fot. EPA/OLIVIER HOSLET

Jak wszyscy, to i ja – pułapka konformizmu [FELIETON]

Grupka ludzi stoi na przejściu dla pieszych i nic nie jedzie, ale czerwone światło nie pozwala przejść. Wtem jedna zniecierpliwiona osoba wtarga na pasy, za nią przechodzą pozostali. Gdy zapala się zielone – na przejściu już nikogo nie ma. Czy podobnego zjawiska nie możemy zaobserwować też w życiu duchowym?

Klasyczny przypadek rozproszenia odpowiedzialności. Bo jeśli wszyscy tak robią, to dlaczego ja nie mogę? Albo przeciwnie – jeśli nikt czegoś nie robi, to czy ja na pewno nadal powinnam? Dokładnie na tej samej zasadzie giną osoby, które utracą przytomność w gwarnym miejscu. Tłum przechodniów będzie „obojętnie” przechodził obok leżącego i nie udzieli mu pomocy. Prawdopodobieństwo wezwania pogotowia jest niemal trzykrotnie większe, jeśli utratę przytomności widział tylko jeden obserwator. W przeciwnym razie poczucie odpowiedzialności się rozprasza. Skąd w człowieku ta chęć dostosowywania się do reszty?

Pragnienie akceptacji

Częstym powodem konformizmu, czyli zmiany zachowania w obliczu większości, jest strach przed odrzuceniem przez grupę. Powszechnie przestrzega się nastolatków, by były szczególnie wyczuleni na autorytety i inspiracje, które mogą nieść w sobie niebezpieczeństwo czy tzw. „zły wpływ”. Warto zaznaczyć, że lęk przed odrzuceniem i potrzeba uznania determinujące dołączanie do danych grup akceptujących człowieka nie występują jedynie u młodych ludzi, których tożsamość dopiero się kształtuje.

>>> Czy młodzież jeszcze się angażuje religijnie? Festiwal Życia odpowiedzią

Psychologia ukazuje potrzebę akceptacji – główną przyczynę konformizmu – jako element, który towarzyszy społeczeństwu w pełnym jego przekroju. Nie znika wraz z momentem osiągnięcia symbolicznej stabilizacji życiowej, jaką jest często wyprowadzka czy założenie rodziny. Pragnienie bliskości jest naturalną i niezbywalną potrzebą każdego człowieka. Czy jednak powinno to napawać nas smutkiem wobec kruchości i zależności istoty człowieczej? Jak możemy wykorzystać świadomość rodzącej się w nas potrzeby akceptacji, która często powoduje zachowania konformistyczne?

Resocjalizacja duchowa

Głębszą formą konformizmu jest postawa, gdy ktoś identyfikuje się z daną grupą. Gdy zależy mu, by postrzegano go w jakiś sposób, zachowuje się w taki sposób nawet pod nieobecność grupy – uśmiecha się, by być uznanym za przyjacielskiego. Najgłębszą zaś formą konformizmu  jest postawa, gdy uznaje dane normy i wartości za własne, np. ktoś uśmiecha się, bo jest przyjacielski i w ten sposób może to okazać. Postawa ta jest właśnie jednym z celów socjalizacji.

Warto zawalczyć o taką socjalizację duszy – w procesie nieustanego rozwoju i dążenia do świętości. By nie spoczywać na proponowanej przez rodzinę czy kulturę religijności, nie tylko identyfikować się z grupą uczniów Chrystusa, ale i przyjąć Ewangelię jako słowo, które jest żywe i skuteczne. By świadomie uznać wartości proponowane przez Pismo Święte za swoje.

Fot. PAP/EPA/NEIL HALL

Podobnie jak jednostka w procesie resocjalizacji na nowo kształtuje w sobie wartości i normy społeczne, tak i my na drodze wzrostu duchowego powinniśmy świadomie się wyrzekać grzechów, z których się spowiadamy – za każdym razem na nowo. Nawet jeśli już się do nich przyzwyczailiśmy i męczą nas od wielu spowiedzi: nie są one przecież elementem naszej natury, a wynikają z grzechu pierworodnego – człowiek został stworzony jako dzieło bardzo dobre (por. Rdz 1,31).

I nie chodzi tu w żadnym razie o „wiarę” wynikającą z lęku przed potępieniem. Mam na myśli „resocjalizację duchową”, której możliwość – pomimo grzechu pierworodnego – daje nam Chrystus. I każda spowiedź, i każda Komunia, przybliżają nas do świętości. Jeśli jednak jednym z zadań socjalizacji jest uznanie danych norm i wartości za własne – najgłębsza forma konformizmu, to czy można powiedzieć, że chrześcijaństwo nakłania do postawy konformistycznej? Czy czasem nie musimy robić w kościele tego, co wszyscy (albo i w Kościele), bo tak mówi ksiądz?

W niebie na każdego będzie czekał indywidualny kodeks prawa kanonicznego

W niektórych kręgach często słyszy się o Kościele jako o organizacji, która zabija indywidualizm, wszak nie pozwala ona na relatywizowanie pewnych aspektów moralnych. A jednak wielość dróg rozwoju duchowego, rozmaitość wspólnot działających w Kościele, a także rozpiętość wrażliwości spowiedników czy autorów chrześcijańskich, dają szerokie pole do rozpoznania swojej indywidualnej i niepowtarzalnej drogi do świętości i wierne kroczenie nią. Każdy w swoim tempie.

>>> Kobieta przeciwko kobiecie. Dlaczego to sobie robimy? [FELIETON]

Dlatego naprawdę szkoda czasu na porównywanie swoich czynów z działaniami innych; błędne jest postrzeganie religii przez pryzmat świadectwa innych czy usprawiedliwianie się jego brakiem. Odpowiedzialność moralna nawet w kontekście identycznych czynów może być inaczej policzona na sądzie. W niebie na każdego będzie czekał indywidualny kodeks prawa kanonicznego, gdyż każdy otrzymał inne łaski i ze współpracy z nimi będzie rozliczany. Jesteśmy tu przecież tylko na chwilę. Jedni na dłuższą, inni na krótszą – i choć niektórym zdawać się czasem może, że Bóg o nich wyjątkowo zapomniał, to wyposażeni zostali w indywidualny, sprecyzowany podarunek życia, a to bardzo wielki i cenny dar. „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie, a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą” (Łk 12,48). Warto więc raz jeszcze rozpocząć ten proces resocjalizacji duchowej. 

Przecież to nic nie zmienia

Chrześcijanin to osoba, która idzie pod prąd. Owszem, na pewno w wielkich sprawach – takich jak życie i śmierć czy też w dyskusjach wymagających zerojedynkowości, jak te dotyczące czystości przedmałżeńskiej, nietrudno się zgodzić, że katolicka nauka nie zgadza się z mainstreamem. Ale czy zapieranie się siebie, do którego wzywa nas Chrystus, nie dotyczy także rzeczy tych najmniejszych, takich jak rezygnacja z przysmaków w piątek albo przerwanie nici obmowy wobec szefa? „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny” (Łk 16,10).

Spróbujmy więc zastanowić się chwilę przed tym przejściem dla pieszych, gdy inni stawiają kroki – choć światło jest czerwone. Nie do płynięcia z prądem, ale do wyższych rzeczy zostaliśmy stworzeni.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze