Ks. Jan Sikorski: bez Kościoła nie byłoby Polski! [WYWIAD]
„Panie Boże dosyć! Muszę mieć syna i musi mieć na imię Jaś, i ja Go ofiaruję w Twoje ręce” – tak zaczyna się historia ks. infułata Jana Sikorskiego, znanego w całym kraju z szerokiej posługi duszpasterskiej w powojennej Polsce.
W okresie komunizmu był duszpasterzem osób internowanych, posługiwał przy Solidarności, zaangażował się w duszpasterstwo więzienne. W swoim życiu spotkał trzech duchownym wyniesionych na ołtarze: bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, Prymasa Tysiąclecia i Papieża Polaka. – Tacy księża byli solą ziemi w ciągu wieków. Ci, którzy służyli prawdzie i narodowi, nie oszczędzając siebie – mówi w rozmowie z KAI ks. Jan Sikorski. – Bez Kościoła nie byłoby wolności i prawdopodobnie nie byłoby Polski – dodaje. Obecnie posługuje przy parafii św. Józefa na warszawskim Kole. Zasłużony duchowny w przyszłym roku skończy 90 lat, z czego blisko 70 lat przeżył w kapłaństwie.
Maria Osińska (KAI): Dlaczego Ksiądz zdecydował się na kapłaństwo?
Ks. Jan Sikorski: – To była wina mojej mamy (śmiech). Miała dwie córki i powiedziała: „Panie Boże dosyć! Muszę mieć syna i musi mieć na imię Jaś, i ja Go ofiaruję w Twoje ręce”. Miała wielkie pragnienie posiadania syna. Przed moimi narodzinami pojechała do Częstochowy i duchowo oddała mnie Matce Bożej. Nikt mi nie mówił, że mam być księdzem, ale to było od początku moje marzenie. Wiedziałem, że chcę iść do seminarium. Już jako dziecko pytany kim będę, odpowiadałem: „Księdzem”. Po maturze wycofałem dokumenty ze studiów medycznych, na które miałem iść i zgłosiłem się do seminarium warszawskiego. Tak to się wszystko zaczęło.
Jakie to były czasy?
– To były czasy komuny i stalinizmu. Te czasy były niebezpieczne. Zakłamanie było straszne. Nawet miałem ciche pretensje do Pana Boga, dlaczego żyję w takim okresie. Z domu wyniosłem wartości, a ten ustrój nie miał z nimi nic wspólnego. Byłem wychowany w duchu patriotyzmu. Jeszcze w szkole podstawowej z kolegą rozlepialiśmy na słupach ogłoszeniowych patriotyczne wiersze i listy. Nigdy nie pomyślałbym nawet, żeby zapisać się do partii. Światopogląd zawsze miałem jednoznaczny. A w czasach, w których przyszło mi rozpoczynać moje kapłaństwo, prowadzona była wielka walka z Kościołem i wiarą. Do tego stopnia, że nie mogłem ujawnić się ze zgłoszeniem do seminarium. Komunizm był zmorą, która wisiała nad naszym narodem. Marzyłem, aby Polska się zmieniła.
Jaki czas uważa Ksiądz za najlepszy w swoim życiu?
– Wszędzie, gdzie byłem, czułem się dobrze! Wspaniale wspominam swoją pierwszą parafię św. Jakuba Apostoła w Skierniewicach, do której trafiłem, zanim zostałem księdzem. Byłem za młody, aby otrzymać święcenia kapłańskie, byłem ewenementem. Pełniłem wówczas rolę subdiakona i jednocześnie wikariusza. Pracy było nieprawdopodobnie dużo. Pokochałam święto 1 maja, dlatego że był to jedyny mój dzień wolny w roku. Minęło od tamtej pory blisko 70 lat, a ja wciąż utrzymuję kontakt z moimi pierwszymi wychowankami. Drugą parafią, do której zostałem skierowany, była parafia pw. św. Michała Archanioła na warszawskim Mokotowie. Też bardzo się z nią związałem i również nazywam ją moją ukochaną parafią. To były bardzo ciekawe okresy duszpasterskie. Miałem wspaniałych kolegów-księży. Każdy z nas był inny, ale między nami był duch współpracy. To nam dawało radość i świadomość użyteczności. Później zostałem proboszczem parafii św. Józefa Oblubieńca NMP w Warszawie na Kole, do której wszedłem z duszpasterskim impetem. A teraz jestem na emeryturze, choć czasem wciąż brakuje tego czasu dla siebie.
Co w Księdza posłudze było najtrudniejsze?
– Najtrudniejszą chwilą był moment zostania ojcem duchownym w seminarium. Ja nie znoszę płotów, nie znoszę ogrodzeń, zamykanych drzwi, a seminarium jest środowiskiem zamkniętym. Po długich targach i namowach ze strony kard. Stefana Wyszyńskiego zgodziłem się na to „zamknięcie”. To dla mnie było naprawdę trudne, choć praca piękna. Starałem się kształtować i formować młodych kapłanów, to było dla mnie wyzwanie.
Był ksiądz duszpasterzem osób internowanych. Jakie to było doświadczenie?
– Ubolewałem nad tym, że ci ludzie są zamknięci. Współczułem im. Sam jako dziecko, byłem w czasie wojny w obozie w Niemczech. Posługiwałem internowanym w Areszcie Śledczym na Białołęce z nadzieją, że to oni będą później na pierwszym miejscu. Tzw. klawiszom – funkcjonariuszom więziennym – tłumaczyłem: „Panowie, szanujcie ich, bo im jeszcze będą stawiać pomniki”. Jak spotkałem się pierwszy raz z internowanymi, powiedziałem im: „Jesteście tutaj parafią i ja witam Was jako swoich parafian”. Cieszyłem się, że mogłem im pomóc w odnalezieniu siebie. Podając im rękę, niektórych udało mi się wyciągnąć z marazmu duchowego. Dorosłym ludziom udzielałem tam chrztu świętego, nawet udzieliłem sakramentu małżeństwa. Ten krzyż, który ich spotkał, był dla wielu zbawienny.
Jak Ksiądz wspomina spotkania ze Stefanem Wyszyńskim?
– Kiedy Stefan Wyszyński został arcybiskupem Warszawy, to prefekt, który mnie uczył religii, podchodził do tej nowiny bez entuzjazmu. Mówił, że on jest chory, słaby. Ja patrzyłem na tego chorego, słabego człowieka i widziałem kogoś niesamowitego. Pamiętam, jak będąc klerykiem, miałem okazję zobaczyć go po raz pierwszy w seminarium. Jak on przyszedł do nas, otworzył usta i zaczął mówić, to atmosfera wokół niego stworzyła się nieprawdopodobna. Zobaczyłem, że to jest Boży człowiek, że to jest wielka postać. Wyczuwałem to. Zawsze miałem trzeźwe podejście do ludzi, nie miałem idoli, ale kard. Wyszyński był nadzwyczajną osobą. Wiedziałem, że to jest ktoś, kto w Ojczyźnie może ocalić to, czego tak bardzo mi brakowało, a było to obywatelskie poczucie wolności.
A proroctwo wyboru św. Jana Pawła II na Stolicę Piotrową?
– Oj tak! Żartem przepowiedziałem jego wybór. Pamiętam dzień, w którym miałem spotkanie ze studentami. Pytali mnie wtedy, jak sądzę, kto zostanie papieżem, a ja odpowiedziałem: „Karol Wojtyła. Tylko nie wiem, jakie imię przybierze – Jan czy Paweł”. Później jedna z moich studentek dostała telefon z Paryża, i zapytana, czy wie, że Karol Wojtyła został papieżem, odpowiedziała: „Wiem, ks. Sikorski powiedział nam to już tydzień temu” (śmiech). Papież Polak był darem z nieba.
Jaką rolę odegrał Kościół w odzyskaniu przez Polskę wolności?
– Bez Kościoła nie byłoby wolności! Bez Kościoła nie byłoby Solidarności. Nie byłoby też Ojca Świętego, który był nową nadzieją w sercach. My wiedzieliśmy, że wybór Polaka na Stolicę Piotrową, był cudem Bożej Opatrzności. Inaczej nie mogę tego nazwać. Z Polski wyszła wspaniała iskra. Często mówiłem zagranicznym dziennikarzom, którzy przyjeżdżali, że to jest rewolucja bez precedensu. Każda rewolucja była napełniona zniszczeniem, walką, a tutaj – nie! To była wspólna solidarność, jedność, i to nie przeciwko komuś, ale walka o coś! To była zupełnie inna, nowa jakość rewolucji. Po cierpieniach komunistycznej niewoli, nagle wychodzi coś tak pięknego z Polski. Jeżeli dziś mnie coś boli, to właśnie to, że tego nie rozumiemy, że to dziedzictwo zaprzepaszczamy. Do tego dochodzi postkomunistyczna nienawiść do Kościoła. To mnie w tych współczesnych czasach boli. Wiara dla naszego narodu była fundamentem wolności. Trudno sobie wyobrazić, co byłoby, gdyby nie było Kościoła. Pewnie nie byłoby Polski.
Jak Ksiądz wspomina swoją posługę przy Solidarności?
– Prawdziwym moim wewnętrznym bólem, z którym się zmagałem, był stan wojenny. Tak mi ogromnie było szkoda Polski, ale jako ksiądz robiłem wszystko, co mogłem. Kiedy pojawiła się Solidarność, skakałem do góry z radości. To był miód na moje serce. Pamiętam, jak we Wrocławiu zobaczyłem wiec solidarnościowy. To były pierwsze chwile, i nagle widzę, tak jakbym sobie wymarzył, ludzie przychodzą, mówią, co chcą, razem śpiewają, mają nadzieję na przyszłość. Cieszyłem się z całym narodem. Napawało mnie to wielką nadzieją, że coś takiego się dzieje. Drogi Solidarności były trudne. Z niechęcią poszedłem na Mszę Świętą za Ojczyznę do ks. Jerzego Popiełuszki, ponieważ myślałem, że jest to forma manifestacji. Namawiali mnie znajomi właśnie z Solidarności. Jak zobaczyłem, co dzieje się na Żoliborzu, wtedy się nawróciłem. To były dwie godziny prawdziwie wolnej Polski. Po śmierci księdza Jerzego Popiełuszki poproszono mnie, abym te Msze Święte prowadził. To było dla mnie bardzo trudne.
Mija 40 lat od zamordowania bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Jaki był? Jak Ksiądz go wspomina?
– Jerzy był takim moim młodszym kolegą. Wiadomo, jak starsi koledzy patrzą na młodszych (śmiech). Znałem dobrze jego kolegę i pamiętam, jak mówił mi, że jedzie na wakacje, ja pytałem: „z kim?”, a on: „z takim Popiełuchem”, i tyle na początku wiedziałem o Popiełuszce. Na księdza Jerzego nawróciłem się właśnie po pierwszej Mszy Świętej za Ojczyznę, kiedy zobaczyłem, jak wielkie znaczenie ma to, co on tam robi oraz klimat, jaki wokół niego się tworzy, ta atmosfera, to zaangażowanie ludzi. To była bezinteresowna służba Ojczyźnie, pod prąd. Mam taki obraz w oczach, jak ten Jerzy, nie jako mocarz, tylko zwykły ksiądz, takim słabym głosem, staje przed lasem mikrofonów i przemawia do zagranicznych stacji. Myślę sobie: „Boże mój, jaka dysproporcja. Tu cały świat czeka na jego słowa, a on – zwykły, przeciętny ksiądz, słabego zdrowia”. Jak się później okazało, ile on może zrobić, i co z tego wyniknie. Rola Kościoła i kapłaństwa ukazała mi się w osobie księdza Jerzego, który po prostu był porządnym księdzem. On wiedział, co ma robić i to mi bardzo imponowało.
Ks. Popiełuszko za św. Janem Pawłem II nawoływał m.in. do poszanowania godności człowieka. Czy jego nauki są wciąż aktualne?
– Jego kazania były bardzo mądre. Dziwiłem się, że spisywał je przed ich wygłoszeniem, ale dzisiaj widzę, że było to potrzebne. Bardzo często cytował Ojca Świętego Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego. Księdza Jerzego posądzano, że prowadzi seanse nienawiści na Żoliborzu – to było wstrętne oszczerstwo. To nie była prawda. On bardzo silnie upominał się o prawa człowieka, o sprawiedliwość, o wolność, o prawdę. Walczył z zakłamaniem. W obronie podstawowych wartości wypowiadał mocne słowa, tak, jak powinien kapłan przemawiać. Tacy księża byli solą ziemi w ciągu wieków. Ci, którzy służyli prawdzie i narodowi, nie oszczędzając siebie. Bardzo mnie denerwowało, jak niektórzy mówili, że gdyby ks. Jerzy się nie mieszał do polityki, to by jeszcze żył. To były dla mnie strzały w serce… On był gotów oddać swoje życie. Przeczuwał, co się z nim stanie.
Którego ze świętych może Ksiądz wskazać jako patrona na obecne czasy?
– Przede wszystkim na nasze czasy wielkim patronem jest kard. Wyszyński, którego słusznie nazywa się „Prymasem Tysiąclecia”. Gdy byłem w kościele seminaryjnym, gdzie spoczywał na katafalku, pamiętam ten wieniec: „niekoronowanemu królowi Polski”, czyli interrex. Czułem tak, jakbym to ja z serca napisał. Była to osoba wyjątkowa, nieprzeciętna. Prymas Wyszyński był bardzo ciepły, serdeczny, dowcipny. Miał naturalny majestat, i to też było dla mnie piękne.
Ksiądz ma szczególnego patrona?
– Moją duchową ścieżką są dwa elementy teologiczne: Maryja i Eucharystia. Do dziś są to dla mnie dwa takie wielkie słońca, przy których święci bledną. Ludzie, których spotykałem św. Jan Paweł II, kard. Wyszyński, to ci, którzy robili na mnie duże wrażenie, ale w życiu nie miałem idoli – może poza wspomnianym kard. Wyszyńskim – w życiu nie szalałem za żadnym ze świętych. Bliskim dla mnie świętym jest na pewno mój patron Jan, umiłowany uczeń Jezusa.
Jak wyglądała Księdza posługa jako naczelnego kapelana duszpasterstwa więziennego?
– Moje nazwisko w ogóle kojarzono trochę z posługą więzienną, ponieważ zajmowałem się internowanymi, a to byli ludzie z pierwszych stron gazet. Kiedy przyszła odwilż postkomunistyczna, Polacy zostali zaproszeni na kongres do Wiednia dotyczący więziennictwa. Biskup nie mógł pojechać na to spotkanie, więc wysłano mnie. Usłyszałem wtedy po raz pierwszy, że duszpasterstwo więzienne to jakaś potężna akcja na całym świecie. Kiedy wracałem z Wiednia, zadawałem sobie pytanie, dlaczego w Polsce czegoś takiego nie ma. Postanowiłem, że u nas też trzeba stworzyć takie porządne duszpasterstwo. Przyszło mi do głowy, aby zrobić międzynarodowy zjazd i zorganizowałem go na własną rękę. Kongres się odbył. To był sygnał, żeby powstała grupa osób świeckich, którzy będą chodzili do więzień, ale także grupa kapelanów. Zaprosiłem dr. Pawła Moczydłowskiego, o którym słyszałem, że zna się na sprawach więziennictwa. Dwa tygodnie później został z ramienia Solidarności tzw. naszym klawiszem – naczelnym dyrektorem Służby Więziennej. Kiedy mu pogratulowałem, on mnie zapytał: „To co, proszę Księdza, robimy duszpasterstwo więziennictwa?” Ja ucieszony, odpowiedziałem: „Robimy!”. Chciałem, aby także Węgry włączyły się w budowanie tego duszpasterstwa, ale dostałem wówczas odpowiedź, że oni nie mają czegoś takiego i nawet nie przewidują, żeby powstało. Później zainteresowała się tym już Rada Europy i spełniło się moje pragnienie, aby duszpasterstwo więziennictwa rozwijało się także u naszych sąsiadów. Stworzyliśmy również Bractwo Więzienne, które zajmuje się pomocą więźniom i ich rodzinom.
Miał Ksiądz w swoim życiu chwile zwątpienia?
– Dzięki Bogu, byłem ochroniony od takich kryzysów. Miałem potknięcia, ale nigdy nie urastały do poważnej rangi. Mógłbym się nazwać „realnym optymistą”.
Przez wzgląd na ogromne doświadczenie Księdza, proszę powiedzieć, jakie wyzwania stoją przed Kościołem w najbliższych latach?
– Mamy coraz mniej ludzi wierzących. Szczególnie boję się o dzieci i młodzież. Otacza je diabelska propaganda i zakłamanie. Nie mam do tych ludzi pretensji, ponieważ Chrystus zaczynał od dwunastu apostołów. Pan Jezus powiedział: „Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo”. Patrzę na obecną rzeczywistość z bólem, ale dużą nadzieją. Nawet jeśli Kościół zmniejszy się do tej trzódki, to Kościół i tak zwycięży! Tam, gdzie pojawia się dobro, tam zawsze pojawia się diabeł. Diabeł działa i będzie działać. Myślę, że nie obędzie się to bez Bożej interwencji…
Jakie jest Księdza życiowe motto?
– „Bądź wola Twoja” – to złoty kluczyk, który otwiera każde drzwi i rozwiązuje każdą sytuację. Po prostu – „Bądź wola Twoja”.
***
Ks. Jan Andrzej Sikorski urodził się 12 listopada 1935 w Kaliszu. W 1958 r. przyjął święcenia kapłańskie. Jest kapłanem archidiecezji warszawskiej, doktorem teologii, honorowym prałatem Jego Świątobliwości, a od 2011 r. protonotariuszem apostolskim. Pod koniec 1981 r. został oddelegowany przez prymasa Józefa Glempa do posługi wśród internowanych. Był dla nich pomocą w walce o godność. W 1989 roku został naczelnym kapelanem więziennictwa RP. Od 2017 r. odprawia Msze trydenckie dla młodzieży warszawskiej.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |