fot. PAP/Marek Zakrzewski

Ksiądz Stanisław Streich. Beatyfikacja i co dalej? 

6 czerwca przypada 100. rocznica święceń prezbiteratu ks. Stanisława Streicha. Warto wrócić do tej postaci i – kiedy emocje nieco opadły, a plac przed poznańską katedrą, miejsce beatyfikacji, wygląda już zupełnie zwyczajnie – zastanowić się nad tym, co nam po uroczystości beatyfikacyjnej zostaje.  

Tym, co ma dla mnie szczególne znaczenie w przeżywaniu codzienności, jest jej czytanie przez pryzmat Słowa Bożego. Zwłaszcza tego, które Kościół daje nam w liturgii na dany dzień. Podczas uroczystości beatyfikacyjnej ks. Stanisława Streicha czytania były specjalnie dobrane. Warto jednak sprawdzić, jaka tego dnia w zwyczajnym porządku przypadała Ewangelia. Była to sobota piątego tygodnia wielkanocnego, a wtedy podczas Eucharystii czytamy fragment z Ewangelii wg św. Jana:  „Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi. Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: Sługa nie jest większy od swego pana. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać. Ale to wszystko wam będą czynić z powodu mego imienia, bo nie znają Tego, który Mnie posłał»” (J 15,18-21). Przypadek? 

fot. PAP/Marek Zakrzewski

Słowo wypełnione w życiu 

Fragment Ewangelii z dnia beatyfikacji doskonale oddaje to, co było treścią życia ks. Stanisława. A właściwie odwrotnie. To jego życie stało się ilustracją tej karty Ewangelii. W historii zwyczajnego, prostego kapłana Słowo wypełniło się w sposób nadzwyczajny. Kardynał Grzegorz Ryś w 2009 r. podczas adwentowych rekolekcji w kościele dominikanów w Krakowie mówił, że Słowo szuka człowieka, w którym się może wypełnić. Szuka cierpliwie kogoś, kto sprawi, że nie będzie jedynie studiowane, rozważane, czy nawet podziwiane, ale w życiu kogo stanie się wydarzeniem. Przez wieki odnajdywało wielu takich ludzi. Kogoś takiego Słowo Boże odnalazło również w ks. Stanisławie. I może znaleźć w każdym z nas. O ile, jak bł. Stanisław, stworzymy ku temu odpowiednie warunki, nie będziemy stawiać przeszkód. O ile staniemy się glebą żyzną dla ziarna Słowa.  

Beatyfikacja ks. Stanisława Streicha, fot. PAP/Marek Zakrzewski

Jak to zrobić? Pan daje nam ku temu potrzebne środki. Trzeba pamiętać, że gleba żyzna, to najczęściej gleba przeorana… Przyjmowanie trudów dnia codziennego z wiarą, szukanie w Słowie Boga odpowiedzi na to, co niesie życie, pamięć o Jego miłującej obecności, ufne trwanie przy Panu, nawet, kiedy nam się nie chce, albo gdy pojawiają się przeszkody, powierzenie Mu siebie, powracanie do Niego po upadkach, przyjęcie Jego Woli jako tego, co dla nas najlepsze… Tak, Słowo może się i w nas wypełnić w sposób niezwykły.  

Magis

Każdy, kto zetknął się kiedykolwiek z duchowością ignacjańską, zna to pojęcie. Magis dosłownie znaczy „więcej”. To życie „bardziej”, „głębiej” – to przekraczanie siebie, niezadowalanie się przeciętnością. Jak to wyglądało w życiu bł. ks. Stanisława? Wiemy, że pracując w parafiach w Poznaniu, prosił o trudniejszą placówkę. Chciał duszpasterzować w Luboniu, który w latach 30. XX w. był przesiąknięty wrogim Kościołowi systemem komunistycznym. Zaczął tam budować kościół. Ale budowa świątyni materialnej i formalne tworzenie parafii to nie wszystko. Ks. Stanisław chciał czegoś więcej. W mocno niesprzyjających warunkach rozpoczął starania o odnowę duchową swoich parafian. Tak wyglądały ostanie lata jego życia. Ale to magis nie wzięło się znikąd. Nie pojawiło się nagle. To postawa, którą się wybiera i rozwija. I my również jesteśmy do tego zaproszeni i uzdolnieni. 

fot. PAP/Marek Zakrzewski

Wierność, wytrwałość, konsekwencja 

Ksiądz Stanisław jest dla nas niewątpliwie świadkiem wytrwałości w powołaniu, wierności wyborom życiowym, których dokonujemy. Jest wierny Bogu, ale i sobie. Znane dobrze słowa, które przed śmiercią wypowiedział do swojej mamy: „Na co się poświęciłem, to muszę wykonać” – niewątpliwie są tego świadectwem. Nie uciekł z Lubonia, choć dostawał pogróżki i najprawdopodobniej wiedział, że będzie zabity. Co więcej, tamtej niedzieli 27 lutego 1938 r., był chory. Mógł więc sobie odpuścić. Tymczasem poszedł odprawić mszę świętą w zastępstwie za wikarego, który również miał anginę. Jego życie było konsekwentnym wypełnianiem powołania, którym wezwał go Bóg i na które odpowiedział. W pokorze i posłuszeństwie wobec przełożonych, w wierności pośród zwyczajnej codzienności. W ten sposób dojrzewał do najwyższej formy miłości, jaką jest męczeństwo. Tak rodzą się święci. A oni – jak mówił Jan Paweł II –  wołają o świętość! O naszą świętość! 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze