Kobiety w Ukrainie pierwsze na froncie codzienności
Wojna dotyczy nie tylko żołnierzy i żołnierek, ale i cywilów – małych dzieci, kobiet, osób starszych. W całej Ukrainie towarzyszy im nieustanny stres, zaburzenie poczucia bezpieczeństwa, lęki. To wszystko odbija się psychosomatycznie, uderza w relacje.
Podczas wizyty w Ukrainie spotkaliśmy się z heroizmem kobiet, które mimo niewyobrażalnego cierpienia, jakie niosą rosyjskie zbrodnie wojenne, mimo utraty mężów i synów, z oddaniem wspierają potrzebujących, angażują się społecznie, tworzą bezpieczne i rozwojowe przestrzenie, by z myślą o teraźniejszości i przyszłości leczyć wojenne rany.
>>> Abp Światosław Szewczuk: wojna w Ukrainie jest tragedią ukraińskiego narodu i całej Europy
Solidarnie i aktywnie
Jednym ze znaków wojny jest dostrzegalnie mniej młodych mężczyzn na ulicach miast i wsi. Widać to też w samym Kijowie. Spotkaliśmy niezwykle dzielne kobiety, które mimo trudności, jakie niesie wojna, i często osobistego cierpienia spowodowanego stratą najbliższych, heroicznie oddają się działaniu dla innych kobiet, wspierają potrzebujących, przygotowują i rozdają posiłki, tkają sieci kamuflażowe, naprawiają mundury czy robią świece do okopów. Zdobywają też kompetencje, by zastąpić w pracy mężczyzn, którzy ruszyli na front – od konserwacji zabytków po kierowanie autobusami. Dokładają wszelkich starań, żeby zwłaszcza najmłodszym dać doświadczyć spokoju, normalności i bezpieczeństwa. Pamiętają o starszych, wspierają uchodźców, którzy często stracili wszystko. A i sami uchodźcy chętnie udzielają się społecznie.
Jedną z kobiet, która niesamowicie imponuje swoim profesjonalizmem i odwagą, jest Tetiana Stawnychy – prezeska grekokatolickiej Caritas Ukraina. Odpowiada za szereg projektów humanitarnych, a potrzeb w obliczu wojny nie brakuje. Bardzo istotne działania podejmowane są z myślą o dzieciach i młodzieży – to projekty edukacyjne, ale także wsparcie psychospołeczne i rozwojowe, nauka radzenia sobie ze stresem oraz pomagania w tym innym, szeroka psychoedukacja. W rozmowie z nami podkreśla, że solidarność i patrzenie w przyszłość to naturalne cechy Ukrainek, stąd ich zaangażowanie. Poza tym ta praca, to działanie, też ma pewien wymiar terapeutyczny, a także pomaga na chwilę zapomnieć o osobistym bólu i trwodze.
Wiecznaja pamiat
Na cmentarzu w podkijowskich Browarach uderza widok setek niebiesko-żółtych flag przy grobach. Zadbane marmurowe pomniki, na nich zdjęcia młodych mężczyzn, ale też kobiet, ławeczki, stoliki, świeże kwiaty i znicze. Tu spoczywają żołnierze polegli w wojnie z rosyjskim najeźdźcą od 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna. W ciągu ostatnich dwóch lat wyraźnie przybyło świeżych grobów. W sumie jest ich ponad 200.
Uczestniczymy w modlitwie za zmarłych, pięknie i wielogłosowo wyśpiewanej mocnymi głosami greckokatolickich duszpasterzy. “Wiecznaja pamiat” niesie się po całym cmentarzu, wiatr sprawia wrażenie, jakby te słowa modlitwy poruszały ukraińskie flagi przy grobach. Na poszczególne groby zaprowadzają nas kobiety, które modlą się tu za swoich poległych mężów i synów. Jednej z nich towarzyszy syn, chłopiec, który był za mały, by chociaż zapamiętać swojego ojca. Nawet jeśli od śmierci minął już dłuższy czas, tu pojawiają się emocje, daje o sobie znać tęsknota, pojawia się ból.
Woskowe świece zrobione przez karmelitanki z Oświęcimia wraz z zapewnieniem o modlitwie rozdał kobietom towarzyszący nam ks. Manfred Deselaers, niemiecki kapłan z Centrum Dialogu i Modlitwy w Oświęcimiu. Prosty gest, który wywołał poruszającą wdzięczność.
Nie każda żona i matka może opłakiwać bliskich na cmentarzu. Syn jednej z kobiet, które dzieliły się z nami swoją historią, poległ na terenach okupowanych przez Rosjan, gdzie wciąż spoczywa jego ciało. To dodatkowy ból dla matki.
Razem w bólu
Z cmentarza pojechaliśmy do grekokatolickiej cerkwi parafialnej Trzech Świętych w Browarach. Piękna świątynia pobłogosławiona przez patriarchę Światosława Szewczuka kilka lat temu szybko stała się centrum prężnej parafialnej wspólnoty, otwartej ekumenicznie, aktywnej społecznie. Posługuje tu czterech duszpasterzy i jedna siostra zakonna. W jednej z sal pod kościołem spotykamy się z wyjątkową wspólnotą kobiet, które na wojnie straciły mężów czy synów.
– Spotykamy się w ostatnie soboty miesiąca. Gdy trzeba, oczywiście można częściej. Zaczynamy modlitwą w cerkwi, uczestniczki przygotowują poczęstunek. Najpierw wspólnie płaczemy, potem dzielimy się swoimi emocjami, przeżyciami, życiem. Cieszę się tego, że panie szukają tu wsparcia. Pomysł na taką wspólnotę narodził się u mnie w rocznicę śmierci syna pani Natalii, przy modlitwie nad jego grobem. Powiedziałem jej, że wy kobiety, najlepiej wiecie, czego wam trzeba, co odczuwacie. I tak się zaczęło, pani Natalia została koordynatorką tej wspólnoty – opowiada ks. Oleh Panczyniak, proboszcz parafii Trzech Świętych Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego (UKGK).
Widać, jak oddany jest sprawie, jak współprzeżywa ze swoimi parafiankami. Od początku inwazji Rosji na Ukrainę na pełną skalę, proboszcz wspólnoty UGCC w Browarach nie opuścił swojej parafii. Jest żonaty, jest ojcem trójki dzieci, w tym 24-letni bliźniacy, z których jeden walczy na linii frontu, a drugi jest też wojskowym. Trzeci syn jest duchownym. Ks. Oleh niestrudzenie wykonuje swoją posługę duszpasterską, jednocześnie niosąc pomoc najbardziej potrzebującym i przesiedleńcom wewnętrznym. Wspiera wszystkich, bez względu na światopogląd.
Pani Natalia poznała ks. Olecha na uroczystościach poświęcenia cerkwi. Wtedy jeszcze była tu mała grupa wiernych. „Musicie pamiętać, że u nas wojna trwa już 10 lat, od dwóch lat pełnoskalowa. Mój syn walczył 9 lat na wojnie, aż zginął” – podkreśla, wspominając ze łzami w oczach pasje swojego syna, jego dobry charakter, zaangażowanie w przemiany w ukraińskim społeczeństwie, w rewolucję na Majdanie, jego marzenia. Zginął w wieku 25 lat.
„Ktoś może pomyśleć, że już minęło dużo czasu od śmierci mojego syna, że już powinnam zapomnieć, uspokoić się. Ale ja pamiętam. Każda modlitwa jest dla mnie ogromnym przeżyciem. Tylko moja poduszka wie, ile łez wylewam w nocy” – mówi wzruszona.
– Jest nas już spora grupa. Oprócz regularnych spotkań, często organizujemy wspólne wyjazdy, pielgrzymki. Planujemy np. pielgrzymkę do Lourdes. Zachęcamy inne kobiety, by do nas dołączyły, bo same widzimy, jak dużo nam daje ta wspólnota, to bycie razem, to wsparcie – opowiada pani Natalia.
Uczestniczki spotkania opowiedziały o swoich zmarłych mężach i synach, o ich decyzji bronienia Ukrainy na froncie. O tym, jak trafiły do wspólnoty.
– Tu na cmentarzu spoczywają chłopcy, bohaterowie, którzy oddali życie nie tylko broniąc Ukrainy, ale i wartości istotnych dla całego cywilizowanego świata – podkreśla Olena. „Gdy zaczęła się pełnoskalowa wojna, prosiłam męża, by nie szedł do wojska, bo mamy dwójkę małych dzieci, synek miał roczek. Ale on, jak inni mężczyźni, powiedział tylko – kto jak nie ja. Mąż zrobił zakupy, wywiózł nas za miasto, a następnego dnia zgłosił się do wojska. Ostatni raz widziałam go 6 września 2022 r. Był dobrym ojcem, ja byłam szczęśliwa jako jego żona. Jestem bardzo wdzięczna za tę wspólnotę, za ks. Olecha. Nie wiem, jak dałabym radę bez tego wsparcia” – opowiada.
Inna z uczestniczek o wspólnocie dowiedziała się podczas wyjazdu na terapeutyczną sesję w jednym z grekokatolickich klasztorów, gdzie pojechała jakiś czas po pogrzebie syna.
“Wtedy pierwszy raz się uśmiechnęłam. Gdy usłyszałam o tej wspólnocie. Poczułam, że jest jakaś nadzieja na ten ból, na ukojenie tej straty, na zrozumienie. Jest mi tu lepiej, modlę się, mam wsparcie, jestem podtrzymywana. Wiem, że mogę liczyć na księdza, na dziewczyny. Najważniejsze dla mnie jest to, że czuję się zrozumiana – mówi Maria.
Dzieci i przyszłość
W Boryspolu przy grekokatolickiej cerkwi patriarsza fundacja Mądra Sprawa zorganizowała jeden z punktów „Leczenia ran”. To miejsce dla lokalnej społeczności, gdzie organizuje się pomoc, zajęcia dla dzieci, terapeutyczne spotkania, duszpasterstwo. Przed dostawczym samochodem ustawiona była długa kolejka głównie starszych osób, by odebrać rozdawane potrzebującym posiłki. Wśród zaangażowanych w pomoc jest parafianka, Lilia Korotuszak. Na co dzień pracuje jako psycholożka w przedszkolu i szkole, po tej pracy służy poradnictwem i terapią osobom potrzebującym oraz aktywnie udziela się w humanitarne, charytatywne działania przy parafii. Ma pięcioro dzieci, najmłodsze 4 lata, najstarsze 18.
– W swojej pracy jako psycholożka mocno dostrzegam, i potwierdzają to zresztą badania, że nawet wśród dzieci mamy do czynienia z powszechnie występującym trwałym niepokojem, stresem, zaburzeniem poczucia bezpieczeństwa. Do tego nieustanny lęk o przyszłość, ale przede wszystkim o tu i teraz. Nasze dzieci chodzą do przedszkoli i szkół, ale nigdy nie wiedzą, czy uda się zrealizować wszystkie lekcje, ile razy konieczne będzie uciekanie do schronu, co się będzie działo – opowiada dzieląc się też, jaki stres przeżywa jako matka, gdy rozlega się alarm przeciwlotniczy, a jej dzieci akurat z nią nie ma. „Niby wiem, że przy każdej otwartej szkole musi być schron, że są pod dobrą opieką, ale serce matki w takiej sytuacji po prostu jest niespokojne.
Mocno podkreśliła, że przez ostatnie dwa lata pełnoskalowej wojny, poziom niepokoju w społeczeństwie dosięgnął krytycznego poziomu. „Do tego dochodzi psychosomatyka – odczucie bólu w całym ciele, bezsenność, kołatanie serca – nawet u młodych ludzi. Małe dzieci bardzo boją się zostawać same. Na początku mogły zostawać u babci, sąsiadek, teraz proszą, żeby rodzice ich nigdzie nie zostawiali” – mówi dodając, że nawet gdyby społeczeństwo próbowało zamarkować, że wszystko jest dobrze, dzieci i tak wewnętrznie czują niepokój.
W każdej szkole i przedszkolu, pracuje co najmniej jeden psycholog, w zależności od ilości uczniów. Po pracy ci sami psychologowie działają wolontariacko.
„Nie oczekujemy za to jakiejś gratyfikacji finansowej, czujemy mocno, że to nasza misja, nasz udział w walce o Ukrainę. To nasze ukraińskie podejście” – wyjaśnia Lilia Korotuszczak.
Psychologowie, pedagodzy bardzo starają się, żeby dzieci czuły się bezpieczniej. Organizują spotkania dla rodziców, na których uczą jak radzić sobie z atakami paniki i podczas alarmów, wysłuchują ich problemów, uczą metod, jak pracować ze stresem i lękiem, jak rozmawiać o emocjach.
„Każda osoba bardzo indywidualnie przeżywa. Ktoś może mówić, dzielić się swoimi emocjami, a ktoś od wybuchu wojny kompletnie zamknął się w sobie. To wszystko też mocno wpływa na nasze relacje, ich jakość” – mówi psycholożka.
– Z dziećmi w przedszkolu w ubiegłym tygodniu rozmawialiśmy o szczęściu i smutku. Wiele dzieci mówiło, że bardzo im smutno, że taty nie ma w domu. Gdy pytałam, co daje im radość, mówili, że kiedy tata powraca do domu. Obrazki, jakie malują dzieci, mają na ogół tematykę wojny. Podobnie wojna przewija się w ich snach. Na obrazkach dzieci przesiedlonych wewnętrznie często widać temat wybuchów, hałasu; malują ludzi pod stołem. Gdy pytam o czym ten rysunek, dziecko mówi, że to człowiek, który się boi głośnych dźwięków, więc się chowa. Po dłuższej rozmowie przyznają, że chodzi o nie – opowiada o swojej pracy.
Lilia ma psychologiczne kompetencje, jako profesjonalistka korzysta z superwizji, wie, jak postępować w przypadku alarmu, wie, że podobnie jak w szkołach, w których ona pracuje, są schrony, są też tam, gdzie uczą się jej dzieci. Musi bezpiecznie i szybko sprowadzić swoich podopiecznych do schronu, sama jednocześnie mocno boi się o swoje dzieci.
„Godzinę temu był alarm. Moje dziecko jest w przedszkolu, ma 4 lata, w tym czasie dzieci zwykle śpią. Gdy jest alarm, dzieci gwałtownie są wybudzane. Szybko się muszą ubrać, wziąć plecaczki z wyposażeniem, gdzie kartka z informacja o rodzicach kontakt, chleb, woda, chusteczki… po alarmie wracają. I jest wielkie prawdopodobieństwo, że za pół godziny znowu będzie alarm. Czy w takich warunkach możemy mówić o zdrowiu psychicznym? O odpowiedniej higienie psychicznej? Nie możemy. I to w naszych stronach trwa już 2 lata” – mówi.
Opowiadając o tym, jak długo ta trauma będzie w ludziach, czy da się to wszystko przepracować, przywołuje tragedię Wielkiego Głodu, której psychiczne konsekwencje widać już w kolejnych pokoleniach społeczeństwa.
„Po tylu dziesięcioleciach, mimo że niczego nie brakuje, wiele osób spontanicznie próbuje zabrać suchy chleb, kasze, ma jakieś kryzysowe zapasy. Tragiczne skutki aktualnej wojny też będziemy odczuwać bardzo długo” – wskazuje.
Z innymi problemami zmagają się np. wewnętrzni uchodźcy, osoby starsze, którzy musieli pozostawić cały swój dorobek, wszystko, na co pracowali przez życie. Jak mówi Lilia, gdy się kontaktuje z tymi osobami, nie proszą o pomoc materialną, ich pierwszą potrzebą jest, żeby zostali wysłuchani, żeby ich ból został wypowiedziany i zrozumiany: „Opowiadają o tym, ile pracy włożyli, żeby zbudować dom, kupić mieszkanie. Remonty, uroczystości rodzinne, narodziny i wychowanie dzieci. Jeden moment i wszystko przepadło. Relacje są dla nas bardzo ważne” – mówi, podkreślając, jak istotna jest teraz pomoc psychologiczna. Z nadzieją opowiada o tym, że wiele osób postanowiło dlatego poszerzyć swoje kompetencje, zdobyć psychologiczne wykształcenie, żeby wspierać. – Gdy idę na konsultację z osobami potrzebującymi, modlę się: Boże, otwórz moje uczy i serce, a jeżeli nie będę w stanie pomóc tej osobie, spraw, bym jej przynajmniej nie zaszkodziła. To dla mnie bardzo ważne – opowiada.
– Jako społeczeństwo trzymamy się razem, nie zamykamy się w sobie, pomagamy sobie nawzajem, staramy się być tam, gdzie jesteśmy potrzebni, razem, solidarnie. To cechy naszego ukraińskiego społeczeństwa. To nam pomaga przetrwać, nie tracić nadziei. I to jest naszą siłą – mówi Lilia. „Mi siłę daje pragnienie zwycięstwa. Gdy przestaję myśleć o sobie, o moich potrzebach, tęsknota i pragnienie zwycięstwa są ogromne. Moim pragnieniem jest, by młodzież nie chciała stąd wyjeżdżać, żeby młodzi tu wrócili. To jest moja zapłata, za moje zaangażowanie i wysiłek. Ja chcę, żeby moje dzieci żyły w Ukrainie i żebym mogła tu bawić moje wnuki. To mnie motywuje” – podkreśla ze wzruszeniem.
***
Wizyta polskich dziennikarzy w Ukrainie, zorganizowana przez Katolicką Agencję Informacyjną we współpracy z Kurią Arcybiskupstwa Większego Kijowsko-Halickiego UKGK, trwała od 19 do 22 marca 2024 roku. Jej program obejmował spotkania z przywódcami religijnymi różnych wyznań, wizyty w miastach dotkniętych wojną, rozmowy z kapelanami, wolontariuszami, rodzinami poległych żołnierzy oraz wizyty w religijnych instytucjach edukacyjnych.
Celem wizyty było zapoznanie się z działalnością Kościołów i organizacji religijnych w Ukrainie w kontekście wojny, odwiedzenie miast zniszczonych przez rosyjską agresję, rozmowy z ludźmi dotkniętymi wojną i tymi, którzy im pomagają, a także sporządzenie dla polskich mediów relacji o sytuacji na Ukrainie.
Wśród dziennikarzy i redaktorów, którzy przybyli do Ukrainy, byli przedstawiciele Katolickiej Agencji Informacyjnej, Polskiej Agencji Prasowej, Polskiego Radia, tygodników „Gość Niedzielny”, „W Sieci”, „Przewodnik Katolicki” oraz dziennika „Rzeczpospolita”. Grupie towarzyszył ksiądz Stefan Batruch, prezes Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza i proboszcz parafii greckokatolickiej w Lublinie, Marta Titaniec, prezeska Fundacji KEP Świętego Józefa, wiceprezeska warszawskiego Klubu Inteligencki Katolickiej i ks. Manfred Deselaers z Centrum Modlitwy i Dialogu w Oświęcimiu.
Dawid Gospodarek
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |