zdj poglądowe, fot. pixabay/GPoulsen
Jak żyje się w rodzinie wielodzietnej?
Jak szukać męża? Jak szukać żony? Jak budować szczęśliwe małżeństwo? Po co mi dzieci? Jak żyje się w rodzinie wielodzietnej? – w rozmowie z KAI na te pytania odpowiadają Irena, Grzegorz, Blanka, Agata, Karol, Magdalena i Patryk – małżonkowie i rodzice, którzy w większości mają doświadczenie życia w rodzinie wielodzietnej.
Grzegorz, 3 dorosłych dzieci
Duża rodzina była moim marzeniem od młodości. Sam byłem jedynakiem i nie chciałem być jedynakiem. Moi rodzice pracowali. Taty ciągle nie było, mama robiła karierę. Ja dobrze się uczyłem, grałem w piłkę ale jak wracałem do domu ze szkoły z kolegą to on szedł do domu, w którym była mama, gdzie pachniało obiadem, plackiem, naleśnikami a ja – do domu, w którym niczym nie pachniało i w którym nikogo nie było. Myślałem sobie: nie, tak dom nie może wyglądać. Przyjaciele potrafią dać bliskość ale to rodzina wypełnia pustkę wieczorów. Można usiąść razem, zjeść kolację, być blisko. Możesz być dla kogoś kimś więcej niż przyjacielem.
Pamiętam, że jako młody człowiek oglądałem serial, w którym była przedstawiona duża, wielopokoleniowa rodzina. Zamarzyłem sobie, że taką rodzinę chciałbym mieć. Chciałem mieć żonę i dzieci. Modliłem się o taką rodziną i o pracę, która pozwoli mi tę rodzinę utrzymać. I to wszystko mi Pan Bóg dał. Udało mi się spotkać kobietę, która miała takie same marzenia. Zbudowaliśmy dom. Byliśmy zaangażowani we wspólnotę. Wychowaliśmy trójkę dzieci. Dwóch synów ma już swoje rodziny, mam dwóch wnuków.
Irena, 6 dzieci od 9 do 25 lat
Jest intensywnie i przygodowo. Jest pełno miłości. To nie było moje marzenie. Mieliśmy z mężem dwójkę dzieci, córkę i syna, w odstępie 3 lat. Dokładnie według planu.
A potem poznaliśmy niesamowitą rodzinę wielodzietną i zachwyciliśmy się nią. To się też zbiegło z nawróceniem mojego męża. I zaczęliśmy nowy etap w życiu, w którym przestaliśmy wszystko kontrolować i kalkulować. Otworzyliśmy się na to, co Pan Bóg dla nas wymyślił. W ten sposób mamy jeszcze czwórkę dzieci i jesteśmy bardzo szczęśliwi. A to wszystko dlatego, że zobaczyliśmy ludzi, którzy tak żyją i którzy byli dla nas przepięknym świadectwem.
Dziś trudno jest podjąć decyzję o wielodzietności. Świat akcentuje potrzebę kontroli. Nie mamy jakby prawa iść za miłością i za tym dobrem, jakim jest duża rodzina. My z mężem nie mieliśmy przykładów wielodzietności w swoim otoczeniu i było nam bardzo trudno to sobie wyobrazić. Ja przypominam sobie, że miałam bardzo stereotypowe i niemiłe wyobrażenie o rodzinach wielodzietnych. Może nie użyłabym słowa „patologia” ale wydawało mi się to dziwne; związane z tym, że ktoś nie umie planować. Dziś mam wrażenie, że trudniejszą sztuką jest umieć NIE planować, umieć oddać kontrolę…
Jesteśmy uczeni kontroli. To, co kontrolujemy, jest naszym obszarem wpływu i daje nam poczucie stabilizacji. W kwestii planowania rodzin jest to oczywiście poczucie bardzo złudne, zważywszy choćby jak wiele par ma w ogóle problem z poczęciem dziecka. Natomiast wszystko ukierunkowane jest na tę kontrolę, nawet katolickie nauki przedmałżeńskie, czemu ja osobiście bardzo się sprzeciwiam, gdyż moim zdaniem jest to postawione na głowie.
Strach jest antagonistą wolności. Warto jest nie powodować się w życiu strachem i zamknięciem. Z pewnością wiara tu bardzo pomaga – jeśli ma się to nadprzyrodzone odniesienie.
Nie chcę bagatelizować obaw i lęku. Nie mówię, że wielodzietność jest dla wszystkich. Natomiast cieszę się, że my w naszej sytuacji mogliśmy odpowiedzialnie przyjąć wszystkie dzieci. To jest nasza wielka radość i miłość naszego życia.
Blanka, 3 dzieci w wieku 15, 14 i 10 lat
Ja mam za sobą doświadczenie kobiety, która nie może mieć dzieci. Duża rodzina była moim marzeniem, ale przede wszystkim marzyłam o tym, żeby być mamą. To było ogromne pragnienie. Jako kobieta nie czułam się spełniona – mimo wykształcenia, mimo wielu podróży, mimo dobrej, satysfakcjonującej pracy. Macierzyństwo jako jakiś mój cel, zadanie do wykonania było we mnie głęboko wpisane. Czekaliśmy bardzo długo. Nasz pierwszy syn pojawił się dopiero po 10 latach małżeństwa. Byliśmy pewni, że to będzie nasze jedyne dziecko – tak mówili lekarze.
Okazało się, że jestem mamą trójki dzieci, trzech synów. I cały czas, mimo różnych trudności, problemów wychowawczych, gdy nie jest łatwo skomunikować się z tymi nastolatkami – ja mam świadomość, że to co mi się przydarzyło to jest błogosławieństwo i że to w ogóle jest coś niebywałego.
Wielodzietność to prezent od Pana Boga nie tylko dla nas rodziców, również dla naszych dzieci. Widzę, jak oni się wychowują, jak muszą się ze sobą zmagać, jak się uczą siebie nawzajem. Gdyby byli jedynakami nie mieliby takiej radości w byciu razem. Wiem, jak to jest, bo sama mam świetną i bardzo głęboką relację z moja siostrą. To ktoś, na kim mogę polegać.
Magdalena i Patryk, 3 dzieci w wieku 2, 7 i 10 lat
Magdalena: Sami pochodzimy z rodzin wielodzietnych, więc o tym doświadczeniu możemy też mówić z perspektywy dziecka – było fajnie, dużo dzieci, dużo zabawy. Ja zawsze chciałam być mamą. Pamiętam, kiedy jeszcze w przedszkolu pani pytała dzieci, kim chciałyby być i wszyscy odpowiadali: fryzjerką, strażakiem…, ja zawsze mówiłam: żoną i matką. Wszyscy się śmiali, bo to było zabawne w ustach takiego malucha.
Jako mamie trójki dzieci (umówmy się, to nie jest taka bardzo wielodzietna rodzina…) wydaje mi się, że w sensie funkcjonowania najtrudniej jest z jednym dzieckiem. Takie jest też doświadczenie moich koleżanek.
Patryk: Natomiast w kwestii potrzeb materialnych istotny jest przeskok z 2 na 3 dzieci. Przy trójce dzieci potrzebny jest już większy samochód, czasem trudno wyjechać do hotelu, bo trzeba by było zamawiać 2 pokoje, nie da się usiąść razem w samolocie a często i w pociągu. Przy trójce dzieci przydałoby się już duże czteropokojowe mieszkanie albo dom…
Magdalena: To co w naszym przypadku jest trudnością to brak w pobliżu dziadków. Wiemy na przykładzie naszych znajomych, jak wielkim to może być wsparciem. Ale ogólnie dzieci nam nie przeszkadzają. Zawsze, wszędzie je zabieraliśmy ze sobą. Jak szliśmy na imprezę – to z nimi. Jak jedziemy na wakacje – to wszyscy razem. Mamy nastawienie pozytywne i nie traktujemy tego, że trzeba się nimi zajmować, jako jakiś wielki problem. Tak, trzeba mieć skupioną uwagę, nawet na wakacjach. Ale to normalne. Tak to działa w pełnych rodzinach, w zdrowych relacjach, w jakich sami zostaliśmy wychowani.
>>> Tutaj się nie ocenia, tylko kocha. Życie codzienne w DPS-ie dla chłopaków w Zdunach [REPORTAŻ]
Agata, pięcioro dzieci od 8 do 23 lat, w tym bliźniaczki
Te 23 lata naszego rodzicielstwa to bardzo intensywny czas. Czas wzrostu dzieci ale też nas, rodziców – w naszej rodzicielskiej roli. Nie myśleliśmy o takiej dużej rodzinie. Tak wyszło. Chcieliśmy mieć trójkę dzieci ale okazało się, że zamiast trzeciego urodziło nam się i trzecie i czwarte. Ale zawsze byliśmy otwarci na życie. Potem jeszcze pojawił się nasz piąty Jasio jako „efekt” naszego pojednania po pewnym trudnym momencie. Mogę powiedzieć, że jesteśmy z tymi dziećmi bardzo szczęśliwi.
To oczywiście jest duży wysiłek, również finansowy. Przy takiej dużej rodzinie, nawet jak się jest dobrze sytuowanym po prostu trzeba liczyć każdy grosz. Wsparcie dla rodzin jest potrzebne. Również w sensie niematerialnym. Ja, mieszkając w Warszawie, jako matka wielodzietna czułam się początkowo w tym mieście totalnie wyobcowana. Wydawało mi się, że tu w ogóle nie ma takich rodzin jak nasza. Dopiero po jakimś czasie je odkryłam, m.in. również dzięki Związkowi Dużych Rodzin Trzy Plus – i to mi bardzo pomogło.
Karol, dwoje dzieci, jedno w wieku przedszkolnym drugie w niebie
Moje doświadczenie jest nietypowe. Po pierwsze sam pochodzę z rodziny wielodzietnej ale wychowałem się w niej w zasadzie jako jedynak, bo urodziłem się 13 lat po moich braciach.
My z żoną mamy dwójkę dzieci. Inka jest przedszkolakiem. Rita jest w niebie. Strata dziecka to trudne doświadczenie. Może dla mężczyzny jest to mniejsza trauma. Nie miałem okazji tego dziecka przytulić, nie spałem z nim, nie mieliśmy możliwości tak się w sobie mocno zakochać. Ale na pewno Rita była wyczekanym dzieckiem, wymarzonym, dla którego się przeprowadziliśmy, żeby miała swój pokój. Temu dziecku podporządkowaliśmy plany życiowe naszej rodziny, zmieniliśmy dzielnicę, podjęliśmy zobowiązania finansowe. Szok przyszedł z dnia na dzień.
W takiej sytuacji stajemy też przed bardzo konkretnymi pytaniami – co to dla nas znaczy, że każde życie się liczy. Jeśli to jest dziecko, jeśli to jest człowiek, to zadaniem rodzica jest zapewnić mu pogrzeb. I nagle się okazuje, że pogrzeb w Warszawie to wydatek rzędu 30 -40 tys. zł. I teraz pytanie, czy my tylko o tym mówimy lub piszemy w internecie, czy faktycznie wydam teraz te 30 kilka tysięcy na miejsce na cmentarzu, na ceremonię pogrzebową, na pomnik.
Dla nas te odpowiedzi były oczywiste. Śmierć naszego dziecka wpłynęła m.in. na to, że my już wiemy, gdzie będziemy pochowani. To już jest miejsce naszej rodziny.
Dużo było przy tej okazji różnych doświadczeń. I takich pozytywnych, jak wsparcie perinatalnego ośrodka hospicyjnego w Warszawie ale też i trudnych jak sam proces straty dziecka w szpitalu, poczucie kompletnej bezduszności procedury medycznej. I to, że przechodzisz przez to w samotności, bo odwiedziny są do godz. 21.
Dziś mamy Inkę i mamy Ritę. Może się okazać, że jakieś inne dzieci do nas dołączą. Może są już dzieci, które chcą, żeby ktoś je pokochał. Ale może tym kolejnym dzieckiem będzie jakaś konkretna działalność społeczna, w którą angażujemy się rezygnując w jakimś wymiarze z siebie – dla innych.
Moje doświadczenie rodziny jest też takie, że choć mamy dużo znajomych i przyjaciół, to nagle okazuje się, że są wokół ciebie tylko najbliżsi. Z grona znajomych – ktoś wyjechał do innego kraju, ktoś wyjechał do innego miasta, towarzystwo się rozpierzchło i w zasadzie nikogo już bardzo nie interesuje twoje życie. Tylko zadzwoni jeden brat, drugi brat, mama, tata.
PO CO MI DZIECI?
Irena
Do kochania. Ja mogę je kochać i one mogą kochać. W ten sposób możemy pomnażać miłość. Myślę, że każdy, kto w jakimś wymiarze tego doświadcza nie ma najmniejszych wątpliwości co do sensu rodzicielstwa. Można w to wątpić jedynie, gdy się tego nie zaznało.
Karol
Dziecko to idealne połączenie dawania i brania. Dajesz od siebie, ale też bardzo dużo bierzesz, odkrywasz. Dopiero, kiedy moje dziecko się urodziło, zrozumiałem, że to jest zupełnie inaczej niż wyobrażenia, że do tego nie da się w żaden sposób przygotować i że to będzie indywidualne doświadczenie. Dziecko jest „szyte na miarę”, dla konkretnych rodziców.
Dla nas dziecko to w jakimś sensie kolejny etap dojrzałości, wejście na wyższy etap świadomości siebie, jako człowieka. W tym dziecku możemy obserwować ten etap swojego życia, którego nie pamiętamy. Nagle człowiek zaczyna odkrywać też swoich rodziców z własnego etapu wczesnego dzieciństwa. Uświadamia sobie np. że nie dosypiali po nocach…
Oczywiście, to nie jest moje dzieciństwo. To zupełnie niezależny mały człowiek. Ale też w pewnym sensie książka, którą piszemy dla potomnych, wkładając w to sumę naszych doświadczeń i przekonań. Zastanawiamy się, co myślimy, po tych 30 -40 latach życia o tym, jak wychować dziecko, w jakie umiejętności je wyposażyć, na jakich wartościach budować. Na bazie naszych doświadczeń tworzymy jakby nową, ulepszoną wersję nas samych. Możemy też przez to dziecko opowiadać o sobie innym.
Rodzicielstwo jest naprawdę pracą twórczą. Nie jesteśmy jej w stanie zaplanować. Wymaga ogromnej codziennej kreatywności. A jeżeli się to przeżywa rozumiejąc czemu to służy – daje ona ogromną satysfakcję.

Ja np. bardzo dużo czasu poświęcałem pracy ale przeczytałem w jednej książce o hospicjum, że ludzie, którzy są w stanie terminalnym, nie żałują, że za mało pracowali tylko, że za mało czasu spędzili z rodziną, z bliskimi, z dziećmi. I jakoś to przyjąłem. Zaczynam odkrywać ten czas z dzieckiem, kiedy idziemy na podwórko, rozmawiamy, jak było w przedszkolu, z kim szła za rękę, co robiła itp. I nagle mówi, że coś jest „zaskakujące”. Pierwszy raz używa takiego słowa. I sobie myślę, Wow! Skąd to się wzięło?! I nagle się okazuje, że to jest o wiele ciekawsze niż Netfix, niż pieniądze… I to nie jest dostępne dla innych. To jest tylko dla mnie.
Grzegorz
Można być tylko we dwoje i bardzo się kochać. Ale mam wrażenie, że gdy pojawiają się dzieci, to tej miłości jest po prostu więcej, jeszcze więcej. Miłość rośnie i rozwija się razem z tym nowym człowiekiem. Owszem, jest więcej trudności ale jeszcze więcej radości. Nie wyobrażam sobie powiedzieć: skoro są trudności to nie chcę radości. Poprzez dzieci idę do przodu, rozwijam się.
Blanka
Miłość rodzica jest bezwarunkowa. Kochamy, nawet, jak dzieci błądzą, robią różne głupoty. Miłość dziecka też jest bezwarunkowa. Nikt cię tak bardzo nie kocha i akceptuje jak twoje dzieci. Dla kobiety to jest ogromnie ważne. Ja już nie jestem młoda. Widzę zmiany w moim ciele, w moim umyśle. I widzę, że moje dzieci mnie po prostu kochają, taką, jaka jestem. Mam zmarszczki. Ok, masz zmarszczki, i co? Taka jesteś. To jest fantastyczne. To jest taka miłość nieoceniająca, taka trochę nie z tego świata.
Magdalena
Ciekawe, jakby to było gdyby ich nie było? Mielibyśmy na pewno dużo odłożonych pieniędzy. Ale mam wrażenie, że nasze życie byłoby smutniejsze: dom – praca – dom… Wiemy, że nasi bezdzietni znajomi czasem się zastanawiają, jakie by tu sobie zajęcie wymyślić danego dnia. U nas nie ma takich problemów. Nigdy nie ma nudy.
Dzieci dają nam radość. Widzimy to zwłaszcza teraz, kiedy po latach mamy znowu małe dziecko. To taki promyczek. Widzimy, że starsze dzieci też nim się cieszą.
Dzieci są fundamentem naszego związku. Dużą inwestycją. Niesamowite jest też uświadomić sobie, że to są takie niezależne istoty – a one powstały z nas.
>>> Rodzeństwo Pana Boga [WYWIAD]
Agata
Jestem z tego pokolenia, w którym kobiety już były uczone feminizmu, tego jak ważna jest praca zawodowa i niezależność. Uwierzyłam w to. Jak urodziłam pierwszą córkę, bardzo szybko wróciłam do pracy. Odciągałam mleko w toalecie, gdzie oczywiście nie było na to żadnych warunków, „stawałam na głowie” ale miałam takie poczucie, że jak nie wracam do pracy to po prostu nie istnieję, że marnuję swoje życie. Moja córka była w żłobku, w przedszkolu.
Moje nastawienie zaczęło się powoli zmieniać również pod wpływem trudnych wydarzeń. Miałam dwa poronienia. To dopiero uświadomiło mi, jaką wartość ma życie dziecka. Przy kolejnych dzieciach byłam już bardziej gotowa, by oddawać im siebie. Chciałam karmić piersią, chciałam się poświęcić, choć oczywiście mam świadomość, że zadbanie o siebie w tym wszystkim jest też bardzo ważne.
Poświęcenie swojego życia dla kogoś to jest najpiękniejsza rzecz, jaka nam się może przydarzyć. Może trochę wbrew temu, jak to jest często dziś przedstawiane, ja dostrzegam wartość życia nie tyle bez zobowiązań, co właśnie w zobowiązaniu. To nadaje życiu sens. Człowiek bez relacji nie jest w stanie spełnić się do końca a relacja z dziećmi ma szczególny, wręcz metafizyczny wymiar. To jest miłość bezwarunkowa, prosta, naturalna, taka, do której się nie trzeba zmuszać, która przebacza, nasyca i po prostu daje człowiekowi szczęście. Tak jest – nawet, gdy się te moje nastolatki czasem ze mną pokłócą…
To, że mam dzieci jest dla mnie jedną wielką szkołą rozwoju osobistego. To właśnie motywowało mnie do podejmowania wysiłku, nauki komunikacji, nauki o emocjach, uczestnictwa w rozmaitych warsztatach. Wciąż się uczę. Uczę się, jak rozmawiać, jak przechodzić przez trudne sytuacje. Muszę. Rodzicielstwo zmusza do rozwoju. A jeszcze bardziej – małżeństwo. To jest prawdziwa szkoła akceptowania, że ktoś jest inny.

JAK SZUKAĆ MĘŻA, JAK SZUKAĆ ŻONY? JAK BUDOWAĆ SZCZĘŚLIWE MAŁŻEŃSTWO?
Karol
Jak szukać? To trochę, jak ze studiami – nieważne, co się studiuje, ważne, w jakim towarzystwie się człowiek obraca w swoim najlepszym studenckim czasie. Mamy taki etap w życiu, kiedy zwracamy uwagę na to, kto się lepiej wygłupia i kto głośniej krzyczy. Ale jeśli myślimy o małżeństwie, warto sobie postawić pytanie, czym to dla nas jest. Czy to jakiś nieuświadomiony element kultury, w który wchodzimy – bo tak trzeba, taka jest kolej rzeczy, tak wymaga rodzina? Czy jednak myślimy, że to jest na poważnie, na całe życie?
My akurat założyliśmy że mówi się „tak” w życiu jeden raz. Przed ślubem byliśmy na Camino idąc przez trzy tygodnie do Santiago de Compostela, żeby się na poważnie zastanowić, czy to na pewno ta osoba, z którą spędzę życie. Zastanawialiśmy się nad tym do ostatniego momentu, bo po prostu bardzo głęboko to przeżywaliśmy.
Gdybym miał komuś radzić, powiedziałbym, by szukać jakiegoś środowiska z wartościami. Takiego, gdzie ludzie umieją spędzać wspólnie czas. To można łatwo zaobserwować, gdy wchodzi się w relację z dziewczyną – jak wygląda ten czas u nich w domu, czy umieją rozmawiać, czy tylko np. potrafią razem oglądać telewizję. Jeśli brakuje tego spędzania czasu w domu na wspólnej rozmowie, to może się okazać, że deficyty są za duże i że nie da się ich ”przeskoczyć”.
Dialog jest najlepszą formą do tego, żeby się poznać, odkryć, zbliżyć, zrozumieć. Bardzo ważne jest to, by mieć wspólną wizję małżeństwa, plan dla NAS, a nie dwie oddzielne wizje, nawet jeśli się one uzupełniają. Oraz – że nie dzieci są najważniejsze w małżeństwie, tylko żona i mąż.
>>> Leon XIV ma korzenie na trzech kontynentach
Blanka
Bycie razem tak po ludzku – tylko i wyłącznie po ludzku – jest moim zdaniem bardzo trudne albo wręcz niemożliwe. Nie jest łatwo przekraczać granice samego siebie. A małżeństwo tego wymaga. Gdybym miała dawać jakąś radę młodym, którzy myślą o związku, to radziłabym, by uczyć się tego wychodzenia poza granice samego siebie i patrzeć, czy ta druga osoba też chce i potrafi rezygnować z siebie.
Myślę, że małżeństwom, które są wierzące – jest łatwiej. Z mojej perspektywy, związek może się utrzymać, jeśli spaja go Bóg. Jeśli między ludźmi jest Bóg to jest i miłość, i miłosierdzie, i przebaczenie. Dlatego radziłabym też zastanowić się, czy oboje szukamy Boga. I czy patrzymy w tym samym kierunku.
Grzegorz
Ja o moją żonę się modliłem na pielgrzymce do Częstochowy. I tam ją poznałem. Miałem szczere pragnienie, które przedstawiałem Bogu ale też otwartość, by szukać, wychodzić do różnych miejsc. Myślę, że trzeba być wiernym sprawdzonej zasadzie: módl się, jakby wszystko zależało od Boga i pracuj, szukaj nowych pomysłów, słuchaj swego serca, jakby wszystko zależało od ciebie.
A recepta na szczęśliwe małżeństwo to wierność przysiędze, którą się składało przed ołtarzem i szukanie pomocy u Boga. W małżeństwie są trudne momenty. Bez tej pomocy, o własnych siłach – możemy nie wytrwać.
Musimy się akceptować ale też oboje pracować nad swoimi wadami. Nie poddawać się. Nie wypominać spraw sprzed lat. I zachować umiar w oczekiwaniach wobec drugiego. Nie chciejmy wciąż więcej i więcej, bo drugi człowiek może nie sprostać.
Agata
Nauczyć się rozmawiać o trudnych sprawach, niczego nie zamiatać pod dywan. Starać się rozwijać, pracować nad sobą. W razie potrzeby – szukać pomocy. Czasem w małżeństwie jest trudno ale małżeństwo to wartość. A dzieci powinny mieć poczucie, że małżeństwo rodziców jest czymś trwałym.
Irena
Nie wiem, czy jestem najlepszą osobą do udzielania takich rad, bo my z mężem zupełnie nie dobraliśmy się w kluczu, jaki bym obecnie doradzała. Wchodząc w dorosłość byliśmy nieświadomi wielu rzeczy. Siłą naszego małżeństwa jest to, że oboje pracujemy nad sobą i w sensie terapeutycznym i duchowym. Myślę, że jest to bardzo potrzebne, gdyż jesteśmy społeczeństwem pełnym różnych dysfunkcji, co wynika m.in. z naszej polskiej historii. Wiele rodzin jest pokiereszowanych. Nasze pokolenie i te, które teraz rosną mają po raz pierwszy narzędzia i szansę, by nad tym pracować.
Myśląc o małżeństwie warto jest szukać czegoś więcej niż tylko kogoś, z kim jest ci dobrze i kto spełnia jakieś twoje oczekiwania. Małżeństwo to szansa na coś więcej niż tylko suma dwóch jednostek. To może być nowa jakość i warto wchodzić w małżeństwo już z tą wizją. Warto też, moim zdaniem, dowiedzieć się czegoś o kryzysie, tak, by mieć świadomość, że kryzys zawsze przychodzi i że w trakcie kryzysu nie należy podejmować decyzji oraz – że to może być szansa na rozwój.
Magdalena i Patryk
Magdalena: My się dobrze dobraliśmy. Poznałam Patryka, jak byłam jeszcze studentką. I od razu wiedziałam, że on będzie moim mężem. Nasza recepta na małżeństwo: dobrze spędzać ze sobą czas, starać się, żeby to było przyjemne dla obu stron i żeby tego wspólnego czasu było jak najwięcej. Stosujemy się do wskazań księdza z nauk przedmałżeńskich: staramy się przynajmniej raz na miesiąc zorganizować sobie randkę, nawet jak jest trudno i mamy bardzo mało czasu. I oczywiście: rozmowa, wsparcie. Nie utrudniamy sobie życia, nie przeszkadzamy. Próbujemy się wspierać w różnych lepszych lub gorszych pomysłach.
Patryk: Dziś nie jest łatwo szukać i nie jest łatwo znaleźć. Tymczasem odpowiedni partner jest najważniejszy – nawet w biznesie. A co dopiero w życiu rodzinnym. Odpowiadając na pytanie, jak szukać męża czy żony – może chodzi nie o to, by szukać ale – by właśnie przestać szukać.
Magdalena: Tak, mamy wielkie oczekiwania, ideały. Czekamy na przystojnego i bogatego księcia, tymczasem to są rzeczy naprawdę mało istotne jeśli chodzi o życie razem w domu w relacji małżeńskiej.
Patryk: Ważna jest wolność, zaufanie i to, żeby się lubić.
Magdalena: My się lubimy, lubimy spędzać ze sobą czas.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
| Zobacz także |
| Wasze komentarze |
Nowa misja Sakahevo na Madagaskarze. Pomoc dla mieszkańców i misjonarzy [ZBIÓRKA]
Jubileusz Młodych to przede wszystkim pielgrzymka
Ukraina: katolicy modlą się za ofiary rzezi wołyńskiej





Wiadomości
Wideo
Modlitwy
Sklep
Kalendarz liturgiczny