fot. EPA/VATICAN MEDIA

Jarosław Kupczak OP: Amoris laetitia jest dokumentem ambiwalentnym teologicznie [ROZMOWA]

Papież Franciszek znakomicie zdaje sobie sprawę z pełzającej schizmy. Jest to schizma doktrynalna, ale, jak widać na przykładzie Niemiec, także schizma quasi-instytucjonalna. Amoris laetitia miała być dokumentem, który bez wypowiadania herezji w jakiś sposób próbuje wiązać różne teologie w Kościele. Zdaje się, że adhortacja miała być dokumentem, który będzie do zaakceptowania przez różne frakcje teologiczne – mówi o. prof. Jarosław Kupczak OP w rozmowie z Michałem Jóźwiakiem.

Michał Jóźwiak: Czy Amoris laetitia zmienia wcześniejsze nauczanie Kościoła w sprawie Komunii świętej dla osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach?

Jarosław Kupczak OP: Nie, w żaden sposób nie zmienia wcześniejszego nauczania.

Ale kiedy czytamy adhortację mamy wrażenie, że papieżowi chodziło o to, aby katolicy i duszpasterze podejmowali indywidualne rozeznawanie. Tymczasem w Niemczech lub na Malcie tego nie ma. Jest raczej masowe dopuszczenie osób rozwiedzionych do Komunii św. Czy różne interpretacje Amoris laetitia obecne w Kościele nie są zagrożeniem dla jego jedności?

Adhortacja Amoris laetitia jest wyrazem pragnienia papieża Franciszka, aby dokonać nowego duszpasterskiego otwarcia Kościoła. To pragnienie wyartykułował bardzo wyraźnie już w swoim programowym dokumencie Evangelii Gaudium, gdzie prezentuje swoją wizję Kościoła, który jest szpitalem polowym dbającym o wszystkich słabych. To Kościół, który jest w trakcie misyjnego nawracania się, a wszystko po to, aby tym, którzy tego najbardziej potrzebują nieść Boże Miłosierdzie. Amoris laetitia jest próbą zastosowania tego przesłania do szczególnie krytycznego miejsca w Kościele, jakim są dzisiejsze małżeństwa i rodziny. Szczególnie te rodziny, które z różnych powodów żyją w sytuacjach nieregularnych. Papież Franciszek podejmuje 30 lat po Familiaris consortio tę samą próbę, którą podjął Jan Paweł II na początku swojego pontyfikatu. Papież Polak swój pierwszy synod poświęcił rodzinie. W przypadku Franciszka jest dokładnie tak samo. Widać tu chęć dynamizmu duszpasterskiego wobec osób będących w sytuacjach nieregularnych. To główny cel i przekaz Amoris laetitia.

>>> Wytyczne pastoralne do adhortacji „Amoris laetitia” [DOKUMENT]

W swojej książce zwraca jednak Ojciec Profesor uwagę na sformułowania, które mogą prowadzić do złych interpretacji i wprowadzić katolików w błąd. Czy specyficzny język, którym posługuje się papież Franciszek, przysparza teologom więcej korzyści czy trudności?

To słuszna uwaga. Język, którym posługuje się Franciszek w dokumentach Kościoła jest inny od tego, do którego się przyzwyczailiśmy za pontyfikatów Jana Pawła II czy Benedykta XVI. Familiaris consortio i Amoris laettia są napisane różnymi językami. Nie ulega wątpliwości, że Familiaris consortio w dużej mierze wyszło spod pióra samego Jana Pawła II, to jego intelektualne dziecko. On zajmował się tym tematem przez kilkadziesiąt lat. Z całą pewnością nad tym dokumentem pracowało też wielu innych wybitnych teologów, w tym kard. Joseph Ratzinger, ówczesny prefekt Kongregacji Nauki Wiary. Jest to dokument niezwykle precyzyjny i napisany jasnym językiem. Język papieża Franciszka jest inny.

Nowi kardynałowie na spotkaniu z Franciszkiem i Benedyktem XVI fot. EPA/VATICAN MEDIA

Nowi kardynałowie na spotkaniu z Franciszkiem i Benedyktem XVI fot. EPA/VATICAN MEDIA

To świadomy wybór?

Tak, Franciszek od samego początku podkreśla, że jest duszpasterzem, czyli tym, który chce posługiwać się językiem egzystencjalnym, obrazowym i metaforycznym. Językiem, który jest blisko ludzi.

Jakie są plusy tego języka?

Zaletą jest to, że kiedy czytamy w adhortacji Amoris laetitia fragmenty dotyczące dialogu małżeńskiego, znaczenia uczuć w przeżywaniu miłości, czy przeżywania żałoby to są to prawdziwe perełki, które nadają się do osobistej modlitwy czy medytacji. Można polecić je osobom przeżywającym te sytuacje właśnie dlatego, że są napisane językiem egzystencjalnym, obrazowym.

Ale czy taki język powinien znajdować się w dokumentach Kościoła?

Faktycznie, taki język od strony teologii nierzadko budzi wątpliwości, ponieważ jest nieprecyzyjny, umożliwia bardzo różne interpretacje. I jest to jeden z problemów adhortacji, która właśnie ze względu na swój język i styl otwiera pole do tworzenia różnych, sprzecznych ze sobą sposobów jej rozumienia.

>>> Kard. Kasper o rozwodnikach: nie wszyscy są grzesznikami

Efektem jest podział Kościoła. W jednym kraju osoby rozwiedzione mogą przyjmować Komunię św., a w innym nie. Ten podział oczywiście zaczął się już wcześniej, ale Amoris laetitia chyba nie uporządkowała tej kwestii?

Ten podział jest oczywiście negatywny, zagraża on jedności Kościoła.

Jak papież powinien na to reagować?

Franciszek w pewien sposób reaguje, chociażby wyrażając swoje zaniepokojenie Drogą Synodalną w Niemczech. Trzeba jednak podkreślić, że pewna protestantyzacja Kościoła nie zaczęła się razem z papieżem Franciszkiem. Ona zaczęła się w latach siedemdziesiątych. Po Soborze Watykańskim II rozpoczęła się w Kościele głęboka destrukcja – najpierw teologii, a potem wynikającego z niej życia duszpasterskiego i liturgicznego. Ta destrukcja najpierw polegała na zmianie rozumienia Eucharystii. Odeszliśmy od tego, że jest ona drogą uświęcania wiernych i miejscem celebracji ofiary Chrystusa. Obecnie jest ona inkluzywną ucztą, która musi objąć wszystkich. Już od późnych lat sześćdziesiątych w Niemczech, Hiszpanii, Francji, USA i w innych krajach Komunię św. rozdawano wszystkim wiernym obecnym w kościele. Wiązało się to z jeszcze innym problemem w Kościele katolickim, który zaczął się za pontyfikatu Pawła VI. Chodzi o zanik pojęcia grzechu. Za tym szedł zanik potrzeby spowiedzi sakramentalnej. To była destrukcja, która zaczęła się od teologii dogmatycznej, a później przeszła do teologii moralnej. Teologowie zaczęli mówić, że grzech śmiertelny wśród katolików praktycznie się nie zdarza. Już wtedy mieliśmy do czynienia z problemem, o którym mówi się dzisiaj w kontekście Amoris laetitia, czyli o Komunii św. dla każdego – niezależnie od tego, czy żyje w stanie łaski uświęcającej. Pontyfikat Jana Pawła II był czasem bardzo wyraźnej świadomości tych problemów. Papież Polak zwracał na te kwestię uwagę we wszystkich swoich dokumentach (zwłaszcza w encyklice o Eucharystii), ale świat często ignorował jego stanowisko. To jest geneza sytuacji, którą mamy w tym momencie.

Swoje wątpliwości (dubia) po opublikowaniu adhortacji sformułowali wobec Ojca Świętego kardynałowie Caffarra, Burke, Brandmüller i Meisner. Czy to dobrze, że papież nie odpowiedział swoim adwersarzom?

Nie wiem. Z całą pewnością zarówno papieżowi, jak i teologom, którzy pisali dla niego tę adhortację byłoby bardzo trudno odpowiedzieć na dubia.

Dlaczego?

Dlatego, że wątpliwości kardynałów są niesłychanie precyzyjnym wskazaniem teologicznych problemów związanych z fałszywymi interpretacjami Amoris laetitia. Dubia wskazują ambiwalencje tekstu adhortacji. Odpowiadając, papież musiałby pokazać, które sposoby rozumienia są słuszne, a które są fałszywe, a tego nie ma w samym tekście dokumentu. Odpowiedź musiałaby zawierać odpowiednią hermeneutykę adhortacji. Hermeneutykę, której w Amoris laetitia nie ma. Ta adhortacja jest dokumentem niejasnym i ambiwalentnym teologicznie i dlatego mamy konflikty związane z jej interpretacją. W przypadku Familiaris consortio tego problemu nie było. Wobec dokumentów dwóch poprzednich papieży nie było sporów o to, jak rozumieć konkretne sformułowania. Język, który wybrał Franciszek jest cenny duszpastersko, ale jest nieścisły teologicznie.

To dlaczego adhortacja została napisana w ten sposób?

Przychodzą mi do głowy dwie odpowiedzi. Po pierwsze, papież z pewnością chce sięgać na peryferie Kościoła i Amoris laetitia jest próbą takiego wyciągnięcia ręki do osób, które są daleko. Po drugie, być może publikacją tego dokumentu Ojciec Święty chciał kupić trochę czasu dla Kościoła i także dla swojego urzędu.

Co ma Ojciec na myśli?

Papież znakomicie zdaje sobie sprawę z pełzającej schizmy. Jest to schizma doktrynalna, ale, jak widać na przykładzie Niemiec, także schizma quasi-instytucjonalna. Amoris laetitia miała być dokumentem, który bez wypowiadania herezji w jakiś sposób próbuje wiązać różne teologie w Kościele. Zdaje się, że adhortacja miała być dokumentem, który będzie do zaakceptowania przez różne frakcje teologiczne. Tak wyglądały też w praktyce dwa synody o rodzinie, które podsumowuje Amoris laetitia. Te synody były zderzeniem się bardzo różnych grup kardynałów, biskupów i teologów z wielu stron Kościoła. Nie zrodziło się tam żadne pojednanie teologiczne; raczej zawarto kompromis. Być może Ojciec Święty uznał, że w obecnej sytuacji Kościoła zawarcie tego kompromisu jest czymś bardzo potrzebnym. Jest czymś, co daje nam trochę czasu na przemyślenie pewnych kwestii. Czasu na to, aby dojść do konkluzji, która zadowoli wszystkie strony sporu.

fot. unsplash

Ale może Kościół potrzebuje nowej Humanae vitae? Zdecydowanego i mocnego głosu Stolicy Apostolskiej w sprawach płodności i życia małżeńskiego? Czy język i argumenty, których używał Paweł VI są dla współczesnych katolików jeszcze adekwatne?

Nie, Kościół nie potrzebuje nowej Humanae vitae. Encyklika ta jest bowiem dokumentem bardzo jasnym, choć rzeczywiście napisanym w języku podbarwionej personalistycznie neoscholastyki. Część Kościoła nie tylko przyjęła Humanae vitae, ale nawet jest nią zafascynowana i nią żyje. To znamienne, że tam, gdzie wprowadzane są w życie zasady wynikające z dokumentu Pawła VI i teologii ciała, którą zaproponował Jan Paweł II, życie rodzinne i parafialne się rozwija. Także życie kapłańskie jest tam na odpowiednim poziomie. Tam, gdzie odrzucono Humanae vitae, tam mamy sytuację dokładnie odwrotną – dzietność się zmniejsza, liczba rozwodów jest coraz większa i – mówiąc ogólnie – Kościół podupada.

>>> Kard. Müller o słabości teologicznej adhortacji „Amoris laetitia”

Wróćmy jeszcze do osób rozwiedzionych i żyjących w ponownych związkach. Dla tych, którzy chcieliby korzystać z życia sakramentalnego Jan Paweł II proponował, aby żyli „jak brat z siostrą”. Czy nie jest to sprowadzanie kwestii wierności wyłącznie do sprawy seksualności?

Nauczanie Familiaris consortio mówi wyraźnie, że w przypadku powtórnego związku katolików, który nie ma charakteru związku sakramentalnego, katolicy mają obowiązek taki związek opuścić. Tu jest jasne wskazanie, że jeśli ktoś chce być w łasce uświęcającej, to powinien albo odbudować swój poprzedni sakramentalny związek, albo żyć w „samotności”. Dopiero wtedy, gdy jest to niemożliwe, osoby te są dopuszczone do życia sakramentalnego, pod warunkiem zachowania czystości.

Jakie są te wyjątkowe sytuacje?

Chodzi o takie przypadki, gdy w tym drugim związku są już dzieci i rodzice nie mogą ich opuścić ze względu na prawo naturalne. Ale to tylko wyjątek. Pierwsza zasada mówi wprost, że ten związek należy opuścić. Natomiast, jeśli chodzi o Pana uwagę, czy nie jest to zbytnia koncentracja na sprawach seksualności, skoro tzw. „białe małżeństwo” nadal jest życiem małżeńskim, warto przypomnieć, że tym, co odróżnia małżeństwo od każdej innej relacji, jest współżycie seksualne.

Dzisiaj w praktyce wygląda to niestety różnie, albo nawet wprost przeciwnie.

Zgadza się. Seks stał się wszechobecny i występuje w różnych rodzajach relacji – socjologicznie nie wyróżnia już małżeństwa od innych relacji. Ale w świecie, który Kościół proponuje, i który jest Bożym światem, współżycie jest zarezerwowane tylko dla małżonków. Tam, gdzie nie ma intymności seksualnej, tam nie ma małżeństwa. Dwie osoby mogą więc ze sobą żyć, ale póki nie dochodzi między nimi do współżycia, nie są małżeństwem. Stąd bierze się ten punkt widzenia zawarty przez Jana Pawła II w Familiaris consortio. Niemniej przypomnijmy, że często zapomina się o tym, że ta możliwość życia jak brat z siostrą jest wyjątkiem, a nie regułą. Pierwszym i ogólnym zaleceniem Kościoła jest odbudowanie związku sakramentalnego lub życie w samotności.

Osoby sprzeciwiające się temu nauczaniu mówią często, że nie chcą przez całe życie ponosić konsekwencji zawarcia nieudanego związku i czują się przez Kościół skazane na samotność. Czasem rzeczywiście konkretna osoba nie ponosi odpowiedzialności za to, że małżonek wpadł w problemy alkoholowe lub pojawiły się sytuacje przemocowe.

Z całą pewnością kluczowe jest tutaj przygotowanie do małżeństwa. Wydaje się, że wiele obecnie zawieranych małżeństw może być nieważnych. Jednym z warunków ważności małżeństwa jest otwarcie na życie i przekonanie o jego nierozerwalności. Wielu młodych ludzi, wchodząc w małżeństwo, chyba nie ma chyba pełnej świadomości tych spraw. Musimy myśleć o tym, jak na nowo przywrócić znaczenie sakramentowi małżeństwa i jak dopuszczać do niego tylko tych, którzy są dobrze przygotowani, i którzy są praktykującymi katolikami.

Rozmawiał Michał Jóźwiak

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze