Joanna Kaźmierczyk: promocja rodziny. Promocja chrześcijaństwa
Poziom werbalnej (i niestety nie tylko) agresji, jaką obserwuję w mediach, ale i wśród moich znajomych, związanej ze sprawą tęczowej flagi na pomniku Chrystusa, przerósł moje wszelkie oczekiwania. Nawet, gdy wezmę pod uwagę niedawne doświadczenia z wyborami prezydenckimi. Naprawdę, nie spodziewałam się.
Z jednej strony udana prowokacja, wymierzona (okazuje się, że trafnie) w histeryczną reakcję drugiej strony i międzynarodowy rozgłos. Ustawienie się w roli prześladowanego i męczennika słusznej sprawy. Ale to mnie jakoś ani nie oburza (przeciwnie, dostrzegam logikę tych działań), ani nie dziwi. Znajomych mam i w takim środowisku.
>>> Małżeństwo drogą do świętości
Dużo bardziej dziwi mnie natomiast, obecna w różnych miejscach, próba utożsamiania państwowych działań z obroną chrześcijańskich wartości. Nagle aresztowanie i przetrzymywanie na noc w areszcie, niezbyt może rozsądnej, młodzieży okazuje się krzewieniem ewangelicznych wartości. Ciężarówka z mało fortunnymi hasłami „antyLGBT” reprezentuje chrześcijańską rodzinę, a próba jej uszkodzenia staje się zamachem na fundament społeczeństwa. Naprawdę? Chrześcijańska rodzina jako forma życia promowana przez bezpośredni przymus organów państwowych? Musiałam zrobić sobie kilkudniową przerwę w odbiorze wszelkich mediów, żeby otrząsnąć się z tego, co zobaczyłam. Zdumienie jednak pozostało.
W minioną niedzielę brałam udział w pięknej liturgii z okazji rocznicy ślubu. Z modlitwą jak podczas mszy świętej ślubnej i takim samym błogosławieństwem. Kolejny raz zadziwiłam się jej pięknem, ale i tym, że zupełnie z niego nie korzystamy. Czy potrafimy jeszcze w ogóle wyobrazić sobie, że ta liturgia, kwintesencja przecież katolickiego rozumienia małżeństwa i rodziny, jest brana naprawdę na serio? Że jeszcze przed ślubem, ale i w czasie małżeństwa, chrześcijańscy małżonkowie formowani są w jej duchu, że nią żyją i traktują poważnie. Że przygotowanie do małżeństwa nie sprowadza się do nauczenia sposobów, jak „po katolicku nie mieć dzieci”, ale wręcz przeciwnie. Że pojawiają się rodziny, które zawsze niedoskonale, ale jednak wierzą w to, że reprezentują hojną miłość Boga i pokazują ją światu, przyjmując kolejne dzieci, ale też opiekując się ubogimi i żyjąc z ludźmi w pokoju.
>>> #01 Podkast misyjne.pl. Wielodzietność: błogosławieństwo czy przekleństwo?
Tak, życie rodzinne bywa trudne, a to z dziećmi – nieraz bardzo wyczerpujące. Ale przecież małżeństwo stworzone zostało przez Boga dla szczęścia człowieka. I Bóg, Dawca Życia, chce się w nim objawiać. Może gdyby to piękno i radość bardziej były w nas obecne i bardziej widoczne w świecie, żadna „promocja” czy „obrona” rodziny nie byłaby potrzebna. Gdybyśmy z wdzięcznością przyjmowali każde z naszych dzieci, tak fascynujące i różne od pozostałych.. Gdybyśmy nie opowiadali o tej różnorodności, jak o trudności, ale raczej jak o objawieniu się twórczej mocy Boga, a czasem i Jego poczucia humoru… Któż nie chciałby mieć takiej rodziny?
Na koniec chciałabym zwierzyć się z czegoś bardzo osobistego.
Otóż, jako bardzo młoda dziewczyna, w czasie, gdy fascynowały mnie różne akademickie teorie emancypacyjne, trafiłam na pewne katolickie katechezy. Mówiła je mama ośmiorga dzieci. Mój krytyczny umysł oczywiście znalazł w nich jakieś niedomówienia i niezgodności. Ale kobieta, która przede mną stała, wyglądała na człowieka szczęśliwego i spełnionego. Nigdy jeszcze takiego nie widziałam. Zostałam.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |