fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Maksymalni – zespół, który w uwielbienie Boga i ewangelizację angażuje się „na maksa”

Zaczęło się od prośby o pomoc przy czwartkowych adoracjach Najświętszego Sakramentu. Dzisiaj to kilkunastoosobowy zespół, który przybliża wielu mieszkańców Konina i okolic do Boga.

W sobotnie przedpołudnie salka dawniej należąca do młodzieżowej wspólnoty Mamako, w parafii pw. św. Maksymiliana Kolbe w Koninie, wypełnia się na kilka godzin muzyką i śpiewem. To próba zespołu Maksymalni. Przygotowują już nie tylko czwartkowe adoracje czy oprawę mszy świętych oraz wydarzeń religijnych, ale także wieczory uwielbienia i koncerty. Kiedy ich odwiedzałem, ćwiczyli utwory na świąteczny koncert kolęd. Chociaż wydarzenie odbędzie się dopiero w styczniu, to już przygotowują się z całym zaangażowaniem. W uwielbienie Boga i ewangelizację przez śpiew wkładają całe serce i poświęcają na to dużo czasu. Agata przyjechała z Warszawy, gdzie obecnie studiuje i pracuje, o 1 w nocy, by być o 7 na próbie i koło południa z powrotem wracać do stolicy. Wśród członków zespołu jest też kierowca ciężarówki, który po dniu pracy, nieprzespanej nocy i kilkuset kilometrowej trasie z Niemiec do Konina niemal od razu, bez odpoczynku udaje się na próbę. Co członków zespołu Maksymalni motywuje do takiego zaangażowania?

Zespół, którego nikt nie planował

Jarek i Sylwia – małżeństwo, które jest w zespole od jego początku opowiada, że Maksymalni to dzieło Ducha Świętego, którego oni nie planowali. – Podstawę mamy dobrą, bo wszystko zaczęło się w kaplicy adoracji. Ksiądz Kamil Jakubowski prowadził grupę młodzieżową Mamako, która organizowała czwartkowe adoracje. W pewien czwartek pojawiła się informacja o potrzebie zastępstwa. I to właśnie był początek. Pojawiliśmy się tam z Sylwią i tak jesteśmy do dziś w każdy czwartek (śmiech) – opowiada Jarek.

Sylwia i Jarek/fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Po jakimś czasie ks. Kamil poprosił grającą na adoracjach czwórkę o muzyczne oprawienie jednej ze mszy św. – Na tyle nam się to podobało, że graliśmy coraz częściej. Naprawdę dziwnymi przypadkami zaczęły dołączać do nas kolejne osoby i z tej czwórki zrobiła się grupa kilkunastu osób z ilością kabli i sprzętu muzycznego o jakiej nawet nie marzyliśmy. W najśmielszych snach nie pomyślałbym o tym, że z tego jednego zastępstwa powstanie tak duży zespół – wskazuje Jarek. Dodaje, że o wszystkich wydarzeniach oraz indywidualnych historiach, można by napisać książkę.

Przypadek? Nie sądzę.

A historie dołączenia do zespołu są różnorodne. Agata pierwsze uwielbienie z Maksymalnymi zagrała dzień przed maturą z polskiego. Maria i jej siostra poznały zespół na pielgrzymce. Będąc w służbie muzycznej, grupa wspólnie oprawiała liturgię. Dziewczyny zdecydowały się przyłączyć do zespołu. Dzisiaj podkreśla, że czas poświęcony na uwielbieniu pomaga jej w, nierzadko stresujących, sprawach życia codziennego i studiach medycznych w Poznaniu.

Maksymalni na próbie/fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Hania z kolei od dziecka udzielała się w scholi przy parafii pw. św. Maksymiliana Kolbego, a w momencie dołączenia do zespołu Maksymalni przeżywała kryzys wiary. – Od kiedy poszłam do liceum, miałam delikatny kryzys wiary. Wiedziałam, że Bóg jest, ale nie potrafiłam Go odnaleźć. Kiedy zaprosili mnie na koncert kolęd oraz festiwal –  stwierdziłam, że zagram, a potem powiem, że odchodzę i tak się skończy. Miła atmosfera sprawiła, że postanowiłam zagrać z nimi jeszcze raz. Był to Wieczór Chwały. Wtedy się coś zmieniło, bo stwierdziłam, że absolutnie nie mogę stąd odejść. Co więcej, wówczas śpiewałam także w orkiestrze i tańczyłam jako mażoretka. Bardzo często próby Maksymalnych nakładały się z tamtymi aktywnościami. To była moja pasja przez siedem lat, ale z dnia na dzień podjęłam decyzję, że odchodzę z orkiestry i zostaję w Maksymalnych – opowiada Hania, która należy do zespołu od 1,5 roku. Tutaj też znalazła chłopaka – Konrada, gitarzystę Maksymalnych. – Maksymalni powodują, że możemy realizować wspólną pasję – muzykę i robić to na chwałę Pana.– mówi Hania.

Radek również od wielu lat szukał swojego miejsca w Kościele. Kiedy w ramach swojej pracy zawodowej w celach terapeutycznych zamierzał kupić instrument cajon (czyt. kahon), pomyślał o Jarku – Wiedziałem, że zespół posiada instrumenty, więc zapytałem Jarka, czy pożyczy mi cajon, by sprawdzić, jak brzmi – chciałem kupić podobny. Wówczas Jarek zaproponował mi grę w zespole. Powiedziałem, że nie mam czasu, bo obecnie w wolnym czasie pochłania mnie jeszcze fotografia. Ale dziwnym trafem zaczęliśmy się częściej widywać i w końcu stwierdziłem, że zobaczymy, jak to wyjdzie. Miał być świąteczny koncert kolęd, lecz po kilku próbach stwierdziłem, że nie ogarniam i chyba nie dam rady zagrać na tym koncercie – śmiałem się, że wrócę po koncercie. Ale nie wypuścili mnie już (śmiech). Okazało się, że ten rodzaj służby w Kościele wypełnił brak, który odczuwałem. Nie szukam więcej, w zespole realizuje się muzycznie i duchowo – zaznacza Radek.

Wspólnota

Radek podkreśla, że traktuje Maksymalnych nie tylko jak zespół, ale też wspólnotę. – Wspieramy się, modlimy się za siebie, rozwijamy duchowo. Powierzamy zespół i czas naszych spotkań Duchowi Świętemu, a to się przekłada na nasze życie codzienne. Nie ma takiej sytuacji, że w różnych środowiskach, niekoniecznie chrześcijańskich wstydzę się wiary w Boga – mówi mężczyzna.

Radek/fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Dla Agaty bardzo dużo znaczyło to, że zespół zagrał na pogrzebie jej dziadka. – Podczas najcięższego czasu w moim życiu zrobili coś, co może traktują jako mały gest, a nie zdają sobie sprawy jak ogromnym wsparciem mnie otoczyli. – mówi. Kobieta dodaje, że w Maksymalnych bardzo ważne miejsce zajmuje formacja oraz kształtowanie się w Słowie Bożym. – Wymieniamy się wzajemnie dobrem, a potem zanosimy je dalej. Od czasu mojego pojawienia się w zespole mija już 5 lat i śmiało stwierdzam, że ta, a nie inna droga kształtuje moje życiowe wartości. Jestem wdzięczna Bogu, że skrzyżował nasze ścieżki – wskazuje.

Jarek stwierdza, że ten zespół wzmocnił wiarę jego członków, wcześniej często letnich lub przeżywających kryzys wiary. – Wiary nie negowaliśmy, ale byliśmy letni. Za największy sukces Maksymalnych uznaję to, że przestaliśmy być letni w wierze, że mamy fundament, na którym budujemy nasze życie i się go nie wstydzimy – mówi.

Po co to wszystko?

Jedną z najważniejszych misji zespołu jest oczywiście ewangelizacja. – W czasie jednej z wizyt w hospicjum podszedł do mnie pracownik i powiedział, że pod wpływem mszy, podczas której graliśmy, pewien podopieczny poprosił księdza o spowiedź. To coś, co zostanie ze mną na zawsze. – podkreśla Jarek. Jeśli chociaż jedną osobę uda nam się nawrócić do Boga,  to cały ten wysiłek, próby, noszenie sprzętu i poświęcony czas – ma sens – stwierdzają.

Sylwia podkreśla, że często ludzie przychodzą po adoracji czy uwielbieniu i dziękują. Mówią, że to pozwoliło im zbliżyć się do Boga. Piszą też o tym w wiadomościach w mediach społecznościowych. – To nas uskrzydla i daje chęć do dalszego działania. Nieraz kiedy przychodzę z pracy zmęczona zastanawiam się, czy naprawdę musimy iść na adorację. Ale już po powrocie z niej dziwię się, dlaczego miałam te wątpliwości. Każda adoracja choć ma określony przebieg, to przeżywa się ją za każdym razem w  nowy i szczególny sposób – mówi Sylwia.

Maria i Agata/fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Agata również stwierdza, że skoro ich działania mają wpływać na życie innych ludzi i ich relację z Bogiem, to pokonanie długiej podróży przestaje być barierą nie tylko dla niej, ale również tych członków zespołu, którzy studiują lub pracują w innych rejonach Polski.

Zdarza się, że ktoś z kręgu znajomych, kto przez długie lata był obojętny na wiarę, przystępuje do spowiedzi i nawraca się. Uczestnicząc w muzycznym wieczorze uwielbienia, niejednokrotnie po raz pierwszy w życiu, te osoby są głęboko poruszone  osobistym spotkaniem z żywym Jezusem w Eucharystii. Tak było w przypadku siostry Radka.

Zespół wskazuje, że dla nich samych wielką łaską jest możliwość grania dla Boga. Zmienili miejsce i teraz podczas uwielbienia stoją nie z boku, lecz w środku kościoła, gdzie mogą patrzeć z bliska na Najświętszy Sakrament. Pokazuje im to, dla kogo to wszystko robią. – Podczas uwielbienia można podejść do Pana Jezusa. Często jest tak, że płyną łzy. Ta bliskość i obecność Boga jest namacalna – podsumowuje Jarek.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze