Jak bardzo Kościół jest powszechny [FOTOREPORTAŻ]
Podróże poszerzają horyzonty. Wiem… wyświechtane, znane i wielokrotnie powtarzane stwierdzenie. Ja jednak zaryzykuję i je przypomnę, bo tak naprawdę jest. Podróże poszerzają horyzonty w spojrzeniu na Kościół. Wyraźniej i dobitniej widać jego powszechność.
Podróże pozwalają docenić to, czego na co dzień można nie widzieć (o czym pisałem niedawno), ale zobaczyć też to, czego w Polsce po prostu zobaczyć by się nie dało. Podczas ostatniej podróży po Nowej Zelandii zobaczyłem Kościół katolicki w jego powszechności. Zobaczyłem, jak Kościół może być jednocześnie różny, ale i podobny. Jak różnorodny, ale ze wspólnym niezmiennym mianownikiem. Mówiąc: Kościół mam na myśli wspólnotę i ludzi, mniej naukę i doktrynę.
Ksiądz – prezenter telewizyjny
Obserwacje prowadziłem głównie podczas mszy świętych. Przy wszystkich różnicach w przebiegu liturgii to, co najważniejsze, zostaje niezmienne. Niekiedy spotykało mnie zdziwienie, zaskoczenie, innym razem – zainteresowanie. Na przykład wtedy, gdy od czasu Modlitwy Eucharystycznej i złożenia darów (podają je wierni) wszyscy siedzą, nawet przy „Przez Chrystusa, w Chrystusie i z Chrystusem…”. To przecież bardzo ważny moment w czasie Eucharystii, najważniejsza doksologia w Kościele. W Nowej Zelandii tej wielkości raczej odjąć nie chcą, ale jednak siedzą (tu się uśmiecham). Zainteresowanie za to budziły kazania: nie ich treść, ale forma, przebieg. Kapłan wychodzi wtedy do wiernych z mikrofonem przypiętym do ucha jak prezenter telewizyjny. Prowadzi z nimi dialog. Do tego treści, o których mówi, są wyjaśniane, obrazowane na slajdach na wyświetlaczu, jak na interaktywnym wykładzie. My znamy to bardziej z mszy dla dzieci, wtedy jednak często kapłan i tak zostaje przy ołtarzu, a to dzieci przychodzą do niego. W Nowej Zelandii było inaczej: to kapłan wychodził do wiernych, między ławki. To pomysł, który może można by zaszczepić także w Polsce. Na pewno aktywizuje, budzi wiernych do aktywnego udziału w nabożeństwie.
Chleb i wino. Szafarze i szafarki
Ta aktywizacja ma różne wymiary. Czasami jednak jej forma nie do końca mi odpowiadała. Na jednej mszy (w Nelson – portowym mieście na południowej wyspie) atmosfera była wręcz zbyt swobodna. Może to dlatego, że była połączona z udzieleniem sakramentu chrztu. Jednak zbyt częste żarty kapłana, zbyt częste rozmowy z wiernymi sprawiały, że wyglądała jak pogadanka, niedzielne spotkanie przy kawie, a nie modlitwa, uroczystość i nabożeństwo upamiętniające śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Jednak i w czasie tego nabożeństwa zobaczyłem coś interesującego, co może sprawdziłoby się i na krajowym podwórku. Rodzice i rodzice chrzestni w czasie udzielenia sakramentu zajęli miejsce za ołtarzem, tuż przy kapłanie, nie przed czy z boku, jak to jest u nas. Stali przed wiernymi, razem z kapłanem, za ołtarzem – to takie namacalne przyjęcie tych małych dzieci do grona rodziny Kościoła.
Wierni są „wykorzystywani” także przy udzielaniu Komunii Świętej. Szafarzami są i mężczyźni, i kobiety. W czasie niedzielnej mszy św. jest ich kilku, a nawet kilkunastu, co pomaga przy dużej liczbie wiernych sprawnie zorganizować tę część Eucharystii. To ważne, szczególnie dlatego, że niedzielne msze święte odprawiane są w Nowej Zelandii najczęściej tylko o jednej godzinie w ciągu całego dnia. Zwyczajem jest też to, by Komunię rozdawać w dwóch postaciach: chleba i wina.
Gdy chcesz stać… a wszyscy siedzą
Namacalną różnicą, od razu rzucają się w oczy były bożonarodzeniowe żłobki z palmami (co u nas rzadko się zdarza), ale były też owce (u nas w żłobkach znane), których w Nowej Zelandii jest więcej niż ludzi! Przy tych wszystkich różnicach – czasami budzących pozytywne emocje, czasami wątpliwości – jedno doświadczenie było bezwzględnie pozytywne, bo wspólne i niezmienne, a dotyczące bardzo ważnej chwili. Okazało się bowiem, że nawet na drugim końcu świata mamy wspólne mianowniki: spotykamy się z żywym Jezusem, żywym w Eucharystii. Może siedzimy, klęczymy, stoimy podczas różnych części mszy św., może inaczej śpiewamy, ale klękamy w tym samym momencie – w momencie przeistoczenia. Z tą samą czcią i pokorą schylamy czoła. Bardzo podobnie przeżywamy też Modlitwę Pańską. W tym momencie trudno nie przeżyć wzruszenia. Ta krótka, ale tak bardzo treściwa modlitwa łączy miliony ludzi na świecie. Czyż to nie piękne?
Kontakt księdza z parafianami
Inne zwyczaje i zachowania dotyczą nie tylko – nazwijmy to – merytorycznego przebiegu liturgii czy jej oprawy, ale także rozwiązań typowo technicznych. Moją uwagę zwróciły sakiewki (może to dobre określenie), służące do zbierania ofiary. A w zbieranie ofiary zaangażowani są nie tylko ci, którzy sprawują funkcję kościelnego, ale także „zwykli” parafianie. Widoczny jest dobry kontakt wiernych z ich duchownym. Popularne jest to, by po niedzielnej mszy (jeśli pogoda dopisuje) przed kościołem, na zielonej trawce, rozmawiać, zjeść ciasto i po prostu być ze sobą. I większość to robi, nie uciekają od razu do domów.
Ciekawym i cennym doświadczeniem było przekazywanie znaku pokoju. W Nowej Zelandii ludzie patrzą wtedy sobie w oczy, na chwilę zatrzymują wzrok, nawet podtrzymują ręce oburącz i wypowiadają: „pokój z Tobą”. Robi to wrażenie, zostaje na dłużej i dobitnie przypomina: „jesteśmy wspólnotą, braćmi i siostrami”. A – co istotne – ta wspólnota to nie „tylko” nasza parafia, to nie „tylko” dobrze nam znany Kościół w Polsce, to Kościół tak powszechny, tak rozpowszechniony, że obecny (głównie dzięki misjonarzom) prawie na każdej szerokości i długości geograficznej. Kościół globalny.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |