fot. Sebastian Nycz

Kościół rozbrojony

Julia Kristeva jest francuską filozofką, ale przede wszystkim mamą syna z niepełnosprawnością intelektualną. I choć deklaruje się jako agnostyczka, to jednak często powołuje się na zdanie wypowiedziane przez Nancy L. Eiesand, niepełnosprawną działaczkę na rzecz innych osób z niepełnosprawnością: „chrześcijaństwo jest najwłaściwszą religią dla towarzyszenia ludzkiej kruchości, gdyż Jezus był […] jedynym bogiem niepełnosprawnym, jakiego znała ludzkość”.

Takiego chrześcijaństwa, a co za tym idzie również Kościoła, uczyłem się od dziecka, przyjeżdżając na wakacje do prowadzonego przez dominikanki Domu Pomocy Społecznej w Broniszewicach dla chłopców z niepełnosprawnościami intelektualnymi i fizycznymi, dziś funkcjonującego pod bardziej ludzką nazwą „Dom Chłopaków”.  Mój pierwszy przyjazd również wynikał z powodu swoistej „niepełnosprawności” jaką była utrata w wieku dziewięciu lat rodzonej mamy i jej matczynej, kobiecej bliskości i czułości. Jako dziecko podchodziłem do tych spraw bez świadomości. Dziś wiem, że te wydarzenia i pobyty w Broniszewicach kształtowały we mnie wrażliwość i empatię. Właśnie z tej mocy, która wyrasta z tego co zranione i kruche uczyłem się w tym miejscu Kościoła zranionego i tym samym „rozbrojonego”. Bezbronność chłopców była otwarta na miłość, na przyjęcie pomocy, ale także na nieprawdopodobne obdarowanie sobą tzw. silnych i zdrowych. Dom Chłopaków to czysta Ewangelia – najpiękniejsza „parafia” Jezusa, w której z powodu jego słabości nie wyklucza się nikogo. Moim osobistym szczęściem jest to, że właśnie tutaj od dziesiątego roku mogłem doświadczać bliskości zranionego świata i jej się uczyć. Ta szczególna lekcja Ewangelii z pewnością miała duży wpływ na moje dzisiejsze postrzeganie Kościoła, który wolałbym widzieć jako wspólnotę, w której jest mniej władzy, a więcej czułości dla ludzkiej kruchości. Tutaj samemu można się uczyć „rozbrojenia” z tych wszystkich „ważnych” ról i godności oraz zrzucania fałszywych masek w Kościele, które zakładamy, by za wszelką cenę ukryć swoją własną niepewność i lęk, a zacząć pielęgnować i tworzyć w nim relacje.

fot. PAP/Tomasz Wojtasik

Taki „słaby” Kościół uwalnia z lęku przed odsłonięciem się przed innymi w swej kruchości, by miłość przyjąć i ją ofiarować bezwarunkowo. Dominikańska tercjarka i poetka Anna Kamieńska pisała w swoim dzienniku: „Człowiek zbyt silny nie może otworzyć się na miłość, zamyka się w swojej sile jak w twierdzy. Nie potrafi się poddać”. Najlepszym życiowym „zamkiem warownym” jest odsłonienie się samemu ze swoją kruchością, niepewnością (por. Mt 12, 39-44).  Nie ma nic bardziej wyzwalającego niż zamienić swoją kompulsywną kontrolę siebie samego i całego świata na zaufanie. Jezus (por. Flp 2) odsłonił się przed ludzkością i wchodząc z ludźmi w relacje, zrezygnował z chęci kontrolowania ludzi swoja boskością. „Jego religia” nie kontroluje, nie stwarza presji, lecz otwiera na zaufanie i miłość. Takie miejsca jak Broniszewice, których nie brak na mapie Kościoła, są potrzebne szczególnie nam, mężczyznom, którym grozi pokusa zredukowania Kościoła do zarządzania i pouczania. 

>>> Mój Kościół jest trochę jak moja ukochana babcia [ŚWIADECTWO]

Pan Bóg przez całe moje życie tak mnie prowadził, aby uczyć mnie tego Kościoła, który – jak papież Franciszek powtarza to od początku swojego pontyfikatu – budowany jest na bliskości i czułości. Te cechy – co widzę bardzo wyraźnie – Pan Bóg chciał cały czas umacniać we mnie samym. Jako nastolatek chodziłem w odwiedziny do osób starszych i samotnych w Domu Spokojnej Jesieni w Inowrocławiu, a już jako dominikański brat w formacji początkowej jeździłem na oddział onkologiczny dla dzieci na krakowskim Prokocimiu oraz do osób samotnych, którymi opiekowały się słynne na cały Kraków rodzone siostry Sawickie. Natomiast po święceniach Chrystus coraz częściej stawiał na mojej drodze spowiednika i kaznodziei osoby z obrzeży Kościoła, które bardzo często czuły się z niego wykluczane. Najbardziej intensywnym uczeniem się dostrzegania i nieudawanego usłyszenia osób z syndromem wykluczenia ze wspólnoty Kościoła i jego głównego narracyjnego nurtu było spotkanie i towarzyszenie osobom skrzywdzonym w Kościele przez nadużycia władzy, nadużycia sumienia, wykorzystanych psychiczne, fizyczne i seksualne oraz osobom w związkach niesakramentalnych i osobom LGBTQiA. Nie szukałem tych osób. Pan Bóg sam stawiał mi je na drodze. To była i jest synodalność w praktyce. Bardzo intensywna, nawracająca i przemieniające także mnie osobiście. Arcybiskup Adrian Galbas często powtarza, że księża w Polsce nauczyli się nauczać, ale nigdy nie nauczyli się słuchać. Tego rodzaju relacje w duchu synodalnym oduczają ze starych nawyków, aby biskupi, prezbiterzy, diakoni, przełożeni i wszyscy liderzy w Kościele mieli świadomość co jest ich pierwotnym powołaniem i tożsamością w Kościele – wspólnota wiary. Święty Augustyn mówił swoim wiernym, że dla nich jest biskupem, ale z nimi przede wszystkim chrześcijaninem.

>>> Kościół o twarzy ciepłej zupy dla potrzebującego

Chrześcijaństwo, jeśli ma być wiarygodne jako autentyczna odpowiedź na Ewangelię, powinno mieć oblicze wrażliwego i czułego narratora oraz towarzysza drogi każdej ludzkiej historii. W Starym Testamencie jedno z określeń miłosierdzia – rahamim – pochodzi od hebrajskiego słowa rehem (łono matczyne) i opisuje doświadczenie najbardziej bliskiej i czułej obecności. Kościół, który od edyktu mediolańskiego paradoksalnie zaczął naśladować swoich wcześniejszych prześladowców, dających odczuć swą władzę (por. Mt 20, 25), powinien podejmować drogę nawrócenia – metanoi od broniącego się lub nadużywające władzę i siłę wojownika w stronę kobiecej czułości, stając się niczym matczyne łono, w którym szczególnie osoby zranione, skrzywdzone i wykluczone doświadczyć mogą zaopiekowania: „Czyż kobieta może zapomnieć o swym niemowlęciu? Czy może nie miłować dziecka swego łona? Lecz gdyby nawet ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie!” (Iz 49,15). Tak, jak o tym mówi i pisze papież Franciszek, bliski mi jest taki Kościół, który jest domem autentycznej czułości, która „jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu. Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości. Jest tym trybem patrzenia, które ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany sobą, współpracujący i współzależny”, jak mówiła w przemowie noblowskiej Olga Tokarczuk. I tylko z jednym nie mogę się zgodzić z noblistką, że tej czułości nie ma w Ewangelii. Często jednak brakuje jej w praktyce w Kościele. Kościół powinien być bardziej kobiecy. Nieprzypadkowo takie pojęcia jak Kościół – ecclesia, Komunia – coinonia i Eucharistia – dziękczynienie, to z języka greckiego słowa rodzaju żeńskiego.

>>> Aleksander Bańka: dlaczego jestem w Kościele? [FELIETON]

Kościół „rozbrojony” to Kościół otwarty i wybiegający z otwartymi ramionami. Otwarty także na tych, którym nie po drodze z Kościołem, bez paternalistycznego patrzenia na takie osoby. Siostry w Broniszewicach mówią, że „chłopaki nauczyły nas otwartości na każdego człowieka. Wierzącego, niewierzącego, prawicowego, lewicowego i każdego innego. Człowiek to człowiek”.  Wiara nie jest arogancka. I Kościół nauczający powinien wpierw być Kościołem słyszącym. Chrześcijańska droga wiary, w której „wiemy dokąd zmierzamy, ale nie wiemy jak przyjdzie nam iść” (Hans Urs von Baltashar) uczy cierpliwej czułości również wobec ludzkiej niepewności – także niepewności wiary i niewiary, którą sami wierzący mogą w różnych momentach życia doświadczać. Nasze poszukiwanie [Boga] jest wezwaniem do pokory, ponieważ rozpoznajemy w nas samych „potencjalnych ateistów”, doświadczamy trudności w wierze, zauważamy w sobie tę samowystarczalną i niekiedy arogancką pychę, która separuje nas od innych” – czytamy w watykańskim dokumencie („Kontemplujcie. Do osób konsekrowanych o śladach Piękna). Kościół nie powinien lękać dzielenia się swoimi własnymi wątpliwościami i pytaniami o wiarę, stając się partnerem dla każdego, kto sam pyta. Dialog wierzących z niewierzącymi nie musi przecież przypominać „rozmowy głuchych”.

fot. Sebastian Nycz

O. Maciej Biskup OP: dominikanin, święcenia kapłańskie przyjął w 1998 roku. Po studiach doktoranckich z teologii dogmatyczno-fundamentalnej na UAM był m.in. magistrem braci nowicjuszy i studentów, redaktorem naczelnym oficyny „W drodze” oraz przeorem w Szczecinie. Obecnie pełni funkcję promotora świeckich dominikanów, mieszka w klasztorze w Łodzi i związany jest z Dominikańskim Ośrodkiem Kaznodziejskim. Zaangażowany jest również w dialog ekumeniczny i dialog z judaizmem. Publikował na łamach m.in. „W drodze”, „Więzi”, „Tygodnika Powszechnego”, „Listu” i „Biblii”. Autor książek („Zaskoczony wiarą. Między Jerychem a Jerozolimą”, „Ocalić w sercu”).

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze