Ksiądz, który był więźniem łagrów o papieżu Franciszku
– Jako wierzący katolik i jako ksiądz zrozumiałem, że tam, gdzie będą katolicy, Litwini czy Polacy, potrzebna jest pomoc kapłańska. W ciągu siedmiu lat, które przebyłem w więzieniu, początkowo w Karagandzie, potem w Workucie, odprawiałem Mszę św., w której uczestniczyli inni więźniowie. Na Wielkanoc odprawiłem nawet cztery Msze w kilku barakach! W ciągu tych siedmiu lat odprawiłem tysiąc Mszy św. Starałem się pomóc wierzącym, podtrzymać ich na duchu – mówi skromnie ks. Dilys.
Opowiada, że udawało mu się także spowiadać, a raz nawet odprawił pogrzeb. – To było już po wojnie. Wtedy już tak strasznie w więzieniu nie było – zauważa duchowny. Gdy zmniejszono mu wyrok z 25 na 10 lat, mógł wychodzić bez straży na miasto. W Workucie odwiedziła go nawet siostra. – Tydzień jechała pociągiem, żeby tydzień ze mną pobyć – przyznaje ks. Dilys.
Pytany, czy Msze można było w łagrze odprawić oficjalnie, czy też trzeba było się z tym ukrywać, kapłan odpowiada, że „oficjalnie nie było można, a ukrywać się – też nie, bo kierownictwo wiedziało, co się dzieje w baraku, ale nie przeszkadzało”. – Niektórzy strażnicy szli do kopalni wydobywać węgiel razem z więźniami, więc się ich lękali. Patrzyli obojętnie na to, co robimy. Na przykład otrzymywałem w paczkach komunikanty i hostie. Pytali, co to jest. Mówiłem, że ciasteczka, więc pozwalali je jeść. Innym razem powiedzieli, że sprzedaję te ciasteczka, kiedy udzielam komunii świętej i mi je zabrali – czyli wiedzieli, że odprawiałem Mszę św. Aż w końcu przed Wielkanocą strażnik zapytał więźnia pracującego na poczcie: „Czy może na święta są potrzebne te ciasteczka? To proszę oddać tym, którzy ich potrzebują” – wspomina ks. Dilys.
Zamknięty w małej w walizeczce przenośny ołtarzyk, na którym odprawiał Msze w łagrze znajduje się obecnie w Litewskim Muzeum Narodowym. – Ks. Antoni Szeszkiewicz zrobił dla mnie ten ołtarzyk i mi go przywiózł. Kiedy szedłem z tą walizeczka z baraku do baraku, to niektórzy mówili: „Muzykant idzie, będą tańce” – uśmiecha się na to wspomnienie sędziwy kapłan.
Uważa, że w swoim życiu doświadczył to dwóch cudów. – Pierwszym cudem jest to, że Jan Paweł II mnie pobłogosławił, gdy przyjechał do Wilna w 1993 r. Kiedy papież wychodził z katedry po spotkaniu z księżmi i osobami konsekrowanymi, przechodził koło mnie, więc powiedziałem: „Ojcze Święty, ja byłem w więzieniu w Workucie”. Jan Paweł II zrobił palcami krzyżyk na moim czole – mówi ze wzruszeniem najstarszy kapłan archidiecezji wileńskiej.
Za drugi cud uważa to, osobiście nigdy nie ucierpiał w czasie pobytu w łagrach. – W ciągu śledztwa, w ciągu podróży na Wschód, w ciągu przebywania w więzieniu nikt ani razu mnie nawet nie popchnął. Przeklinali, łajali, krzyczeli, ale nigdy mnie nie powalili na ziemię ani mnie nie uderzyli. Tego w moim życiu nie było. Po co mam ukrywać? Nie było! Pan Bóg mi błogosławił i teraz dał tyle lat życia – podkreśla z przekonaniem duchowny.
Co drugi dzień jest zawożony ze swego mieszkania do kościoła Świętych Piotra i Pawła na Antokolu, gdzie przez wiele lat był proboszczem. – A w niedzielę na sumę, żeby ludzie zobaczyli, że jeszcze żyję. Siedzę w koncelebrze, nic więcej. Kazań już nie mówię. Czasem spowiadam. Ale żadnych pogrzebów, żadnych chrztów. Od tego są młodzi – wskazuje ks. Dilys.
Tłumaczy, że wizyta Franciszka na Litwie „wzbudza mniej ciekawości i entuzjazmu niż wizyta Jana Pawła II sprzed 25 lat, ponieważ teraz każdy ma telewizor i telefon komórkowy, może więc oglądać papieską wizytę „nie ruszając się ze swego pokoju”.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |