Justyna Nowicka: z miłości do rytu [KOMENTARZ]
Papież Franciszek, po wcześniejszym zasięgnięciu opinii biskupów, wydał motu proprio Traditionis Custodes w trosce o jedność Kościoła. Podobną motywację miał papież Benedykt XVI wydając motu proprio Summorum Pontificum. Ciekawe, że obaj papieże doszli jednak do różnych rozstrzygnięć.
Dlaczego papież Franciszek zdecydował właśnie w ten sposób? To jest bardzo ważne pytanie, o którym nie wolno nam zapomnieć. To pytanie nakierowuje nasze myślenie na poszukiwanie motywu. Na wyjście ze swojej bańki mentalnej i poszerzenie horyzontów myślowych, ale także na szukanie rzetelnej wiedzy.
Myślę, że ważne jest także to, by pamiętać, że łatwo udziela się rad papieżowi i rządzi Kościołem, mając w sumie dość subiektywny punkt widzenia. Z miejsca, w którym się siedzi łatwo zapomnieć, że decyzje Watykanu nie są polskocentryczne. Można krytykować papieża, ale nie można zapominać, że jest to jednak biskup Rzymu. Jeśli podważamy jego osobę, wówczas w imię obrony własnej wrażliwości, własnej racji i własnego punktu widzenia tak naprawdę odrzucamy sukcesję apostolską i wiarę w działanie Ducha Świętego.
Z miłości do rytu
Tak, tak. Wiem. To z miłości do tradycji, z szacunku do „starożytnej” liturgii i szczególnej wrażliwości na piękno. To wszystko cenne rzeczy, ale mimo wszystko one nie są sednem ani Ewangelii, ani liturgii. Liturgia nie jest niezmienna. Sama „stara msza” jest przecież efektem reformy. One były i zawsze będą.
Niezmienność nie polega na konserwowaniu tego co zastane, ale na wierności Duchowi, na wierze w Opatrzność prowadzącą Kościół. Tradycją Kościoła nie są zwyczaje i zewnętrzne formy. A już na pewno odrzucanie nauczania Kościoła w imię Tradycji jest głębokim nieporozumieniem. – Minimum, jakiego musimy wymagać od tych, którzy przywiązani są do formy nadzwyczajnej, to uznanie prawowitości formy zwyczajnej. Musi to znaleźć odzwierciedlenie w akceptacji przez kapłanów celebracji w formie zwyczajnej. Nie do przyjęcia jest sytuacja, w której niektóre wspólnoty, pod pretekstem, że ich „charyzmatem” jest celebrowanie w formie nadzwyczajnej, kategorycznie odmawiają celebrowania w formie zwyczajnej. Dotyczy to również mszy św. krzyżma wokół biskupa. Ten punkt nie podlega dyskusji – mówi w wywiadzie dla KAI były proboszcz paryskiej parafii, w którem mszę świętą sprawowano zarówno w rycie przedsoborowym, jak i posoborowym, bp Jean-Pierre Batut, ordynariusz diecezji Blois.
Tradycja w Kościele jest także pojęciem teologicznym, które oznacza zachowywanie najważniejszych elementów, np. słów Jezusa „To czyńcie na moją pamiątkę”. Dlatego Tradycja Kościoła nie jest czymś skostniałym, ale szuka wyrazu wśród dynamizmu zmieniających się okoliczności. Oczywiście nie chodzi o dostosowanie się do mody czy do świata, ale o autentyczne odczytanie znaków czasu. Jeśli nie przyjmujemy tego dynamizmu, to wówczas tak naprawdę odrzucamy Tradycję.
Sednem jest to, że samo celebrowanie Eucharystii według tego czy innego rytu nie jest gwarancją zjednoczenia z Bogiem. Można spożywać Postaci Eucharystyczne zębami, emocjami, ale nie wiarą. Do zbawienia potrzebny jest Kościół. Dlatego jedność Kościoła staje przed decyzjami o rozszerzeniu lub ograniczeniu używania tego czy innego mszału.
>>>Dziewięć pytań, które przesądziły o losie Mszy trydenckiej
Emocje
W gruncie rzeczy można odnieść czasami wrażenie, że miłośnikami tradycji kieruje to samo, co miłośnikami wielkomiejskiego buddyzmu czy niektórymi członkami ruchów charyzmatycznych – emocje. Czy nie o to chodzi, kiedy pada argument, że podczas „starej mszy” można poczuć sacrum (które w zasadzie jest kategorią przedchrześcijańską)? Czym się to różni od chęci poczucia dotknięcia Boga w czasie spotkań charyzmatycznych?
Emocje same w sobie nie są niczym złym, ale jeśli stają się argumentem, to są zdecydowanie niewystarczające.
Przywiązanie do określonego sposobu przeżywania liturgii daje poczucie przynależności do jakiejś „rodziny”. W przypadku tzw. tradycjonalistów jest to często połączone z elitaryzmem.
Pewne aspiracje, by utożsamienie z tradycjonalizmem było wyrazem kontrkultury strukturalnie nie różni się zbyt wiele od kontestowania zastanego porządku przez środowiska skrajnie lewicowe. Zygmunt Bauman pisał, że płynność naszych systemów wartości, niepewność jutra i brak jakichkolwiek obiektywnych kryteriów prawdy w czasie, w którym żyjemy najczęściej prowadzi albo do postaw nihilistycznych, albo do fundamentalizmów. W tym sensie obie postawy są przejawem lęku i pewnej bezsilności wobec świata czy swoich osobistych niepowodzeń. Może nawet trochę neurotycznym sposobem na oswojenie tego, co tak niepewne.
Bauman pisze także o tym, że cechą charakterystyczną duchowości czy religijności ponowoczesnej jest wybieranie sobie elementów z poszczególnego systemu religijnego, czasami łączenie ich także z elementami z innych nurtów duchowości, by stworzyć wiarę na własna miarę, taką, która odpowiada moim przekonaniom. W tym sensie tzw. tradycjonaliści doskonale wpisują się właśnie w postmodernizm i ponowoczesność, chociaż bardzo chcą odrzucać „światowe myślenie”.
Kontrkulturowość chrześcijaństwa – jeśli chcemy używać tych kategorii – polega jednak na czymś innym. Absolutną nowością Ewangelii, która podważała i podważa porządek świata, jest miłość. Miłość szalona, miłość nieprzyjaciół, miłość za darmo, silniejsza i ważniejsza niż śmierć. Dlatego miłość do Jezusa Chrystusa, do Eucharystii i Kościoła powinna być motywem, dla którego jesteśmy w stanie znieść śmierć naszych racji, punktów widzenia i preferencji. Oczywiście nie jest to łatwe. Ale nie wszystko musi być łatwe.
>>>List apostolski „Traditionis custodes” o używaniu rytu przedsoborowego [TŁUMACZENIE]
Pełzająca schizma
Pojawiają się głosy, że decyzja papieża Franciszka to porażka. A może za porażkę trzeba by uznać wysiłki Jana Pawła II i Benedykta XVI, ale także formacje seminaryjną oraz formację sakramentalną i liturgiczną w ramach katechezy i duszpasterstwa? Bo nie jest z nimi najlepiej, skoro środowiska tradycjonalistyczne wyruszyły raczej w stronę odrzucenia części nauki Kościoła, niż jej przyjęcia.
Niektóry z komentatorów mówią, że tak restrykcyjna decyzja papieża Franciszka będzie przyczyną schizmy. To odłączenie jednak istnieje już wewnętrznie, pod pozorami pewnych struktur. Pytanie wiec, czy lepsze jest udawanie, że nie ma problemu, ponieważ zachowane są na przykład pozory posłuszeństwa biskupowi miejsca, czy raczej lepsze jest ujawnienie prawdziwych tendencji w środowisku tradycji?
Nie tylko o formę liturgii chodzi
Formą zwyczajną celebrowania Eucharystii jest ta z mszału Pawła VI. A forma nadzwyczajna miała pozostać formą nadzwyczajną. Ale stopniowo chciano powiedzieć, że forma nadzwyczajna jest lepsza niż zwyczajna. Dlatego bp Leborgne, wiceprzewodniczący episkopatu Francji przypomina, że „Benedykt XVI wprowadził rozróżnienie na zwyczajną i nadzwyczajną formę rytu rzymskiego ze względu na miłość, ale niestety niektórzy używają go wbrew temu, czemu miało służyć”. – Stawianie obu form rytu rzymskiego na tym samym poziomie, tak jakby forma nadzwyczajna była tylko w jakiś sposób formą zwyczajną „bis”. Forma nadzwyczajna nie może stać się formą zwyczajną dla tych, którzy ją wybierają. Stoi to w sprzeczności ze stwierdzeniem Benedykta XVI, że obecny mszał rzymski jest zwyczajną formą modlitwy Kościoła – mówi w wywiadzie bp Jean-Pierre Batut, ordynariusz diecezji Blois.
Problemem nie jest sama liturgia trydencka, ale postawa sporej części tzw. tradycjonalistów. I przypomnijmy, nie jest to tylko opinia samego papieża. Nierzadko przestrzeń i kredyt zaufania dany przez papieża Benedykta XVI stał się pretekstem do tworzenia „kościoła w Kościele”. Budowanego na odrzuceniu soboru watykańskiego II, „przeczekaniu” papieża Franciszka. Taka tożsamość wielokrotnie wyrażała się w publicznym deprecjonowaniu soboru i papieża oraz pogardzie i nienawiści w stosunku do innych wierzących.
Benedykt XVI przywrócił „starą mszę”, by ułatwić osobom do niej przywiązanym integrację z Kościołem. Nie ogłaszał jednak, że anuluje sobór watykański II. Jednak w wielu środowiskach stało się to podstawą nieuzasadnionej nadziei, że jednak Kościół będzie chciał powrócić do czasów przedsoborowych. I tak od mszy św. w formie nadzwyczajnej przechodzono do wszystkiego innego: brewiarza, sakramentów, katechizmu, kalendarza itd. Elementy te zostały „przemycone” wraz z formą nadzwyczajną, a nie to było intencją Sumorum Pontificum.
Często, oprócz lęków, stoją za tym naprawdę pozytywne pragnienia, by Kościół miał może bardziej efektowny wpływ na kształt świata, by powrócił do konserwatywnych wartości. Ale potrzeba zrozumienia, że dobrych rzeczy nie zachowuje się przez konserwowanie ich, ale przez dynamizm wcielenia.
>>>Francuski biskup: ludzie bez skrupułów wykorzystali Motu Proprio Benedykta XVI [ROZMOWA]
Anty
Kard. Muller pisze, że Pius V, który jest autorem reformy mszału po soborze trydenckim, chciał „raczej ograniczyć nadużycia, które doprowadziły do dewastującego braku zrozumienia pośród protestanckich reformatorów ofiarniczego charakteru mszy i rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii”. To by oznaczało, że motywem reformy była walka z protestatntyzmem. Było to budowanie swojej tożsamości poprzez stawianie się w opozycji.
Dziś także można zauważyć ten sposób działania. Jeśli protestanci nie uznają Maryi, to my podkreślamy Jej rolę, czasami do granic ortodoksji. Skoro protestanci mówią o roli świeckich, to my mówimy o roli duchownych. Jeśli protestanci szukają nowych sposobów dotarcia do człowieka, to my okopujemy się w starych.
Elitaryzm i klerykalizm
Msza trydencka często staje się pretekstem do budowania poczucia wyższości, bycia w elicie, wśród tych „prawdziwych”, czystych. Nie ma w tym nic z dumy, ale bliżej jest do pogardy, aż do nienawiści skierowanej w kierunku tych, którzy nie podzielają tradycjonalistycznej wrażliwości na liturgię.
Wymaga także wtajemniczonego kapłana, który będzie znał inny kalendarz, inne rubryki i specjalny język. Wielu księży dopiero tutaj, w poczuciu szczególnego namaszczenia, specjalnego traktowania odnajduje swoją tożsamość. Pytanie dlaczego nie pośród ludu, ale w oddzieleniu od niego.
Sprawdzian z dojrzałości
– Motu proprio nie zakazuje sprawowania nadzwyczajnej formy. Jest to nadal możliwe pod pewnymi warunkami, które z pewnością są bardziej rygorystyczne. Jaki sygnał wysyła Franciszek? Uważa on, że przywiązanie do formy nadzwyczajnej nie powinno przeszkadzać w odkrywaniu bogactwa posoborowej liturgii Kościoła. Obowiązkiem wiernych jest to, aby z miłości do Kościoła pozostali otwarci na to odkrycie, nawet jeśli nadal uczestniczą we mszach św. w formie nadzwyczajnej – mówi bp Jean-Pierre Batut, ordynariusz diecezji Blois.
To także sprawdzian dojrzałości tego, ile jest we mnie miłości i zaufania do własnej racji, a ile do Kościoła i jego biskupów. Nie jest to łatwe. Wymaga sporego wysiłku intelektualnego, który pozwoli w sposób racjonalny odczytać motywy papieża Franciszka i Kongregacji Nauki Wiary. Wymaga dojrzałej wiary, że nauka Kościoła nie kończy się na tym, do czego jestem przekonany, ale prowadzi często przez zaufanie, że Bóg prowadzi swój Kościół, nawet w sposób, którego człowiek nie rozumie. Wymaga odwagi dostrzeżenia własnych grzechów i nawrócenia serca. I wreszcie wymaga pokory, by uznać, że to nie moje własne „ja” jest najwyższą instancją. To wszystko wynika z duchowości eucharystycznej.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |