fot. POPH

Miłość bliźniego, która zeszła do podziemia [relacja z polsko-białoruskiego pogranicza]

„Amjad był młodym człowiekiem, który kochał dobro. Nie czekał aż ktoś poprosi go o pomoc. Gdy tylko widział, że ktoś jej potrzebuje, po prostu ruszał do działania. Kochał ludzi, bawił się z dziećmi, pomagał starszym. Wszyscy go znali jako młodego, serdecznego, przystojnego chłopaka. Wyruszył w tą podróż, żeby się leczyć. Żeby móc żyć bez bólu, założyć rodzinę, żeby wesprzeć swoich bliskich, którzy zostali w Syrii. Jego ostatnie słowa do rodziny brzmiały: Dotrę, czekajcie na mnie. Marzył, że będą znów razem, że przywróci uśmiech na twarze rodzeństwa, że się wyleczy. Nie udało się”.

To wiadomość, którą rodzina Amjada, Syryjczyka, wysłała do osób z organizacji Hope&Humanity, która pomaga uchodźcom. Także tym, którzy przedostają się przez polsko-białoruską granicę. Historię 23-letniego Syryjczyka poznaję dzięki Annie Mikołajczyk, która jest wolontariuszką Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego (dalej POPH). Na co dzień pracuje w Fundacji Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio, jest też zaangażowana we wspólnotę Sant’Egidio w Poznaniu.

fot. Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne (POPH)

Amjad został znaleziony martwy, w polskim lesie. 7 grudnia odbył się jego pogrzeb.

Kryzys, który trwa

Anna przez osiem dni (pod koniec października) brała udział w działaniach pomocowychna polsko-białoruskiej pograniczu. Próbowała odnaleźć tych, którzy potrzebowali pomocy. Pomocy niezbędnej do przeżycia. Wśród nich był 23-letni Syryjczyk, który chorował na cukrzycę. Nie udało się go odnaleźć żywego. Zmarł w lasach Puszczy Białowieskiej. Anna, wraz z innymi przyjaciółmi z POPH dotarła do jego ciała, które tuż przed ich przybyciem znalazł badacz przyrody. Wcześniej alarmowali policję, że ten młody mężczyzna zaginął. Dziś zdecydowała się opowiedzieć tę historii, by – jak mówi – opowiedzieć prawdę o kryzysie humanitarnym, który cały czas ma miejsce w Polsce.

>>> 18 grudnia: Międzynarodowy Dzień Migrantów

fot. POPH

– Film „Zielona granica” Agnieszki Holland nawet nie w pełni pokazał zmowę milczenia, która panuje na Podlasiu, przy granicy. Znam wiele osób, mieszkańców tamtych regionów, które straciły pracę tylko dlatego, że angażowały się w pomoc uchodźcom – mówi Anna. Dodaje, że wolontariusze często działają pod pseudonimami, po to by uniknąć szykan służb. – To sytuacja straszna, nie tylko dla uchodźców czekających na pomoc, ale także dla ludzi, którzy tam mieszkają – podkreśla Anna i dodaje, że życie pod taką presją będzie miało swoje długofalowe konsekwencje.

Zmowa milczenia

A w Podlaskim Ochotniczym Pogotowiu Humanitarnym (dalej POPH) większość niosących pomoc to właśnie mieszkańcy pogranicza. – Oni znają te lasy, wiedzą jak się po nich poruszać i mają ogromne doświadczenie w niesieniu pomocy, ponieważ robią to od ponad dwóch lat. To ludzie w pełni zaangażowani i oddani ludziom potrzebującym pomocy. Zaszczytem było móc im towarzyszyć choć przez te kilka dni. To oni opatrzyli rany, dostarczyli jedzenie, ciepłe ubrania i leki setkom, może nawet tysiącom osób potrzebującym pomocy, kiedy większość z nas jeszcze nie wiedział o skali tego kryzysu – podkreśla Anna.

Rozmówczyni misyjne.pl mówi, że migrantom pomagają też mieszkańcy nie zaangażowani w żadne organizacje. – To na przykład „zwykłe babcie”, starsze kobiety, które zanosiły do lasu kanapki. One wiedziały, że w tej sytuacji trzeba pomóc – dodaje Anna Mikołajczyk.

fot. POPH

Od 1 grudnia 2021 do 30 czerwca 2022 roku obowiązywał zakaz przebywania na terenach przy granicy z Białorusią. Obejmował on osoby, które nie są mieszkańcami rejonów przygranicznych i nie prowadziły tam działalności gospodarczej. Za złamanie zakazu groził mandat od Straży Granicznej. To oznaczało, że wszyscy wolontariusze (między innymi Klub Inteligencji Katolickiej, Grupy Granica czy Medycy na Granicy) z każdym wkroczeniem na teren przygraniczy ryzykowali przynajmniej mandatem. Sytuacja nieco się zmieniła 1 lipca 2022 roku. Wtedy rozporządzenie o czasowym zakazie przebywania w 183 miejscowościach na obszarze przygranicznym województw podlaskiego i lubelskiego przestało obowiązywać. Jednocześnie wojewoda podlaski wprowadził zakaz przebywania w odległości 200 metrów od linii granicy państwowej. Jednocześnie jednak funkcjonariusze Straży Granicznej oraz policji kontynuowali swoją praktykę utrudniania pracy wolontariuszy.

Pomaganie jest legalne

W tej sprawie zapadło już kilka wyroków sądów. Najnowszy jest z poniedziałku. 27 listopada Sąd Okręgowy w Białymstoku przyznał zadośćuczynienie Weronice, jednej z wolontariuszek Punktu Interwencji Kryzysowej Klubu Inteligencji Katolickiej, który działał przy polsko-białoruskiej granicy. – Pomaganie jest i będzie legalne niezależnie od panującej narracji politycznej – powiedziała Weronika po ogłoszeniu decyzji sądu. Wolontariuszka została zatrzymana 25 marca 2022 przez policję, a prokuratura postawiła jej zarzut pomocnictwa w nielegalnym przekraczaniu granicy. Weronika była zatrzymana na 48 godzin, prokuratura wnioskowała o tymczasowe aresztowanie na trzy miesiące, ale sąd nie wyraził na to zgody. Takich sytuacji jest o wiele więcej. Generalny zarzut wobec uchwalone w Polsce prawa (o ochronie granicy) sprowadza się do tego, że Polska w 1991 roku ratyfikowała Konwencję Genewską, więc jest zobowiązana do przyjęcia i rozpatrzenia wniosku o ochronę międzynarodową każdej osoby, która o to poprosi. Gdy tego nie robi – łamie prawo międzynarodowe.

fot. POPH

Trudno zrozumieć

Osiem dni spędzonych w lasach przy granicy z Białorusią były dla Anny pierwszą okazją do pracy w roli wolontariuszki Podlaskiego Ochotniczego Pogotowania Ratunkowego. – Wiele w tych dniach zobaczyłam. Wiele też usłyszałam od innych wolontariuszy i nie mogę pogodzić się z tym, że mój kraj działa niezgodnie z przepisami umów międzynarodowych, których jest stroną. Nie mogą zrozumieć tego, że mój kraj nie jest w stanie stworzyć ośrodka przy granicy z Białorusią, w którym uchodźcy byli przyjmowani, gdzie byłaby im udzielana pierwsza pomoc a ich wnioski o przyznanie ochrony międzynarodowej rozpatrywane. Nie zawsze przecież pozytywnie, ale zawsze zgodnie ze standardami praw człowieka. Do tej pory robią to funkcjonariusze służb, czy wojskowi oddelegowani do pracy na pograniczu, w ciemnym lesie z pominięciem wielu czynników i bez profesjonalnej weryfikacji – wyjaśnia rozmówczyni misyjne.pl. I dodaje, że jeśli potrafiliśmy przyjąć do kraju setki tysięcy Ukraińców (po agresji Rosji na ten kraj), to tym bardziej powinniśmy sobie poradzić z weryfikacją o wiele mniejszej liczby uchodźców i migrantów, którzy dostają się do Polski przez Białoruś.

>>> Arcybiskup Rabatu: migranci poszukują przede wszystkim godnego życia [ROZMOWA]

fot. POPH

Polska partyzantka

Anna Mikołajczyk ma już doświadczenie w pomocy uchodźcom. Wcześniej, razem ze Wspólnotą SantEgidio, była na greckiej wyspie Lesbos w ramach akcji „Solidarne wakacje”. Podkreśla, że mimo że również tamta sytuacja była wymagająca, to ta z polsko-białoruskiej granicy była dla niej o wiele trudniejsza. – W Grecji mogliśmy działać legalnie, nie było takiej partyzantki jak w Polsce. Na Podlasiu możesz być ukarany za to, że podajesz wodę, chleb i ciepłe ubranie osobie, która tego bardzo potrzebuje – podkreśla. – Trudno było mi uwierzyć w to, że mieszkańcy pogranicza boją się mówić o tym, że pomagają, bo inni mogą donieść na nich do służb. Osoby przekraczające granicę doświadczyły często przemocy ze strony służb białoruskich i polskich, więc boją się prosić o pomoc, bo wiedzą, że mogą się przez to narazić na złapanie i często ponowne wyrzucenie na teren Białorusi – dodaje.

Wspominając historię Syryjczyka, Anna Mikołajczyk podkreśla, że jego sytuacja była szczególnie dramatyczna. – Amjad chorował na cukrzycę, potrzebował regularnie przyjmować odpowiednie leki. Już raz znalazł się po polskiej stronie. Wiemy, to od jego towarzyszy podróży, którzy zgłosili jego zaginiecie, ale zostali wyrzuceni na Białoruś – opisuje Mikołajczyk i podkreśla, że jest wielu świadków tych wydarzeń. Syryjczyk, wraz z dwójką znajomych, ponownie przekroczył granicę. – Zostali jednak zauważani przez polskie służby i w obawie przed wyrzuceniem zaczęli uciekać w różne strony. Rozdzielili się. Jeden z jego towarzyszy odnalazł się na Białorusi i to on podał informacje o możliwej lokalizacji zaginionego – opisuje Anna.

Polsko-białoruska granica, fot. PAP/Wojtek Jargiło

Wolontariuszka podkreśla, że przez wszystkie dni spędzone przy granicy z Białorusią nie widziała patrolu policji czy Straży Granicznej, który szukałby zaginionego Syryjczyka – Mimo, że Piotr Czaban z POPH-u 1 listopada zgłosił jego zaginiecie policji w Hajnówce. Mimo, że wiedzieliśmy, jak kończą się takie interwencje, to w tej sytuacji toczyła się walka o jego zdrowie i życie – opowiada Anna. Z przejęciem wspomina moment, gdy po sześciu dniach poszukiwań prowadzonych przez POPH dotarli do miejsca, które zostało wskazane przez bliskich zaginionego. – Znaleźliśmy go, a właściwie jego ciało. Był strasznie wychudzony, widać było, że nie miał sił na dalszą wędrówkę – relacjonuje. Podkreśla, że inni wolontariusze znajdowali ciała migrantów nawet po miesiącu od prawdopodobnego dnia ich śmierci. – To były ciała w znacznym stopniu rozkładu – dodaje. I kolejny raz pyta – Po wybuchu wojny w Ukrainie pokazaliśmy, że możemy działać humanitarnie. Czy w takim razie ludzie przy granicy z Białorusią, na naszym terytorium, muszą umierać?

Podlaskie Ochotnicze Pogotowie Humanitarne, które współpracuje z organizacją Hope&Humanity Poland cały czas jest w gotowości, aby nieść pomoc. W tym celu codziennie, przez całą dobę, obsługuje alarmowy numer telefonu. Niekiedy odbierają telefony także od samych potrzebujących pomocy. Wszystko zależy od tego w jakim stanie są ich narzędzia do komunikacji, czy mają ze sobą telefon, czy mają ze sobą mobilną ładowarkę. – Ten kontakt często jest chwilowy, urywany – tłumaczy Anna. Wolontariusze najpierw idą z pomocą medyczną, rzeczową. Jeśli sytuacja jest bardzo poważna – wzywają służby medyczne. Przy granicy pracują też prawnicy, którzy od migrantów dostają pełnomocnictwo do reprezentowania ich przed polskimi oraz europejskimi sądami (m.in. przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka).

fot. POPH

– Najgorsze jest to, że ci ludzie nie mogą poprosić polskich służb o pomoc. Boją się wywózki, pobicia. To samo dotyczy nas – nie możemy legalnie udzielać pomocy, bo jest pas przygraniczny, albo dlatego że to tereny parku narodowego, więc wstęp jest nam ograniczany – tłumaczy rozmówczyni misyjne.pl. Przyznaje, że równie trudnym doświadczeniem było dla niej uczestniczenie we mszy świętej odprawianej właśnie tam, na Podlasiu.

Ewangelia tylko na papierze

– Gdy byłam na pograniczu, w czasie niedzielnej Eucharystii czytany był fragment Ewangelii według św. Mateusza o miłości bliźniego, ale w ogóle nie padło słowo komentarza o sytuacji na granicy. Mam wrażenie, że Ewangelią bardziej żyją, ci którzy niosą pomoc niż ci, którzy tylko głoszą Ewangelię z ambony, ale nie realizują jej w życiu. To Ewangelia wyłącznie na papierze, a nie w praktyce – mówi Anna. I dodaje, że wielu wolontariuszy, którzy wcześniej byli praktykującymi katolikami, dziś ma problem z tym by wrócić do Kościoła. – Kościół ich w tym temacie bardzo zawiódł – wyjaśnia.

– Wojsko Polskie ma kapelanów. Zastanawiam się jak oni o tej sytuacji rozmawiają z żołnierzami. Często zadaję sobie pytanie, czy Kościół zrobił wystarczająco dużo? – przyznaje Anna i podkreśla, że ów dualizm w nauce i praktyce ludzi Kościoła bardzo ją dotyka. – Kościół mówi o miłości bliźniego, a ona – na Podlasiu – zeszła do podziemia – wyjaśnia. Dodaje, że rzeczywistość Podlasia przypomina często rzeczywistość wojenną. – Czułam się jakby była na wojnie. Często widziałam jadące zasłonięte ciężarówki. W głowie pojawia się wtedy pytanie: czy kogoś wywożą? – mówi Anna. – A gdy szłam do lasu, z pomocą, szukać zaginionych osób, gdy tylko przelatywał nad nami helikopter, od razu trzeba było się chować, by nie być złapanym, bo wtedy na pewno nie zdążylibyśmy z pomocą na czas – tak Anna opisuje swoją pracę na Podlasiu i przy granicy z Białorusią.

>>> Świecki uczestnik synodu: przez pracę z migrantami na nowo odkryłem wiarę

fot. POPH

Zauważa, że są biskupi i księża, którzy zwracają uwagę na złe rozwiązania przyjęte wobec kryzysu na polsko-białoruskiej granicy, ale są oni w mniejszości. To między innymi przewodniczący Rady Episkopatu ds. Migracji bp Krzysztof Zadarko, który w swoich wystąpieniach jasno dawał znać, że nie wolno karać ludzi niosących pomoc. Apelował też o inne uregulowanie sytuacji na pograniczu.

Anna Mikołajczyk w czasie spotkania Wspólnoty Saint Edigio w Berlinie zapytała kardynała Metteo Zuppiego o możliwe rozwiązanie dramatycznej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Kard. Zuppi – który był już kilkukrotnym wysłannikiem papieża Franciszka w miejsca konfliktów zbrojnych i kryzysów humanitarnych (m.in. do Ukrainy) – odpowiedział: „Zapora ma głównie zapobiec niekontrolowanemu napływowi uchodźców do Unii Europejskiej. Jednakże, aby to osiągnąć, niektórzy z nich pozostają przez długi czas w prowizorycznych warunkach w białoruskich lasach przygranicznych”. Włoski kardynał podkreślił, że tego rodzaju mury „zawsze są powodem wielu cierpień”.

„Mury są budowane szybko, ale żeby się od nich uwolnić często potrzeba dziesięcioleci. Jednym z najgorszych skutków jest to, że utrudniają one dialog między ludźmi po obu stronach. Dlatego pilnie potrzebne jest znalezienie alternatyw dla takich murów” – podkreślił kard. Zuppi i dodał, że na początek trzeba zburzyć niewidzialne mury w umysłach ludzi.

Walka o prawdę i godność

23-letni Syryjczyk to 55. ofiara kryzysu na granicy. Anna Mikołajczyk, że choć odnalezienie martwego a nie żywego człowieka jest dramatycznym i bardzo trudnym doświadczeniem, to jednak znalezienie ciała ma swoje znaczenie. – To ważne dla rodziny, która go szuka. Chodzi o godność tego człowieka. O to, że został odnaleziony, że będzie mógł być pochowany – podkreśla Anna Mikołajczyk. – Dzięki poszukiwaniom walczymy też o prawdę, by nie została zakryta w ciemnych i gęstych lasach Puszczy Białowieskiej – dodaje.

Jakie uczucia towarzyszą w trakcie poszukiwań? – To przede wszystkim poczucie niezgody. Niezgody na to, że w moim kraju muszę to robić w ukryciu, mimo że wiem, że robię coś dobrego, mimo że mam dobre intencje. Gdybym znalazła się w podobnej sytuacji to chciałabym, żeby potraktowano mnie podobnie. Na tym polega miłość bliźniego – odpowiada.

Jest też strach o ludzi, których szuka. Czy zdąży przyjść do nich z pomocą zanim będzie za późno? – Cały czas nie rozumiem, dlaczego osoby które uciekają ze swojego kraju z powodu biedy, wojny nie są u nas przyjmowane z gościnnością i empatią. Przecież Polacy również uciekali przed wojną, czy prześladowaniami w czasach komunizmu – dodaje Anna.

Zobacz też >>> Zielone światło jak puste miejsce przy stole [REPORTAŻ Z GRANICY]

fot. POPH

W ciągu dwóch dni poszukiwań Amjada, razem z przyjaciółmi, przeszła ponad 90 kilometrów, ale podkreśla że w takiej chwili nie czuje zmęczenia. – Wiem, że niedługo wrócę pod prysznic, odpocznę, że ten trud jest chwilowy – wyjaśnia. A czy po znalezieniu ciała, a nie żywego człowieka pojawia się poczucie porażki? – Nie. To prędzej uczucie ulgi. Przynajmniej wiemy (także rodzina) co się z danym człowiekiem stało. Gdybyśmy nie znaleźli ciała, wtedy moglibyśmy myśleć, że trzeba było zrobić coś więcej, szukać dłużej. A tak ostatecznie możemy ocalić jego godność, nie zostawiamy jego ciała w lesie – wyjaśnia Anna.

Wolontariuszka POPH i członkini Wspólnoty Saint’Edigio podkreśla: „Na pograniczu wystarczyłoby przestrzegać prawa i stosować przykazanie miłości bliźniego – bo jest nim każdy niezależnie od koloru skóry czy kraju pochodzenia. Jeśli to zbyt wiele, to wystarczyłoby zachować się przyzwoicie”.

Odpowiedź policji

W czasie pracy nad tym tekstem zwróciłem się z prośbą o odpowiedź od Straży Granicznej i Policji. Oficer prasowa Komendanta Powiatowego Policji w Hajnówce asp. Paulina Pawluczuk-Kośko utrzymuje, że policja podjęła poszukiwania Amjada w czasie, gdy jeszcze żył, a 4 listopada rano funkcjonariusze otrzymali wiadomość o znalezionym ciele. Sprawę prowadzi Prokuratura Rejonowa w Hajnówce, a sama policja twierdzi, że dysponuje wystarczającą liczbą funkcjonariuszy, by w odpowiedni i skuteczny sposób pełnić służbę na tym terenie. Skoro tak, to dlaczego nie odnaleźli Amjada na czas? Żywego?

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze