
fot. Piotr Manasterski
Judasz nie pije wina [RECENZJA]
Ostatnie ziemskie dni Jezusa w formie silent disco? Na taką wersję klasycznego musicalu „Jesus Christ Superstar” zaprasza widzów Teatr Muzyczny w Toruniu. To niezwykle świeża i poruszająca widzów interpretacja tej opowieści. Choć dla niektórych może być kontrowersyjna.
12 lipca 1971 r. w Pittsburghu miała miejsce prapremiera musicalu „Jezus Christ Superstar”, do którego muzykę skomponował Andrew Lloyd Webber, a słowa napisał Tim Rice. Od tego czasu spektakl ten, we własnych interpretacjach, wystawiały teatry z całego świata. Również z Polski. Teraz z tym klasykiem musicalowym zmierzył się Teatr Muzyczny w Toruniu. To młody teatr – powstał w 2014 r. „Jesus Christ Superstar” to jego największe do tej pory przedsięwzięcie. Dodam też, że bardzo udane – miałem okazję uczestniczyć w spektaklu premierowym (4 kwietnia).

Historia dobrze nam znana
Trzeba przyznać, że musical Webbera i Rice’a wzbudzał przez lata różne kontrowersje. Zarzucano mu wiele – na czele z obrazoburczym podejściem do kwestii religijnych. Wiele pewnie zależy od wrażliwości i delikatności każdego człowieka (a także od podejścia konkretnego teatru), ale na pewno nie powiedziałbym, że toruński spektakl obraża religię, występuje przeciw niej itd. Nie – bardziej powiedziałbym, że oglądałem coś na zasadzie średniowiecznego misterium, choć we współczesnej formie. Do tego to tak uniwersalna opowieść, że odnajdą się w niej i ci, którym religia jest bliska, i ci, którym daleko od niej. „Jesus Christ Superstar” to zasadniczo historia ostatniego tygodnia z życia Jezusa – Wielkiego Tygodnia. Oglądamy sceniczną wersję tego, o czym możemy przeczytać w Ewangeliach. Widzimy, jak do wydarzeń podchodzą zwolennicy Jezusa i Jego przeciwnicy. Kluczowe jest tutaj rozłożenie akcentów. Bo musical skupia się bardzo na „ludzkiej” sferze – przyglądamy się temu, jakie mogły być motywacje działania poszczególnych bohaterów – tak po ludzku.

W cieniu
Jezus jest uwielbiany przez tłumy – jest właśnie tytułową supergwiazdą. I choć sam wcale nie musiał się za superstar uważać – to przecież mógł tak być przez innych odbierany. I takie podejście mogło w niektórych budzić oburzenie. Zwłaszcza w Judaszu, który jest tutaj pokazany jako ten, który chciałby skupić się na pomaganiu słabszym, odtrącanym – a nie na „blaskach fleszy”, na popularności która dosięga Jezusa. Judasz się przeciwko temu buntuje, występuje przeciw systemowi. Tak, w tej scenicznej opowieści motywacje Judasza są trochę nawet jeśli nie usprawiedliwione – to przynajmniej bardziej zrozumiałe. Widzimy, że Judasz jest po prostu człowiekiem. I dlatego się gubi, dlatego zdradza swego Przyjaciela. Ma dosyć bycia w Jego cieniu. Oczywiście nie da się obronić Judasza – zdrada to zdrada. Ale można spróbować go zrozumieć. Bo w naszym postępowaniu na co dzień niejednokrotnie zahaczamy o Judaszową postawę, choć raczej na mniejszą skalę. Ale zdradzamy – na różny sposób. Dopuszczamy się wciąż mikrozdrad, bo jesteśmy ludźmi. Judasz z musicalu ma bardzo ludzkie oblicze. I choć wiemy, kto w tej historii ma rację – to Judaszowi też współczujemy, to bardzo ludzki odruch. Muszę przyznać, że postać Judasza w toruńskim spektaklu jest doskonale stworzona. Twórcy zadbali o wiele drobiazgów, dzięki którym ta historia jest jeszcze mocniejsza. Ot, choćby scena ostatniej wieczerzy. Apostołowie piją w niej wino – i upijają się. A Judasz, w którym już aż gotuje się od emocji, tego wina nie pije. Judasz pije wodę. Wie, co zaraz nadejdzie, co ma zaraz zrobić – i chce zachować trzeźwość umysłu. W tej samej scenie zresztą za obrusy służą koce termiczne. Znów wymowne – bo kilka scen wcześniej tymi kocami Judasz okrywał biednych mieszkańców miasta, chciał ich ogrzać. A teraz służą apostołom za zwyczajne nakrycie do stołu. Wiele jest tutaj symboli.

Widzowie współuczestniczą
Zarzucano spektaklowi Webbera i Rice’a zbyt nowoczesne podejście do wydarzeń sprzed 2000 lat. Nie wiem, jak w innych wersjach, ale w Toruniu owa nowoczesność bardzo się sprawdziła. Bo spektakl dotyka problemów, które są bliskie widzom, a nie ludziom żyjącym wiele wieków temu. Jednocześnie to współczesne podejście nie zatraca uniwersalności przesłania wydarzeń sprzed 2000 lat. Owszem, bardziej wrażliwy widz musi się pewnie przyzwyczaić do muzyki, scenografii, kostiumów. Bo to nie jest grzeczny musical – to przedstawienie charakterne, z pazurem. Webber i Rice stworzyli spektakl, który jest rock operą – i już chociażby to może być dla niektórych trudne do przyjęcia. Bo jak tu mówic o Jezusie używając ciężkiej, rockowej muzyki? Ale jeśli już ktoś się przełamie – to szybko odnajdzie się w tej konwencji. Ja znałem już wcześniej część utworów z tego musicalu, więc wiedziałem, że taki pop-rock świetnie pasuje do tej opowieści, a muzyka wpada w ucho. A w wydaniu scenicznym – jeszcze bardziej się o tym przekonałem. Teatr Muzyczny w Toruniu zdecydował się odejść od klasycznej sceny – i zamiast tego wystawił „Jesus Christ Superstar” w przestrzeni Akademickiego Centrum Kultury i Sztuki „Od Nowa”. Widzowie nie są oddzieleni od aktorów – akcja rozgrywa się pomiędzy nimi. Zostajemy poniekąd zaproszeni do współuczestnictwa w tym spektaklu. Stajemy się tłumem – jak ten tłum, który 2000 lat temu najpierw wiwatował i krzyczał „Hosanna”, a potem „ukrzyżuj”. Nie tylko obserwujemy – my bierzemy aktywny udział w tym spektaklu. Zresztą, poza kilkoma lokacjami widzowie mogą się swobodnie przemieszczać w trakcie spektaklu. Jakbyśmy chodzili sobie po mieście… Niesamowite wrażenie. Co ciekawe, w toruńskim spektaklu wszyscy mają na uszach słuchawki – twórcy zaproponowali bowiem musical w formie silent disco. Trzeba się przyzwyczaić przez pierwsze dwie, może trzy piosenki. Ale jak już złapiemy rytm – to słuchawki nie przeszkadzają. Choć gdybym mógł wybierać – to postawiłbym na spektakl bez słuchawek.

Zahipnotyzowana widownia
Jeszcze wspomnijmy o kostiumach – bo i one mogą poruszyć co bardziej wrażliwych widzów. Są bardzo odważne, ale dzięki temu jeszcze mocniej pokazują zło, które trawi ludzkość. Przez dosadność kostiumów widzów jeszcze mocniej dotyka zepsucie świata – mocny przekaz. Na tym tle wybija się postać samego Jezusa. Choć Judasz postrzega Go jako celebrytę, supergwiazdę – to Jezus jako jedyny jest ubrany zwyczajnie, normalnie. I tą normalnością właśnie wybija się. Oj, dużo jest elementów w tym spektaklu, które mają pogłębione znaczenie i wpływają na nasz odbiór. Pewnie nawet nie wszystkie da się wyłapać – bo akcja często dzieje się naraz w kilku miejscach. A przecież ogromne znaczenie ma też choćby mimika (fenomenalny znudzony Judasz podczas ostatniej wieczerzy) i mowa ciała aktorów. Do tego niezwykła choreografia – przed zespołem aktorskim postawiono nie lada wyzwanie. Bo tańczą i przemieszczają się, czasem bardzo dynamicznie, między widzami. I na specjalnym podeście. Są właściwie przez cały czas w ruchu. Docenić też należy aktorów, którzy odgrywają główne role. To dzięki Jezusowi (w moim przedstawieniu – bo są dwie obsady – Rafał Szatan) i Judaszowi (Sebastian Machalski) widzowie wczuwają się w tę historię. To dzięki nim wpadają jakby w trans i dają się ponieść emocjom, które stoją za poszczególnymi postaciami. Wokalnie i aktorsko Rafał Szatan i Sebastian Machalski hipnotyzują widownię. Na scenie świetnie się dopełniają, tworzą zgrany duet – choć są swoimi antagonistami. Wiele teatrów właśnie w czasie okołowielkanocnym – nieprzypadkowo – wystawia „Jesus Christ Superstar”. Warto obejrzeć właśnie teraz ten spektakl, bo to świetna alternatywa dla klasycznych misteriów paschalnych. Alternatywa bardzo nowoczesna w formie, a klasyczna w swoim najgłębszym przesłaniu. Wiele można z tego seansu wynieść dla siebie – a przy tym można się też dobrze bawić (bo to przecież rozrywkowe przedstawienie). Ja toruński „Jesus Christ Superstar” polecam każdemu.









Galeria (9 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |