ekranem mija błyskawicznie. I choć niby jest to komediodramat muzyczny, to dotyka wielu głębokich problemów społecznych – pod przykrywką fantastycznej Krainy Oz. A tą kluczową kwestią jest inność, wykluczenie. Nie od dziś wiemy, że kolor skóry potrafi być dla wielu ludzi problemem. Rasizm, niestety, miał się w historii dobrze – i chyba wciąż ma się dobrze. Wystarczy przypomnieć sobie choćby o Ruchu Black Lives Matter, który wciąż działa na rzecz ludzi czarnoskórych. Działa nie dlatego że chce (to zapewne również), ale przede wszystkim dlatego, że musi. Wciąż nie wszyscy potrafią zrozumieć, że ludzie po prostu mają różne kolory skóry – i żaden z nich nie jest lepszy. Biały człowiek to nie lepszy człowiek. Wątek wykluczenia z powodu koloru skóry stanowi siłę napędową „Wicked”. Wykluczana, wyśmiewana jest Elphaba – której skóra jest zielona. Urodziła się taka, ponieważ jej matka wdała się w romans z tajemniczym mężczyzną, który dał jej do wypicia zielony eliksir. Co ciekawe, w postać Elphaby wcieliła się Cynthia Erivo, czarnoskóra aktorka. Taka decyzja castingowa jeszcze bardziej, wg mnie, podkreśla wykluczenie, którego doświadczyła Elphaba. Gra ją wszak aktorka ze społeczności, która przez wieki doświadczyła wielu prześladowań. Bohaterka ma też wyjątkowe zdolności – co szybko zauważa Madame Morrible, jedna z nauczycielek Uniwersytetu Shiz, na którym uczy się Elphaba. Profesorka postanawia prowadzić indywidualne zajęcia z Elphabą. „Wicked”, przynajmniej w pierwszym akcie musicalu i w pierwszym filmie, skupia się właśnie na czasach szkolnych wiedźm z Krainy Oz. Z pozoru film może więc przypominać jedną z licznych teen drama – produkcji dla nastolatków, które skupiają się na szkole i problemach dorastających ludzi. To jednak film znacznie poważniejszy, poruszający problemy głębiej niż klasyczne opowieści dla nastolatków. Choć przybranie go w postać teen dramy pomogło uwypuklić pewne problemy – przez pryzmat szkoły chyba najłatwiej pokazać wyśmiewanie, wykluczenie, odtrącenie. A także popularność – bo przecież Galinda, która potem staje się Glindą, karmi się popularnością i atencją okazywaną jej przez innych uczniów. I wcale nie jest zadowolona, gdy przychodzi jej zamieszkać w jednym pokoju z nielubianą Elphabą. To smutne, że już w szkołach mamy do czynienia z tymi popularnymi, lubianymi uczniami – którzy często bardzo interesownie korzystają z tej popularności – i z tymi zmarginalizowanymi uczniami, pogardzanymi przez innych. Owszem, między Elphabą a Glindą ostatecznie narodzi się przyjaźń, dziewczyny się polubią, ale… w sumie to do końca filmu ze strony Glindy nie widzę bezinteresowności i czystych intencji. Jeśli robi coś dobrego – to głównie dlatego, że jej się to opłaca, niestety. Tak przyjaźń, ale z gwiazdką.

fot. Youtube/Universal Pictures

Na marginesie

Jest też „Wicked” filmem o obalaniu systemu. W Krainie Oz, w której do niedawna zwierzęta mówiły, uczyły na uniwersytetach, pełniły różne inne funkcje itd. – ich rola jest ograniczana. Zostają spychane na margines, odbierane są im kolejne prawa. Oczywiście, nie przekładajmy jeden do jednego sytuacji zwierząt z Oz do tej z naszej rzeczywistości. Wiadomo, że zwierzęta nie mówią, nie nauczają, nie odbierają ludzkich porodów itd. Ale mamy do czynienia z fantastycznym uniwersum Oz, w którym jest to możliwe. Tyle że zwierzęcy bohaterowie zostają coraz bardziej prześladowani, dyskryminowani, marginalizowani. W filmie reprezentują uciemiężonych – bardzo przypominają tych, którzy w naszym świecie są pogardzani, wyszywani, często zapomniani. Zaczynają działać w ukryciu – a o ich prawa upomina się, co pewnie nikogo nie powinno zdziwić, Elphaba. Bohaterka jest inna, więc chce wesprzeć również innych innych, wykluczonych. Oz przypomina kraj totalitarny. Szczęśliwi są w nim ci, którzy się nie wychylają, którzy nie próbują dyskutować z władzą itd. Dlatego tak dobrze odnajduje się w tej krainie Glinda – taka „słodka idiotka” – na usługach władzy. Elphaba zaś jest w kontrze do systemu. Ciekawie zapowiada się kontynuacja tych wątków w drugiej części – jestem ciekaw, dokąd zaprowadzą nas losy obu czarownic (no dobrze, trochę już wiem…). A jest też sporo innych wątków – choćby wątek romantyczny pomiędzy księciem Fijero a Glindą. I Elphabą. Bo obie czarownice zakochane są w tym samym mężczyźnie.

fot. Youtube/Universal Pictures

Czekając na część drugą

Różnych ważnych tematów jest w tym filmie znacznie więcej. Są i takie, które mogą niektórych oburzyć, wzbudzić kontrowersje – słusznie lub nie – ale na pewno dają do myślenia. Ale „Wicked” to też przede wszystkim dobre kino rozrywkowe. Widz naprawdę dobrze bawi się, obserwując tę wartką, pełną niespodzianek historię. Oczywiście, zachwyca zwłaszcza warstwa muzyczna. Nie ukrywam, że część utworów z „Wicked” była mi znana wcześniej. Ale nawet wykonanie tych „szlagierów” w wersji filmowej zaskoczyło mnie. Zwłaszcza warto czekać na „Defying gravity” – utwór wieńczący pierwszy akt tego filmowego dyptyku. To majstersztyk – warto docenić zwłaszcza to, jak piosenka została wkomponowana w akcję sceniczną. Muzycznie film stoi na dwóch piosenkarkach i aktorkach – Cynthii Erivo i Arianie Grande. Ta pierwsza urzeka nas swoim mocnym, ciężkim głosem, druga zaś sprawdza się w bardzo ciekawej, cukierkowej stylistyce – połączenie tych dwóch, tak różnych postaci, wyszło fenomenalnie. Ja doceniam zwłaszcza Arianę Grandę, której na ekranie non stop towarzyszy róż i która świetnie sparodiowała wszystkie „najpopularniejsze dziewczyny w szkole”. Nie dziwi, że obie aktorki nominowane są do Złotych globów. Za kilkanaście dni poznamy nominacje do Oscarów – tutaj też myślę, że należy spodziewać się licznych nominacji dla „Wicked”. Zasłużonych. Tymczasem ja już czekam na końcówkę roku, by zobaczyć „Wicked: For good” i dowiedzieć się, jak potoczą się dalej losy czarownic z Krainy Oz.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze