Jaka naprawdę była Helenka Kmieć? [WYWIAD]

„W tę ostatnią noc Helenka poprosiła Anitę, żeby pożyczyła jej słownik do hiszpańskiego, bo przed snem chciała jeszcze przeczytać Pismo Święte – mówi Teresa Kmieć, siostra Heleny, wolontariuszki zamordowanej w Boliwii w styczniu 2017 roku. „Pojechała tam nie dlatego, że chciała przeżyć przygodę, ale ze względu na Pana Jezusa” – mówi siostra wolontariuszki.

Karolina Krawczyk : Trudno ci o tym wszystkim mówić?

Teresa Kmieć: Dla mnie to jest wciąż świeże. Żyłyśmy z sobą prawie 26 lat. To niezliczona ilość wspólnych wydarzeń, chwil, wspomnień… Ciężko to objąć słowami, bo to tak, jakby ktoś wyrwał mi pół serca. Płakałam w samotności, nocami. Przypominałam sobie te wszystkie wspólne chwile, przeróżne piosenki, które mi się z nią kojarzyły…

Jaka ona była?

Wydaje mi się, że to jest idealna święta na nasze czasy. Nie boję się tego słowa. Helenka była bardzo normalna. Nie chodziła trzy metry nad ziemią i nie mówiła cały czas o pobożnych sprawach. Miała relacje, przyjaciół, chodziła po górach, wspinała się, grała na gitarze, śpiewała, podróżowała. Miała wiele pasji. Robiła mnóstwo rzeczy, które robią inni młodzi ludzie na całym świecie. Takich ludzi jak ona jest wbrew pozorom bardzo dużo. I dlatego jest ważne, żeby mówić o Helence.

Dlaczego?

Bo ważne jest, żeby jak najwięcej ludzi zrozumiało, że można być człowiekiem, który żyje pełnią życia, a jednocześnie jest zanurzony w Panu Bogu, jest całkowicie w Niego zapatrzony. Myśmy z Helenką nie rozmawiały o wierze jakoś szczególnie często. To, co się działo między nami, w naszym domu – te wszystkie pielgrzymki, działalność w Ruchu Światło-Życie, później w Wolontariacie Misyjnym Salvator… Nie musiałyśmy się nawzajem jakoś „umoralniać”. Po prostu Pan Bóg był i jest cały czas blisko – to w naszym domu całkiem naturalne. W życiu Helenki był czas na modlitwę, rodzinę, przyjaźń, na planszówki, sport, muzykę, na relacje… Była w niej harmonia.

Kiedy jeszcze żyła, czułaś, że jest kimś wyjątkowym?

Bardzo się kochałyśmy, ale na pewno nie oceniałam jej jako idealnej. I teraz też nie mówię, że była ideałem, bo każdy ma jakieś wady. Ale widzę, ile osób zachwyca się jej postawą, jej życiem. Dzięki temu ja też patrzę inaczej, szerzej. Widzę, że miałam ogromne szczęście, że mogłyśmy się razem wychowywać. Byłam jej starszą siostrą, której ona ufała. Wiem, że miałam ważne miejsce w jej sercu. To zaszczyt. Teraz doceniam to jeszcze bardziej. Czuję dumę z tego, że ona potrafiła pojechać na misje i zostać tam aż do końca.

Skąd się to u niej brało? Ta radość życia, wiara, siły?

– To zasługa rodziców. Oni nas wychowali w wierze. Wiadomo, że w życiu każdego człowieka przychodzą różne momenty, kiedy on sam musi podjąć decyzję, czy idzie za Chrystusem i nikt go nie może w tym wyręczyć, ale dzięki rodzicom my od zawsze wiedziałyśmy, że Bóg jest. Od zawsze rodzice nam powtarzali, że Bóg nas kocha, że jest naszym Panem i Zbawicielem, że musi być najważniejszy, że warto Mu ufać, bo zna nas najlepiej i chce naszego dobra. To Bóg się o nas najlepiej troszczy.

Świętość wyniesiona z domu rodzinnego?

Nie chcę, żeby to brzmiało jako coś wyjątkowego. Bo świętość powinna być takim normalnym, codziennym stanem. A dziś lansuje się model życia z dala od Kościoła – „wizyta” tylko na ślub i chrzest, a osobę, która chodzi regularnie na Mszę czy się modli, pokazuje się jako kogoś, kto ma nierówno pod sufitem. A to nie jest prawda.
Najprostsza świętość to stan łaski uświęcającej. Jeśli ktoś w niej nie jest, to igra z ogniem piekielnym. Bo gdy umrze, to jego losy mogą być różne. A jeśli ktoś jest w stanie łaski uświęcającej, to co złego się może Mu stać?

Może zginąć od ciosów nożem…

No właśnie. Ale jeśli wierzymy w życie wieczne, to nawet taka okrutna śmierć nie jest końcem świata. Wiem, że to strasznie brzmi, ale taka jest moja, nasza wiara. Widzę to po moich rodzicach. Choć śmierci dziecka nie da się opisać, nie da się jej wyobrazić, to jednak w świetle wiary mamy pokój, bo wiemy, że Helenka zginęła, służąc Bogu. Żyła i umarła, będąc maksymalnie blisko Niego.

Czego możemy uczyć się od twojej siostry?

Że życie trzeba wykorzystać maksymalnie, wycisnąć jak cytrynę, że trzeba robić dobre rzeczy i też ich doświadczać. Trzeba jak najwięcej tutaj robić, ale z perspektywą, że to dopiero namiastka prawdziwego życia, które czeka nas w niebie. Bo gdyby to życie było jedynym, gdyby po śmierci był koniec, to naprawdę byłaby to beznadzieja.

Jak wasi rodzice teraz się czują?

Dla nich jest chyba za wcześnie, żeby o tym wszystkim publicznie mówić i wracać do tego. Po ludzku to, co się stało, jest bardzo trudne. Przeżywamy ogromny ból i tęsknotę. Ja inaczej, oni inaczej i to całkiem normalne. Bo tak naprawdę to wszystko ciężko opowiedzieć. Na pewno taki ból straty dziecka zrozumie tylko ktoś, kto to przeżył. Bo żadne słowa nie opiszą tej dziury, jaka została w sercu.
Rodzice są konsekwentni w swojej wierze. Wiemy, że z Helenką się kiedyś spotkamy. Będzie zmartwychwstanie i po prostu się zobaczymy. Gdyby nie wiara, to życie człowieka byłoby bez sensu. Bo po ludzku Helenka mogła jeszcze tyle przeżyć, tyle zobaczyć, doświadczyć… Po ludzku ta śmierć wydaje się bez sensu. Ale u Pana Boga jest inna perspektywa.


Co wiesz na temat zabójcy twojej siostry?

Wiem, że była wizja lokalna z jego udziałem. Zapytał siostry, czy mu wybaczą i czy moi rodzice mu wybaczą. Siostry powiedziały, że tak.

A ty wybaczyłaś?

Tak.

Miałaś żal do Pana Boga, że zabrał ci siostrę?

Nie. To nie Pan Bóg posłał tego zabójcę. Dlaczego mam zwalać winę na Niego? To szatan jest przyczyną zła w świecie. Jedyne, nad czym się zastanawiałam i o co Boga pytałam, to o to, dlaczego temu nie zapobiegł. Później pytałam też o to, dlaczego nie wskrzesił Helenki. Przecież mógł. Ale ostatecznie myślę, że Helence jest po prostu z Nim lepiej.

To brzmi jak wyznanie wiary.

Bo wierzę, że tak rzeczywiście jest. Niedługo po śmierci Helenki czytałam fragment z Ewangelii Jana [9,2n – przyp. red.], w którym uczniowie zapytali Jezusa o to, kto zgrzeszył – rodzice czy mężczyzna, który urodził się niewidomy. A Jezus odpowiedział: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże”.
My też możemy się nawzajem obwiniać i doszukiwać śmierci Helenki. Czyja to wina? Rodziców, bo ją puścili? Salwatorianów? Sióstr z ochronki? Przecież od noża można zginąć także w Polsce i w każdym innym zakątku świata. Nie trzeba jechać do Boliwii. Wiadomo, że przed przyjazdem kolejnych wolontariuszy trzeba sprawdzić wszystkie normy bezpieczeństwa, winnego ukarać itd. Ale Słowo Boże mówi, że niektóre rzeczy dzieją się dlatego, żeby się objawiła większa chwała Boga.

Twoim zdaniem – objawia się?

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, to widzę, ile dobra się dzieje po jej śmierci. Kiedy Helenka żyła tutaj, to mieliśmy ją dla siebie. Znało ją kilkadziesiąt, może kilkaset osób. A po jej śmierci poznały ją tysiące. Kiedyś znajomy ksiądz mi powiedział, że święci mogą dużo więcej zrobić z nieba niż za życia ziemskiego. Myślenie w perspektywie ziemskiej jest płytkie. Ziemia to nie wszystko.

Wielu ludzi mówi o tym, że Helenka zostanie świętą. Co ty o tym myślisz?

Dla mnie ona już jest święta. Wierzę w to, że ona jest już w niebie. Kiedy była w Boliwii, to razem z Anitą modliły się, chodziły na Mszę Świętą. W tę ostatnią noc Helenka poprosiła Anitę, żeby pożyczyła jej słownik do hiszpańskiego, bo chciała przed snem przeczytać jeszcze Pismo Święte. Wierzę, że była wtedy w stanie łaski uświęcającej. Zginęła, bo pojechała do Boliwii pomagać ludziom. Pojechała tam nie dlatego, że chciała przeżyć przygodę, ale ze względu na Pana Jezusa.
Hasłem salwatorianów i wolontariatu misyjnego są słowa założyciela, o. Franciszka Jordana: „Dopóki żyje na świecie choćby jeden tylko człowiek, który nie zna i nie kocha Jezusa Chrystusa Zbawiciela Świata, nie wolno ci spocząć”. Ona właśnie dlatego tam pojechała. Taka była – jeśli mogła zrobić coś dobrego, to to robiła.

Prosisz ją o pomoc, o wstawiennictwo?

Tak, pewnie. Wiem, że inni też ją proszą o wstawiennictwo i bardzo mnie to cieszy, bo ja nie chcę Helenki „zawłaszczyć” tylko dla siebie. Proszę ją o pomoc w wielu sytuacjach. Kto mnie zrozumie lepiej niż siostra? I kto mi pomoże, jak nie ona? To nie jest tak, że miałam siostrę, która zginęła i po jej śmierci zaczęłam jakiś nowy etap w życiu, bez niej. Ona nadal jest ze mną, ale w inny sposób. Znała moje problemy, moje życie i wierzę, że nadal jest ze mną. Wierzę, że pomimo tej rozłąki nasza więź ciągle będzie tak silna, jak za jej ziemskiego życia. Tego, co stało się w Boliwii nie da się zapomnieć. Ale tak samo nie chcę zapomnieć tych wspólnych prawie 26 lat.

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze