Fot. wikipedia

Louis de Funès: widzę Boga, który się śmieje

Wielki aktor i nieśmiały człowiek. Zawsze głęboko wierzący. Taki był Louis de Funès – gwiazda kina Francji i król prawdziwej komedii. O byciu katolikiem mawiał: Jezus jest wpływowym towarzyszem mojego życia zawodowego i mego życia w ogóle. 

Louis de Funès był człowiekiem żywiołowym i pełnym energii. Gdy pojawiał się na scenie w filmie bądź teatrze, nawet gdy była to rola drugoplanowa, od razu przyciągał do siebie wzrok wszystkich. Grał nie tylko swoją mimiką ale właściwie całym sobą. – Kiedy tylko choć na krótko pojawiałem się w filmach, starałem się być jak najbardziej widoczny, co sprawiało, że nawet w niewielkich rólkach byłem dostrzegalny, pamiętano mnie – mówił de Funès. Twierdził, że „śmiech jest dla duszy tym samym, czym tlen dla płuc”. Traktował poważnie swoich widzów a jego żarty rozśmieszały nie tylko Francję ale cały świat.

Louis był synem migrantów: Carlosa Louisa de Funes de Gallarza i Leonor Soto Regueray. W latach trzydziestych XX w. ożenił się z Germaine Louise Élodie Carroyer, jednak małżeństwo to szybko się rozpadło. Z tego małżeństwa pochodzi syn Daniel, jednak – jak mówił – z uwagi na częstą nieobecność w domu spowodowaną pracą sceniczną, Daniel nie miał najlepszego kontaktu z ojcem. Mówił o nim: nie mogłem go nazwać tatą, mówiłem na niego Louis. Ten rozdział pozostawił w Louisie trwały ślad, który chciał spłacić przed Bogiem. Gdy zawarł drugie małżeństwo mocno zaangażował się w życie miejscowej parafii. Codziennie chodził na poranną Mszę św. i czytał Biblię. Miejscowy proboszcz, o. Maurice, miał stałe zaproszenie do jego domu. Duchowny wspominał potem: – Kiedyś powiedział mi, że ma nadzieję, iż św. Piotr będzie pamiętał o jego błazenadach i wpuści go do raju.

Mimo że miał własną kapliczkę w zamku Clermont, wolał mieszać się z tłumem na coniedzielnej Mszy św. w miejscowym kościele. W jego filmach nie brakowało wątków religijnych, jak chociażby ten najbardziej rozpoznawalny w filmie „Żandarm z Saint-Tropez”.

W jednym z najsłynniejszych wywiadów telewizyjnych, jakiego udzielił Guyowi Béartowi w wigilię Bożego Narodzenia 1981 r., gdy odnosił się do pytania dziennikarza, czy jest wierzący, powiedział: – od zawsze… Jezus był wpływowym towarzyszem mojego dzieciństwa, jest wpływowym towarzyszem mojego życia zawodowego i mego życia w ogóle (…). Na obrazkach mego katechizmu [Jezus] był zawsze kimś bardzo delikatnym, jasnowłosym i czuło się, że każdy poryw wiatru może go unieść, choć był on synem cieśli. Uwierz mi, że był facetem, który miał metr dziewięćdziesiąt, niezwykłą siłę i że miał takie bicepsy! Kiedy wyrzucał kupców za drzwi świątyni, brał ich po trzech… i hop! Mówił donośnym głosem, czynił cuda… Przewodził ludziom i mnie również, widzę go śmiejącego się.

W Polsce Louis de Funès znany jest w większości z filmów, w których gra główne role (a nie wcześniejszych drugoplanowych ról), jednak mało kto wie, że jego ciepłe poczucie humoru, nawet to dotyczące Kościoła, było zbudowane na poważnej relacji z Panem Bogiem. Louis de Funès miał dystans do wszystkiego, co pozwoliło mu świetnie wczuwać się w tak wiele ról.

Pod koniec życia mówił: byłem bardzo szczęśliwy i to z pewnością dzięki Jezusowi. Gdy spytano go, co chciałby usłyszeć od Boga po śmierci, odpowiedział:

Wszyscy, których znasz, są w salonie. Czekają na ciebie od dawna, od bardzo dawna. 

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze