homilia, kazanie

fot. Andrés Chávez Belisario/cathopic

Kazanie, którego najbardziej nie lubię [FELIETON] 

Czy słowa z ambony mogą być nietrafione, mimo dobrych intencji? Czy warto mówić o  nieobecnych tym, którzy przyszli na mszę? Są kazania, które inspirują i zostają w sercu na długo. Są też takie, które – zamiast podnieść – przygniatają. 

Zdarzają się dni, że pewnie każdy z nas zastanawia się nad sensem życia. Też je mam. I zastanawiam się wtedy też nad sensem wielu innych rzeczy oraz spraw. Często też nad sensem kazania – i zadaję sobie pytanie: „Po co ksiądz to mówi?”. Szczególnie, gdy kazanie skierowane jest do ludzi, którzy nie chodzą do kościoła. A na takie zdarzyło mi się trafić już kilka razy. 

W różnych miejscach 

W takiej sytuacji moje pierwsze pytanie brzmi: „Dlaczego?”. I czy czasem to nie jest logiczne, że skoro ktoś jest na mszy, to raczej do kościoła chodzi? Czy warto więc podczas niedzielnego kazania poruszać ten temat i dosłownie grzmieć z ambony, że ludzie zapominają o Bogu, o modlitwie i o mszy świętej? Jako katoliczce wydaje mi się, że to niekoniecznie jest dobra droga. Bo będąc na kazaniu – chciałabym usłyszeć raczej słowa, które skłonią mnie do jakichś rozmyślań, wyjaśnią to, co niezrozumiałe albo trafią do mojego serca. Tymczasem kazanie, które słyszałam w przedostatnią niedzielę skłoniło mnie do napisania tego tekstu. 

fot. PAP/Albert Zawada

Może nie zdecydowałabym się poruszać tego tematu, gdyby to wydarzyło się pierwszy raz. Ale te słowa podczas kazania słyszałam wielokrotnie. W różnych parafiach, od różnych księży. I za każdym razem wywoływały we mnie takie samo niezrozumienie i zdziwienie. Bo to trochę tak jakby nauczyciel karcił uczniów za nieobecność w szkole ich kolegów. Czy to czasami nie tylko jest nieskuteczne, ale też niesprawiedliwe? A w dodatku brak pozytywnego przekazu może czasem wprowadzić wątpliwości – czy aby na pewno obecność parafian na mszy ma duże znaczenie. 

Co zamiast krytyki? 

Oczywiście, jest szansa, że wśród osób będących na mszy jest akurat ktoś, kto pojawił się na niej wyjątkowo, a kto raczej się w kościele nie pojawia. Ale może warto się zastanowić nad tym, czy narzekając na ludzi, rzeczywiście zachęci się ich do budowania lepszej relacji z Bogiem i do uczestniczenia we mszy świętej, chociażby w niedziele i w święta? Sama wolałabym po dłuższej nieobecności w kościele usłyszeć coś innego niż przypomnienie, że do niego nie chodzę, skoro właśnie postanowiłam to zmienić. I może to tylko moje zdanie, ale uważam, że takie słowa nie działają zbyt motywująco i zachęcająco.  

Zamiast tego może lepiej mówić o tym, jak my – obecni – możemy zachęcać innych do przyjścia do kościoła, jak to robić w duchu współodpowiedzialności. I zamiast krytykować – dobrze byłoby powiedzieć chociażby o tym, dlaczego warto być blisko wspólnoty Kościoła i sakramentów. I to wspólnoty opartej na zaufaniu, współpracy oraz na zaangażowaniu, a nie na lęku czy też na wyrzutach.  

Kazania o pustych kościołach głoszone do ludzi siedzących wtedy w kościelnych ławach przypominają mi rozmowę z nieobecnymi. Ale może warto czasem wyjść do miejsc, w których można ich znaleźć, zamiast słowa krytyki kierować do tych, którzy znaleźli już swoje miejsce w Kościele? 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze