Fot. Justyna Nowicka/misyne.pl

Marcin Gajda: nie po to jesteśmy w Kościele, by ochronić się przed cierpieniem i śmiercią

W niedzielę, 9 grudnia, w parafii pw. św. Jana Vianneya na poznańskim Sołaczu odbyło się spotkanie z Moniką i Marcinem Gajdami. Rozmawiano między innymi o cierpieniu i o tym, w jaki sposób religia i duchowość mogą na nie odpowiedzieć.

Inspiracją do spotkania była książka „Boskie DNA” napisana przez Marcina Gajdę. Prowadzący spotkanie ks. Mirosław Tykfer zapytał o to, w jaki sposób spojrzeć na cierpienie, które nas spotyka. Mówił o tym, że czasami można spotkać się w Kościele z myśleniem, że Bóg tak chciał, a z drugiej strony można spotkać się z obwinianiem siebie, z pytaniem o sens.

Czy Bóg tak chciał?

„Tak łatwo w odpowiadaniu na takie pytania wejść w arogancję i stwierdzić ja wiem, znam odpowiedź” – mówił Marcin Gajda. Zaznaczył także, że książka jest pewnego rodzaju sprzeciwem wobec szukania łatwych odpowiedzi na bardzo trudne pytania. „Nie chcę teraz nikomu odebrać prawa, by taką odpowiedź sobie postawić. Ale jeśli mainstremowe, kościelne nurty nie prowadza nas głębiej i taką łatwą odpowiedź chcą nam dawać, to rodzi sprzeciw” – zauważył. Mówił, że sam zaczął sobie stawiać pytania o przypadek, np. o to, czy Bóg chciał choćby tego, by autokar jadący do Medjugorie miał wypadek i zginęło w nim wiele osób. Czy Bóg chce ofiar trzęsień ziemi, powodzi? „Jeśli jesteśmy uczciwi intelektualnie, to dojdziemy do takiego momentu, w którym zadamy sobie pytanie, czy u podstaw całej tej rzeczywistości stoi przypadek, czy też Bóg wsadza swoje Boskie palce w historię, przesuwa kwanty energii, atomy i miesza w historii – tak jak w greckiej tragedii, by dramat przebiegał we właściwą stronę. Jeśli uznamy, że tak ingeruje, to niech się obroni z tego, dlaczego nie ingerował, kiedy dzieci były prowadzone do komór gazowych, to niech się wybroni chociażby z ofiar powodzi” – mówił prelegent. Zaproponował, by w poszukiwaniu odpowiedzi pójść drogą teologii nieinterwencyjnej, którą w Polsce zajmują się m.in. ks. prof. Michał Heller i ks. prof. Tadeusz Pabjan. W tym nurcie teologii „wycofujemy się z myślenia o Bogu, jako o tym, który interweniuje w historię, w taki bezpośredni, prosty sposób, negujący prawa przyrody i autonomię stworzenia” – mówił.

Fot. Justyna Nowicka/misyne.pl

Czy Boga to obchodzi?

Gość spotkania przyznał, że wówczas można pytać o to, czy On jest w ogóle zainteresowany tym, co tutaj się dzieje. A jeśli jest – w jaki sposób wyraża się Jego miłująca obecność i w jaki sposób możemy tego doświadczyć?

„Żyjemy w świecie, który jest przypadkowy. W pierwszym zdarzeniu z tym faktem przeżywamy lęk i zdaje się że, religia od wieków próbuje ten lęk obniżać. Jednak nie wszystkie nurty w samej religii robią to w uczciwy sposób. Możemy sobie radzić z tym lękiem przed cierpieniem, przed śmiercią, przed odpowiedzialnością, w taki sposób, że będziemy starali się uniknąć kryzysu, w który nieuchronnie musimy wpaść, przyznając, że tak się żyje na tej planecie, że my naprawdę nie mamy pewności czy dzisiaj spokojnie położymy się do łóżka. Nie mamy pewności czy właśnie w tym momencie w jakiejś komórce naszego ciała nie następuje mutacja, w wyniku której za kilka lat będziemy zmagać się z pełnoobjawowym nowotworem. Wobec takiej rzeczywistości można traktować religię jako zaklinanie rzeczywistości, próbując sobie obniżyć ten lęk. Rozumiem, że ludzie tak robią i tego potrzebują. Warto jednak powiedzieć, że również religia może nas wprowadzić w duchowość, w poziom kontemplacyjny, w którym odkryjemy ze zdumieniem, że u podstaw całej rzeczywistości jest miłość” – mówił Marcin Gajda.

Dodał, że kiedy oprócz rozumu do głosu dochodzi także serce, wówczas rzeczywistość nie jest miejscem, w którym musimy czekać na nadzwyczajne Boskie interwencje, by doświadczyć jego działania i obecności, ale „możemy odkryć, że rzeczywistość jest cudem. Jest nie podzielona, realna zarówno jeśli chodzi o materię, jak i o ducha. Jest tętniąca życiem i zamiast cudów mamy cudowność. Gdy osiągamy ten poziom doświadczenia wewnętrznego, to przestajemy potrzebować zaklinania rzeczywistości. Zaczynamy czuć się nieskończenie bezpiecznie. Wreszcie, możemy poczuć ulgę, zdając sobie sprawę, że nie tylko żyjemy w Chrystusie, ale uczestniczymy w Bogu, przez uczestnictwo w miłości, że Bóg interweniuje w świat sakramentalnie, przez ciebie, bo ty jesteś Jego najważniejszym sakramentem, widzialnym znakiem Jego miłości” – mówił.

Podsumował, mówiąc, że u podstaw wszelkich wydarzeń leży przypadek, lecz my możemy trudnym doświadczeniom wtórnie nadać sens i przeżyć je w sposób paschalny, jako przechodzenie ze śmierci do życia. „W ten sposób trudne doświadczenie pozwoli nam wejść w jeszcze większą wolność, jeszcze większe zaufanie. Kryzys, jeśli nie będziemy go unikać, doprowadzi nas do rozwoju” – dodał. 

>>> Marcin i Monika Gajdowie: być rękami Chrystusa, który przyjmuje nasze dziecko

Fot. Justyna Nowicka/misyne.pl

Kiedy stajemy się religijnymi i duchowymi bankrutami?

Marcin Gajda mówił także o tym, że religia może stać się dla nas sposobem magicznego obniżenia sobie lęku. Zaproponował inne spojrzenie na to, do czego może nas zaprowadzić duchowość. „Możemy także wejść w dramat egzystencji i okaże się, że w piecu ognistym nie ma tam tylko Trzech Młodzieńców, ale jest z nimi Ktoś jeszcze. Nie ratuje ich z zewnątrz, ale od wewnątrz sprawia, że płoną, ale nie spalają się. Nie po to jesteśmy w Kościele, aby ochronić się przed cierpieniem i śmiercią. Jesteśmy po to, aby przechodzić przez cierpienie i śmierć. Jeśli Kościół zaczyna sprowadzać się do kogoś, kto, często jeszcze za jakąś mniejszą lub większą opłatą, daje nadzieję, że cierpienie i śmierć cię nie spotka lub że je odsuniesz, to Kościół staje się fałszywym prorokiem. Nie tylko nie prowadzi do Boga, ale od Boga zaczyna oddzielać. Doświadczamy wtedy dramatycznego wymiaru religii, w którym religijność ostatecznie się nie sprawdza. Możemy dojść do takiego momentu, w którym paradoksalnie niewierzący człowiek, który jest zgodzony z porządkiem rzeczy, umiera łatwiej, niż katolik otoczony gronem ludzi magicznie religijnych, którzy mu obiecywali, że jego to nie spotka. Wówczas doświadcza nie tylko tego, że umiera, ale dodatkowo jeszcze rozsypuje mu się obraz Boga, więc dramat egzystencji przeżywa podwójnie ciężko – mówił prelegent.

Autor książki zapytał retorycznie, czy obecni znają kogoś, kogo religia uchroniłaby przed cierpieniem i śmiercią. „Jeśli będziemy głosić nieprawdziwego Boga, który chroni nas przed cierpieniem i śmiercią – to zbankrutujemy. Właściwie jesteśmy świadkami właśnie tego, że często nie mamy do zaoferowania światu nic poza religijnym złudzeniem. Nasze dzieci są mądre i złudzenia nie kupują, młodzi ludzie nie kupują już złudzenia. Jeśli nie zaczniemy być przestrzenią, w której rozwija się prawdziwa duchowość, która nie jest w konfrontacji z nauką, która nie jest w konfrontacji z psychologią, która nie jest w opozycji wobec świata” – mówił Marcin Gajda. Dodał, że psychologia, nauka, czy świat nie są dla głębokiej duchowości zagrożeniem, ale są okazja do rozwoju.

Monika i Marcin Gajdowie – małżeństwo, rodzice czwórki dzieci; terapeuci. Na co dzień mieszkają w Bolechowie na Pomorzu Zachodnim. Monika jest pedagogiem ogólnym i specjalnym, choreoterapeutką i terapeutką chrześcijańską. Marcin jest diakonem stałym, lekarzem, magister nauk o rodzinie, terapeutą chrześcijańskim. Małżonkowie opracowali własne podejście terapeutyczne – Chrześcijańską Terapię Integralną (ChTI). Są też inicjatorami powstania Przyjaciół Miłości Miłosiernej oraz założycielami Fundacji Theosis.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze