fot. Freepik/Freepik

Ks. Prof. Stanisz: obie Panie Minister mijają się z prawdą w sprawie lekcji religii [ROZMOWA]

– Marzeniem każdej władzy jest, aby poddani z uległością przyjmowali wydawane decyzje, bez względu na ich zasadność. Tymczasem państwo praworządne polega na tym, że „organy władzy publicznej działają w granicach i na podstawie prawa” (art. 7 Konstytucji) – mówi w rozmowie ks. prof. Piotr Stanisz kierownik Katedry Prawa Wyznaniowego, Wydziału Prawa, Prawa Kanonicznego i Administracji KUL, odpowiadając na argumenty wysuwane obecnie przez kierownictwo Ministerstwa Edukacji Narodowej.

Marcin Przeciszewski (KAI):  Spór wokół zmian dotyczących zasad organizacji nauczania religii w szkołach wchodzi w coraz to nowe fazy. W dniu 29 sierpnia br. Trybunał Konstytucyjny zdecydował o zabezpieczeniu wniosku o zbadanie zgodności ministerialnego rozporządzenia z 26 lipca br. z Konstytucją, Konkordatem i ustawami przez zawieszenie stosowania zaskarżonego aktu do czasu wydania ostatecznego orzeczenia w tej sprawie. Kierownictwo MEN twierdzi jednak, że rozporządzenie jest zgodne z przepisami wyższego rzędu, a instytucja, która wydała postanowienie zabezpieczające nie jest Trybunałem Konstytucyjnym. Pani wiceminister Lubnauer odwołała się nawet do wypowiedzi jednego z bohaterów „Shreka”, który deklaruje: „Mam smoka i nie zawaham się go użyć”. Smokiem ma tu być Trybunał Konstytucyjny, a używającym go – Prawo i Sprawiedliwość. Co Ksiądz Profesor na to?

Ks. Prof. Piotr Stanisz, KUL:  To ciekawe, że gdy myślałem o stanowisku kierownictwa MEN wobec zarzutów formułowanych przez przedstawicieli Kościoła, też przyszedł mi do głowy cytat z filmu. Wygląda jednak na to, że oglądamy zupełnie co innego. Przypomniała mi się mianowicie scena z „Misia” Stanisława Barei, gdy wcielony w rolę głównego bohatera Stanisław Tym bezskutecznie próbuje odebrać z szatni zostawiony tam wcześniej płaszcz. Nie godząc się na wzięcie innego nakrycia i uporczywie domagając się swojego słyszy wreszcie: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co Pan nam zrobi!”  W wystąpieniach kierownictwa MEN pobrzmiewają te same nuty: świadomość silniejszej pozycji i wola jej wykorzystania pomimo niezgodności takiego postępowania z obowiązującymi normami. Natomiast wracając do wypowiedzi Pani Minister o smoku i ponoć używającym go PiS-ie, wygląda to na wyraz jakiejś obsesji. Z petycją do Pierwszej Prezes SN nie wystąpił PiS, tylko Kościoły.

– Odnosząc się do tego wystąpienia Pani Minister Nowacka stwierdziła, że Kościół katolicki po prostu robi awanturę.

– Widzę to zupełnie inaczej. Rozumiem natomiast, że marzeniem każdej władzy jest, aby poddani z uległością przyjmowali wydawane decyzje, bez względu na ich zasadność. Państwo praworządne, którym – jak ogłosiła Komisja Europejska – ponoć na nowo się staliśmy, polega jednak na tym, że „organy władzy publicznej działają w granicach i na podstawie prawa” (art. 7 Konstytucji RP). Jeśli zaś ten standard nie jest spełniony, obywatele (czy to działając indywidualnie, czy w zrzeszeniach) mają prawo domagać się naprawienia istniejącego stanu rzeczy z wykorzystaniem przewidzianych do tego środków prawnych. Według mojej oceny mamy do czynienia z realizacją tego właśnie uprawnienia.

Trzeba ponadto zauważyć, że zmianom wprowadzanym przez MEN sprzeciwia się nie tylko Kościół katolicki. Równocześnie z petycją złożoną przez Prezydium KEP, w ramach skoordynowanej inicjatywy, z własną petycją o podobnej treści wystąpili przedstawiciele Polskiej Rady Ekumenicznej, a więc organizacji międzykościelnej zrzeszającej siedem kościołów chrześcijańskich, w tym na przykład Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny czy Kościół Ewangelicko-Augsburski w RP.      

Fot. pexels/Katerina Holmes

– Obie Panie Minister zgodnie powtarzają, że nie jest prawdą, że zmiany nie były z Kościołami konsultowane.

– Rzecz w tym, że nie o to chodzi. To klasyczny przykład tzw. sofizmatu rozszerzenia, czy – innymi słowy – atakowanie chochoła. Panie Minister z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy obalają zarzut, który w ogóle nie jest stawiany. Nie mam wątpliwości, że czynią to z pełną premedytacją. Kościołom nie chodzi o to, że nie było konsultacji, tylko o to, że nie doszło do porozumienia. Na tym m.in. zarzucie przedstawiciele Episkopatu koncentrowali się w pismach przesyłanych w ramach konsultacji publicznych i tego przede wszystkim (choć nie wyłącznie) dotyczy petycja, z jaką do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego zwróciło się Prezydium KEP oraz Polska Rada Ekumeniczna.

Obie Panie Minister doskonale to wiedzą, bo przecież art. 12 ust. 2 ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty wymaga, aby minister przy wydawaniu rozporządzenia określającego warunki i sposób organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach działał „w porozumieniu z władzami Kościoła Katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych”. Ten wymóg spełniony nie został. Przeprowadzenie formalnych konsultacji niczego w tej ocenie nie zmienia.      

>>> Ks. Rakowski: jeśli w szkole zabraknie religii, zniknie przestrzeń do wysłuchania uczniów  

– Kierownictwo MEN utrzymuje jednak, że za zajętym przez nie stanowiskiem przemawia wyrok TK z 20 kwietna 1993 r. (U 12/92)

– Precyzyjnie rzecz ujmując, przedstawiciele MEN konsekwentnie powołują się na jedno zdanie z uzasadnienia tego wyroku, obudowując je w swoich pismach odwołaniami do innych wyrażonych wówczas przez Trybunał twierdzeń, z którymi nikt jednak nie polemizuje. To zdanie nie stanowi wypowiedzi o charakterze wiążącym i – ośmielę się stwierdzić – nie całkiem pasuje do pozostałej części uzasadnienia. Takie sytuacje się zdarzają. Przypomnę, że np. w uzasadnieniu wyroku TK z 2 grudnia 2009 r. (U 10/07) na podobnej zasadzie znalazło się stwierdzenie, że „przepisy ratyfikowanego konkordatu […] zostały, na mocy art. 25 ust. 4 Konstytucji, faktycznie inkorporowane do materii konstytucyjnej”. Chętnie bym zapytał, czy tę wypowiedź Trybunału kierownictwo MEN traktuje z podobnym namaszczeniem?

Natomiast wracając do wyroku z 20 kwietnia 1993 r. chciałbym przypomnieć, że Trybunał odpowiadał wówczas na wątpliwość analogiczną do tej, którą Kościoły stawiają obecnie: czy tryb wydania rozporządzenia z 14 kwietnia 1992 r. w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w publicznych przedszkolach i szkołach odpowiadał wymogom określonym w art. 12 ust. 2 ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty. Problem polegał na tym, że treść rozporządzenia została wypracowana z udziałem przedstawicieli kilkunastu kościołów i innych związków wyznaniowych, którzy na potwierdzenie osiągnięcia porozumienia co do treści tego aktu złożyli pod nim swoje podpisy. Były natomiast takie związki wyznaniowe, których przedstawiciele zgłaszali, że z nimi treść tego aktu nie została uzgodniona. Pytanie, przed którym stanął Trybunał Konstytucyjny, brzmiało więc: czy można twierdzić, że rozporządzenie zostało wydane w porozumieniu z władzami kościołów i innych związków wyznaniowych, jeśli z przedstawicielami niektórych związków wyznaniowych treści tego aktu nie uzgodniono. Trybunał stwierdził, że powołany przepis ustawowy nie może w tej sytuacji być rozumiany jako wymóg uzyskania zgody wszystkich związków wyznaniowych chociażby dlatego, że niektóre z nich nie są w ogóle zainteresowane nauczaniem religii w szkołach. Nie wynika z tego jednak wcale, że minister nie musi dojść do porozumienia z przedstawicielami żadnego z nich. Poza tym, zdanie do którego odwołuje się kierownictwo MEN, oprócz twierdzeń o ministerialnym obowiązku „zebrania informacji i wymiany poglądów o stanowiskach wszystkich Kościołów i [innych] związków wyznaniowych zainteresowanych nauczaniem religii w szkołach publicznych” wskazuje również na cel, jakiemu to działanie ma służyć. Chodzi mianowicie o to, „aby móc najpełniej uwzględnić ich oczekiwania”. Nie muszę chyba szczególnie przekonywać, że ze strony MEN nie było w tej sprawie dążenia do możliwie najpełniejszego uwzględnienia oczekiwań przedstawicieli wspólnot religijnych.  

fot. unsplash/Taylor Wilcox

– Trzeba jednak stwierdzić, że pewne zmiany w projekcie zostały po konsultacjach publicznych dokonane.

– Rzeczywiście; dopuszczalna liczebność grupy międzyoddziałowej lub międzyklasowej została zmniejszona z 30 do 28, czego chyba w ogóle nie muszę komentować. Zrezygnowano ponadto z pomysłu łączenia w grupy uczniów klas IV-VIII i przyjęto, że można łączyć „jedynie” uczniów klas IV-VI oraz VII-VIII. Wystarczy przeczytać opinie przesłane przez przedstawicieli różnych Kościołów w ramach konsultacji publicznych żeby stwierdzić, że dokonanym zmianom daleko do pełnego uwzględnienia uzasadnionych postulatów stawianych przez przedstawicieli wspólnot religijnych.

– Pani Minister Lubnauer stwierdziła w jednym z wywiadów, że „nowe rozporządzenie […] jedynie daje dyrektorom szkół możliwość łączenia uczniów w grupy międzyoddziałowe i międzyklasowe, jeśli jest taka konieczność”.   

– Przykro mi to stwierdzić, ale to jest zwykła nieprawda. Możliwość łączenia uczniów w grupy nie została w rozporządzeniu uzależniona od zaistnienia takiej konieczności (jak by tego nie rozumieć). Po prostu zezwolono na tworzenie grup bez żadnych warunków, byle tylko grupy te nie były monstrualnie duże i byle nie zbierać w nich uczniów klas z poziomów, w przypadku których łączenie wykluczono.

– W każdym razie kierownictwo MEN ogłosiło, że rozporządzenie jest zgodne z przepisami wyższego rzędu.

– Już wiele wieków temu rzymscy prawnicy ukuli paremię, iż nemo iudex in causa sua (nikt nie może być sędzią we własnej sprawie). Nie mam problemów z przyjęciem do wiadomości, że Pani Minister jest przekonana do własnego zdania. To jednak jeszcze wcale nie znaczy, że ma rację. Kościoły też są przekonane do własnego zdania i w związku z tym poprosiły Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego o pomoc w doprowadzeniu do rozstrzygnięcia sprawy przez organ, który zgodnie z Konstytucją RP jest do tego powołany. Skorzystały przy tym z przepisów ustawy o petycjach, w których do wystąpienia z petycją do organu władzy publicznej uprawniono każdą osobę fizyczną i prawną.

Istnienie Trybunału Konstytucyjnego jest wyraźnie przewidziane przez Konstytucję RP i polscy obywatele mają prawo do tego, aby decyzje prawotwórcze organów władzy wykonawczej były kontrolowane z punktu widzenia ich zgodności z Konstytucją, ustawami i ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, jeśli tylko są co do tego uzasadnione wątpliwości. A w tej chwili to prawo jest zwyczajnie negowane przez rządzących.

Jeśli Trybunał mający swą siedzibę przy Alei Szucha w Warszawie, w budynku oznaczonym tablicami z napisem „Trybunał Konstytucyjny” i polskim godłem, nie jest Trybunałem Konstytucyjnym, to prosiłbym o wskazanie, gdzie Kościoły powinny się zwrócić. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że utrzymywanie istniejącego stanu rzeczy jest rządowi zwyczajnie na rękę: zawsze można powiedzieć, że Trybunał Konstytucyjny nie jest Trybunałem Konstytucyjnym, a dana izba Sądu Najwyższego niesłusznie jest określana jako Sąd Najwyższy. Jednocześnie nigdzie indziej zwrócić się nie można. W ten sposób de facto uniemożliwia się na przykład kontrolę decyzji PKW oraz badanie konstytucyjności i legalności ministerialnych rozporządzeń. Z praworządnością nie ma to niestety wiele wspólnego.

– Czy jednak wniosek do Trybunału Konstytucyjnego zostałby w ogóle złożony, gdyby Trybunał miał inny skład?

– Nie mam co do tego żadnej wątpliwości. Jestem dziwnie spokojny, że żaden uczciwy sędzia nie powie, iż do spełnienia wymogu działania „w porozumieniu” wystarczy zasięgnąć opinii, by móc potem czynić to, co zostało z góry zaplanowane.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze