fot. Cdc/RCzoziit/unsplash

Lekcje religii są także dla niewierzących [ROZMOWA] 

Jaką wiedzę powinniśmy zdobyć na lekcjach religii? Powinny one odbywać się w szkole czy też przy parafii? I czy można wystawiać oceny z tego przedmiotu biorąc pod uwagę zaangażowanie w życie parafialne? Na te pytania Karolinie Binek odpowiedziała dr Aneta Rayzacher-Majewska – pełniąca obowiązki rzeczoznawcy ds. oceny programów nauczania religii przy Komisji Wychowania Katolickiego KEP. 

Karolina Binek (misyjne.pl): Lekcje religii powinny odbywać się w szkole czy też może w salkach przy kościele? 

Aneta Rayzacher-Majewska: – Lekcje religii zdecydowanie powinny odbywać się w szkole, podobnie jak wszystkie inne lekcje. Jeśli chcemy, żeby różni uczniowie, nie tylko wierzący, zdobywali pewne umiejętności i wiedzę na tematy religijne, to szkoła jest właściwym miejscem do tego. A od tych tematów się nie ucieknie.  

dr Aneta Rayzacher-Majewska, fot. PAP/Szymon Pulcyn

Czasami lekcje religii kojarzą się jedynie z tym, że na nich przekazuje się wiarę, że nauczyciel namawia dzieci, żeby chodziły do kościoła, a Pani zwraca uwagę na aspekt pewnej konkretnej wiedzy, którą powinniśmy na tych lekcjach zdobywać. To jak to w końcu jest?  

– Nie powiem że to odwieczny, ale dość dawny problem. Właściwie od lat dziewięćdziesiątych zakładano, że owszem, religia powróci jako lekcja do szkoły, ale to nie miało wcale zwalniać parafii z odpowiedzialności za katechezę. W pewnym sensie określały to nowe dokumenty programowe z 2001 roku. Można w nich przeczytać, że lekcje religii mają odbywać się w szkole, ale nie odbierając parafii jej roli jako inspiratorki i krzewicielki katechezy. Na wszystkich etapach edukacji, w każdej klasie miała być katecheza parafialna. Ja czasami mówię, że lekcje religii są trochę jak lekcje wf-u, w których chodzi o to, żeby każdy miał jakąś sprawność. A katecheza parafialna byłaby dla osób wierzących pewnym uzupełnieniem, jak różne treningi są uzupełnieniem dla osób, które mają talent sportowy. Dlatego lekcja religii jest przekazem wiedzy i treści. Nie każdy uczeń musi być wierzący. Przy zapisywaniu uczniów na lekcje religii nie ma absolutnie pytania o ich wiarę. W samych lekcjach religii może uczestniczyć i osoba wierząca, i osoba niewierząca, i osoba poszukująca. Niektórych może to oburzać, ale prawda jest taka, że jeśli uczeń niewierzący chodzi na lekcje religii i spełni wszystkie wymagania edukacyjne, to jak najbardziej ma podstawy do tego, żeby mieć szóstkę z tego przedmiotu. To nie jest ocena za wiarę, za praktyki, tylko ocena za wiedzę oraz umiejętności. 

Zastanawiam się zatem, co się wydarzyło, że tak mało osób ma takie podejście do religii. 

– Już od lat dziewięćdziesiątych, czyli od powrotu religii do szkoły tak się stało, że zwyczajowo pozostała nazwa „katecheza”. Wiele osób utożsamiało wtedy i utożsamia teraz lekcje religii z katechezą. To jest krzywdzące podejście. Z jednej strony tym lekcjom stawia się oczekiwania, których te lekcje nie są w stanie spełnić. Przez to właśnie na pewnym etapie, po iluś latach w szkole osoby niewierzące czy osoby niechętne Kościołowi, miały problem z tym, że Kościół ma swoje lekcje w szkole. A z drugiej strony – osoby wierzące i praktykujące miały pewien żal o to, że ich dzieci chodzące na religię nie wzrastają duchowo, nie pogłębiają swojej wiary albo słyszą to, co już dobrze wiedzą z domu. W takim podejściu trochę zapomina się o tym, że w lekcjach religii uczestniczą nie tylko dzieci wierzące. Ta świadomość i nawet też – powiedzmy wprost – brak precyzji w określeniu, czym jest ta lekcja (na różnych poziomach, od różnych osób, nawet od hierarchów) niestety sprawiło, że kiedyś się mówiło o tak zwanej katechezie szkolnej. Uważam, że nie byłoby tak, gdyby od początku trzymano się tego, że relacja pomiędzy lekcją religii a katechezą jest zróżnicowana, co zresztą bardzo ładnie zostało określone w dyrektorium ogólnym o katechizacji. Tej precyzji zabrakło w mowie ogólnej i chyba to najbardziej poskutkowało właśnie tym, że dzisiaj lekcjom religii stawia się zarzuty brak realizacji tego, co wcale nie było ich zadaniem. Śmiem powiedzieć, że lekcje religii w szkole są w zasadzie tym, co dzisiaj najlepiej się wywiązuje ze swoich zadań. Bo na przykład dobrze wiemy, że wiele parafii porzuciło jakąkolwiek katechezę, poza być może tymi etapami, kiedy przygotowuje się do jakiegoś sakramentu. Jednocześnie rodziny, wielokrotnie nawet rodziny wierzące, niekoniecznie się wywiązują ze swoich zadań katechetycznych. Spośród trzech środowisk katechetycznych to szkoła, a w niej katecheci mają największy zasięg oddziaływania, do tego ich praca jest nadzorowana przez stronę kościelną i oświatową. Tak naprawdę więc religia w szkole najlepiej wypełnia swoje zadania, a mimo to obrywa za wszystkie inne środowiska, które niekoniecznie się wywiązały ze swoich. 

>>> Jaką wiarę przekazujemy? [KOMENTARZ]

dr Aneta Rayzacher-Majewska i członek Zarządu Rady Szkół Katolickich w Polsce ks. Marek Studenski podczas konferencji prasowej przed XIV Tygodniem Wychowania, fot. PAP/Szymon Pulcyn

Zarówno ja, jak i wielu moich znajomych, mamy doświadczenie, że lekcja religii to była lekcja, podczas której był luz, można było odrabiać zadania domowe z innych przedmiotów. W związku z takimi sytuacjami powinny być przeprowadzane kontrole, które sprawdzą, jak wyglądają te lekcje? 

– Jestem zdecydowanie za tym, żeby te kontrole były, nie tylko zapowiedziane. Bo powiedzmy sobie wprost – jeśli wizytacja czy obserwacja lekcji jest zapowiedziana, to nawet osoba, która na co dzień być może nie porywa uczniów i rzeczywiście pozwala na jakiś większy luz, w takiej sytuacji bycia obserwowaną pięknie się przygotuje. Nie oddaje to jednak wcale tego, co się dzieje na pozostałych zajęciach z religii. Dlatego ja jestem zwolenniczką dosłownie nagłych, nawet niezapowiedzianych wizytacji. Dopiero one być może by sprawiły, że ten poziom w niektórych przypadkach byłby lepszy. Co więcej – ja też mam ogromny żal do niektórych dyrektorów, dlatego że tak naprawdę nadzór pedagogiczny nad lekcjami religii w szkole mają także dyrektorzy. I nie za bardzo rozumiem, jak do tego może dochodzić, że są skargi na jakiegoś katechetę, że lekcje są bardzo luźne, że odrabia się na nich pracę domową z innych przedmiotów albo że ogląda się tylko filmy. Przecież na początku każdego roku katecheci przedstawiają swoje rozkłady materiału, swoje kryteria oceniania, więc gdyby ktokolwiek z nadzoru pedagogicznego zadał sobie trud i sprawdził, czy rzeczywiście oceny idą w parze z pewną wiedzą uczniów, to wtedy też ten poziom byłby pewnie lepszy. Ta sprawa znowu jest złożona. Też niedobrze by było, gdyby tylko postrzegało się lekcje religii przez pryzmat tych negatywnych przykładów. Bo przecież są takie lekcje, tacy katecheci, którzy są wskazywani jako katecheci roku, jako osoby dawane za wzór innym nauczycielom. Oni mają swoje osiągnięcia jeśli chodzi o rozwijanie zainteresowań uczniów. Przygotowują ich do różnych olimpiad, konkursów. I te dobre przykłady można by tutaj mnożyć. Myślę, że znaczna większość nauczycieli religii rzeczywiście dobrze wykonuje swoją pracę. A były też takie sytuacje, w których przychodzi nowy katecheta i ma naprawdę zamiar rzetelnie prowadzić swoje zajęcia, chce przekazywać mnóstwo wiedzy, ciekawostek, treści, które się przydadzą. Ale na przykład okazuje się, że jego poprzednik w tej szkole, w tej klasie takich wymagań nie miał. No więc wtedy taki katecheta pełen zapału musi troszeczkę spuścić z tonu. A jeśli lekcja religii jest tylko fakultatywna i alternatywą do niej jest nic, to czasami się słyszy, że uczniowie się skarżą, a rodzice ich wypisują, mimo że tego robić nie powinni. Zwłaszcza rodzice wierzący, bo deklarowali, że będą wychowywali swoje dzieci po katolicku. Często też można zauważyć pewną niekonsekwencję po stronie rodziców, którzy tak łatwo przyjmują prośby dzieci i pozwalają na to, że tak naprawdę to one decydują o kształcie swojego wychowania. 

fot. Freepik/Freepik

Są też takie sytuacje, kiedy dziecko chce chodzić na lekcje religii, ale rodzic jest temu przeciwny… 

– To są przypadki, z którymi pewnie katecheci w większości się spotykali. Dość często właśnie ci, którzy naprawdę chcieli posłuchać, chcieli być zaangażowani w zajęcia, są na nie niezapisywani. Zresztą, pamiętam moją pierwszą lekcję religii w przedszkolu. Dokładnie tak było, że osobą, która mnie przywitała u progu była dziewczynka, która – jak się za chwilę okazało – nie będzie chodziła na religię. Ale kiedy później mnie mijała na korytarzu, to mówiła mi, że przez drzwi słucha, co my robimy i że na przykład śpiewa te piosenki, co my. Niestety czasami niektórzy nie zapisują dziecka na lekcje religii, bo się może trochę boją tego, że to są lekcje, na których będzie się oceniało wyłącznie praktykowanie i od razu ich dziecko będzie przekreślone lub dostanie gorszą ocenę. Gdyby więcej osób zdawało sobie sprawę, że w lekcjach religii w szkole nie chodzi o zaangażowanie na terenie parafii, to też może byłaby jakaś większa śmiałość w tym żeby na tę religię zapisywać.  

Czasami, gdy rozmawiam ze znajomymi księżmi albo z siostrami zakonnymi, to mówią o tym, że uczniowie chcą na lekcjach religii rozmawiać o bieżących sprawach, o swoich problemach i o emocjach. Jak w takiej sytuacji znaleźć złoty środek? 

– Wszystko jest do pogodzenia. Bo gdyby na lekcji muzyki nauczyciel zapytał, o czym chcą uczniowie rozmawiać i czego chcą posłuchać, to też pewnie byłoby to dalekie od podstawy programowej. Dlatego ja mam taki swój sposób i bardzo go polecam – warto  na początku roku przeprowadzić anonimową ankietę i zapytać o tematy, które są szczególnie interesujące dla uczniów. Jak wyniki ankiety się przejrzy, to okazuje się, że wiele tematów można zrealizować. Może nie wszystkie na raz, ale na przykład raz w miesiącu. Albo część lekcji można poświęcić na temat programowy, a kilka minut na końcu zawsze przeznaczyć na tematy bieżące czy interesujące uczniów. Wiadomo, że w pewnym wieku młodzież ciągnie do tematów sensacyjnych. Ale nasza odpowiedzialność jako wychowawców musi być kluczowa. Bo uczniowie kiedyś szkoły skończą, wkroczą w dorosłość i zawiedzeni tym, że ktoś miał ich czegoś nauczyć, a tak naprawdę skupił się tylko na wycinku programu nauczania. I przez tę nieodpowiedzialność ktoś może mieć braki jako dorosły.  

W ubiegłym tygodniu oglądałam briefing w siedzibie KEP, na którym zostało wspomniane o rozmowach z ministerstwem. Odbyły się one zaledwie dwukrotnie i to za każdym razem z inicjatywy strony kościelnej. Czy to nie jest trochę tak, że przez ministerstwo temat lekcji religii jest nieco lekceważony? 

– Temat jest lekceważony. A ze strony ministerstwa możemy zaobserwować niechęć do lekcji religii. A nawet powiedziałabym, że pewną ignorancję, dlatego że mimo tego, że było ustawowo zapisane w dokumentach, że wszelkie kwestie dotyczące lekcji religii mają być wypracowane na drodze porozumienia, to o porozumieniu tutaj absolutnie nie może być mowy. Rzeczywiście te dwa spotkania, które się odbyły, odbyły się z inicjatywy strony kościelnej. Więc to Kościół zabiega o takie spotkania. Oczywiście zostaliśmy przyjęci. Niemniej jednak trudno stwierdzić, żeby nasze zdanie było znaczące. Raczej byliśmy po prostu jedną ze stron, które mogą w ramach konsultacji wypowiedzieć swoją opinię. I mimo tych konsultacji można odnieść wrażenie, że ministerstwo ma swoje przekonanie i niezależnie od tego, co usłyszy w konsultacjach, to i tak będzie szło swoją ścieżką, którą sobie wcześniej obrało. 

>>> Oblaci-katecheci o lekcjach religii

Minister edukacji Barbara Nowacka, fot. PAP/Piotr Nowak

Zastanawiam się w takim razie, czy ministerstwo samo nie dąży do tego, by opinia publiczna myślała, że lekcje religii są tylko dla wierzących. 

– Troszkę tak, bo gdyby rzeczywiście ministerstwo uszanowało status lekcji religii taką jaką ona jest, jeśli chodzi o podstawę programową i o przekazywane treści, to mogłoby być inaczej. Zanim my opracowaliśmy aktualną podstawę programową, to czekaliśmy aż będą gotowe podstawy programowe kształcenia ogólnego, żebyśmy mieli wgląd w dokumenty ogólnie obowiązujące w szkołach, żebyśmy znali ich treści i mogli dostosować swoje treści do nich. Tymczasem to, co się dzieje jest ewidentnym brakiem poszanowania tego, co robią katecheci na swoich lekcjach. Wręcz zauważalny jest tutaj jakiś rodzaj niewiedzy. Na szczęście ministerstwo otrzymało od nas na jednym ze spotkań dokumenty programowe, więc być może ktoś do nich zajrzał i być może zobaczył, jak to wygląda w praktyce. Można odnieść wrażenie, że ministerstwo postrzega lekcje religii jako lekcje tylko dla osób wierzących i nie za bardzo się interesuje tym, żeby cała reszta uczniów też miała jakieś pojęcie o religii, która przecież jest dostrzegana na każdym kroku. Co więcej, to jest ewidentne lekceważenie pewnych kwestii wychowawczych. Bo przecież każdy, kto miał godziny wychowawcze dobrze wie, jak mało lekcji było poświęconych typowym zagadnieniom wychowawczym. Najczęściej dawało się wtedy jakieś usprawiedliwienia albo nadrabiało program z przedmiotu, którego uczył wychowawca. A szkoła ma też za zadanie wychowywać. W związku z tym lekcje religii są lekcjami, które w znacznej mierze służą też wychowaniu. A skoro ministerstwu przeszkadza etyka jako obowiązkowy przedmiot alternatywny do religii, skoro przeszkadza religia, to jest pewna obawa o to, jak ministerstwo chce wychowywać. 

My, zwykli katolicy możemy coś w tej sytuacji zdziałać? 

– Myślę, że każdy z nas jako katolik dobrze byłoby, żeby włączył się w akcje broniące religii w szkole. Dobrze też, żebyśmy na przykład jako rodzice katoliccy zapisywali swoje dzieci na te lekcje. A jeśli dzieje się tak, że dziecko się skarży, to my sami widząc, że coś jest nie tak, dążmy do tego, żeby problem rozwiązać, żeby dopytać o to katechetę lub proboszcza. Warto pokazać, że traktujemy to poważnie. Bo ja niestety wielokrotnie słyszałam od różnych osób wierzących, że owszem, są wierzące, ale wolałyby, żeby lekcje religii były w salce. Pomyślmy jednak, jakim by to było wysiłkiem dla rodziców, gdyby rzeczywiście cała formacja religijna, czyli przykaz treści i funkcje typowo inicjacyjne dokonywały się w parafii. Czy rzeczywiście rodzice są dzisiaj na to gotowi? Czy mają możliwość, żeby dwie godziny w tygodniu pomiędzy różnymi zajęciami dodatkowymi swoich dzieci, pomiędzy swoją pracą, znaleźć na zawiezienie ich do parafii? Wreszcie jakiego środowiska dziś i jutro chcemy dla naszych dzieci? Przecież nie wszyscy z ich rówieśników trafią na katechezę do parafii, zatem warto dać im szansę dowiedzenia się w szkole czegokolwiek na temat religii i systemu wartości inspirowanego Ewangelią. Szanujmy lekcje religii w szkole i zwracajmy uwagę na to, jak o nich mówimy, zachęcajmy innych do poszanowania tego przedmiotu i katechetów. Bo te lekcje naprawdę przysłużą się temu, żeby dzieci były dobrze wychowane, w wartościach, które są absolutnie uniwersalne i fundamentalne.  

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze