Afryka: ręce misjonarzy urobione po łokcie [MISYJNE DROGI]
Na świecie jest wielu ludzi wierzących w szczytne ideały, a ich życie pełne jest heroizmu. I nie są to wcale ludzie, którzy chętnie o tym mówią, po prostu zakasują rękawy i robią swoje. Ja mam to szczęście, że ich znam, a w swojej pracy łączę ich ze sobą i to przynosi mi satysfakcję trudną do porównania z czymkolwiek innym.
Brat Maciej Jabłoński OFMCap pracuje w miejscowym szpitalu, gdzie przy użyciu naprawdę najprostszych sprzętów medycznych dokonuje rzeczy niemożliwych. Lecz to nie o nim będzie ta opowieść, bo chciałabym napisać wpierw o dwóch kobietach, które od wielu już lat każdego dnia mierzą się z trudną afrykańską rzeczywistością i prowadzą proste, a jednocześnie bardzo nowatorskie przedsięwzięcia pomocowe. To one każdego dnia czynią afrykański świat lepszym miejscem do życia i przy tym są spełnione i szczęśliwe. Siostra Anna Jachimek SMDP odpowiada za szkołę i jest też jej dyrektorką. Do prowadzonej przez nią placówki każdego dnia uczęszcza ponad pół tysiąca maluchów. Siostra Ania troszczy się o to, aby uczące się w niej dzieci, zwłaszcza te z mniej zamożnych rodzin, miały dodatkowe zajęcia. Dba też o nauczycieli, którzy dzieciom oddają całe swoje serce. To ona wprowadziła lekcje WF-u dla dziewcząt, które w domu nie mają żadnych możliwości do zabawy. To dla nich jedyna szansa na kilka beztroskich chwil. Od najmłodszych lat muszą się zajmować młodszym rodzeństwem i obowiązkami domowymi, chociażby nosić z daleka wodę w wiadrach na głowie. Ich rodziny bardzo często nie chcą, aby chodziły do szkoły w ogóle, bo według miejscowej tradycji miejsce kobiety jest w domu. Bywa, że rezygnują z nauki, a za jakiś czas rodzą swoje pierwsze dziecko, kolejne dzieci są już tylko kwestią czasu. Dla tych jednak, które chciałyby wrócić do nauki siostra Barbara ma alternatywę. Jest nią szkoła szycia, w której dziewczęta mogą zdobyć zawód.
Wśród niewidomych
Jeśli w Afryce jesteś niewidomy – to twoje życie jest pasmem niekończącej się biedy. W najuboższych krajach nie ma systemu rent i emerytur. Zabezpieczeniem na przyszłość są dzieci. Wokół misji w Ngaundaye (RŚA) zaczęli się osiedlać niewidomi, tutaj łatwiej jest im przeżyć i w razie napadu rebeliantów mogą schronić się na misji. O utratę wzroku niezwykle łatwo. Wystarczy, że w okolicy pobliskiej rzeki ukąsi kogoś muszka przenosząca filariozę i pasożyty atakują narząd wzroku. Bardzo częstą przyczyną ślepoty jest też zaćma. W Polsce całkowicie uleczalna, dzięki szybkiej operacji, tam skazuje na dożywotnie ociemnienie. Niewidomymi opiekuje się także pasterzanka, siostra Eliza Michalak. Nie dość, że sprowadza dla swoich podopiecznych lekarzy z Polski, to jeszcze robi dla swoich niewidomych tyle rzeczy, że nie sposób ich nawet wymienić. Każdy z nich może uczęszczać do Szkoły Braille’a, w której niewidomi uczą się czytać. Szkoła jest prowadzona przez pana Geroma, pomocnika i „prawą rękę” siostry Elizy. Pan Gerome prowadzi też centrum rehabilitacji i pomaga w szpitalu. Jeden z niewidomych ma swój sklepik, inny wyplata koszyki, trudno nawet sobie wyobrazić, jak wyglądałoby ich życie, gdyby nie obecność i praca sióstr. Na prośbę Elizy pan Gerome przeprowadził dla niewidomych szkolenie, podczas którego uczył ich sadzenia ryżu. Teraz niewidomi mają swoje wspólne pole, na którym pracują, a uzyskane w ten sposób środki sprawiają, że czują się pełnoprawnymi członkami społeczności.
Wśród krasnoludków
Ojciec Alojzy Chrószcz OMI od 40 lat pracuje w Kamerunie jako misjonarz. Otrzymuje pomoc z Polski. Nic nie zostawia dla siebie. Mówi, że to dla jego „krasnoludków”, czyli dzieci z przedszkoli, które nieustannie budował w okolicznych wioskach. Opowiadał, że najbardziej lubi pomagać tym najmłodszym i tym najstarszym. Czyli tym, którzy pozbawieni opieki nie byliby w stanie samodzielnie przeżyć. Pamiętam, jak w 2017 r. pewnego dnia zadzwonił w sprawie najstarszych do naszej Fundacji „Redemptoris Missio”: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Pani Justyno, potrzebuję kogoś, kto zrobiłby operacje dla moich babć i dziadków. U nas wiele osób ma kataraktę i trzeba im pomóc. Za dwa miesiące przenoszę się daleko na północ Kamerunu, ale przed moim wyjazdem ze wschodu chciałbym jeszcze coś dla nich zrobić”. Nie pomyślałam wtedy, że ten jeden telefon zapoczątkuje bieg wydarzeń, który sprawi, że poznam niezwykłych ludzi i przeżyję tak wiele wzruszeń, towarzysząc im i organizując ich pracę w tylu miejscach.
Są tacy lekarze
Zaczęłam pytać okulistów, którzy wyjeżdżali wcześniej na misje o operacje zaćmy. Dowiedziałam się jedynie, że to zbyt trudne: bo ludzie, bo sprzęt, bo sala, bo nie każdy okulista potrafi zaćmę operować… Ale po nitce do kłębka i okazało się, że w Poznaniu jest lekarz, który mógłby się tego podjąć. Są też przenośne mikroskopy, które można transportować, soczewki, leki i opatrunki można zabrać ze sobą. Zatem, przy odrobinie starań, jest to przecież do zrobienia. I tak wraz z grupą okulistów – Izabelą Rybakowską, Ryszardem Szymaniakiem i Maciejem Matuszyńskim – wylądowaliśmy w Kamerunie, potem jeszcze dwukrotnie. Po trzech dniach podróży nieutwardzonymi, afrykańskimi drogami, wymęczeni i poobijani byliśmy już w samym środku tropikalnej dżungli przy granicy Kamerunu z RŚA i jedliśmy na kolację antylopę. Ojciec Alojzy opowiadał nam o kolejnym przedszkolu, które właśnie zbudował, bo niedawno krokodyl zjadł dziecko i coraz szerzej otwieraliśmy ze zdumienia oczy. Oczy otworzyły nam się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyliśmy tłum niewidomych pacjentów pod przychodnią, w której jedynym działającym sprzętem była trzydziestoletnia waga łazienkowa.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Przywrócić życie
Przepędziliśmy jaszczurki z misyjnego ośrodka zdrowia, z łóżka porodowego zrobiliśmy stół operacyjny, zamontowaliśmy mikroskop, a doktor Szymaniak zasiadł na stołku i znalezionych na misji książkach, aby uzyskać dogodną dla siebie wysokość. Potem już tylko zmieniające się twarze pacjentów, operacje do późnych godzin nocnych, zwabione światłem owady wpadające w pole operacyjne i ojciec Alojzy, który co jakiś czas wpadał na salę z uradowaną miną, by zapytać, jak się mają sprawy. Raz postanowił nawet zmienić w trakcie operacji żarówkę, aby na sali było jaśniej. Na szczęście po naszych głośnych protestach zrezygnował ze swojego pomysłu i powrócił do swoich obowiązków duszpasterskich. Któregoś dnia zabrał mnie ze sobą do tartaku. Co jakiś czas kupował w nim drewno, zawoził do wioski, a miejscowa społeczność budowała z desek domek dla jednej z bezdzietnych wdów, które dożywały zazwyczaj swoich dni w rozpadających się glinianych chatkach. Po drodze minęliśmy czarownika, którego kilka lat temu ochrzcił. „No nie wiem, jak to się stało, namówiłem go i teraz już nie czaruje tylko stał się katolikiem” – powiedział mi z radością. Bo chrzty starszych ludzi, obok budowania przedszkoli, to jego kolejna wielka pasja. To on, pewnie nawet o tym nie wiedząc, zapoczątkował nasze wyprawy. Naszym celem stało się przywracanie wzroku ludziom, którzy przestali wierzyć, że kiedykolwiek ujrzą swoje wnuki i otaczający ich świat. To jak przywracanie komuś utraconego życia.
Od tamtego czasu byliśmy na Czarnym Lądzie z okulistami także w Republice Środkowoafrykańkiej i Tanzanii. Byli także kardiolodzy i lekarze innych specjalizacji. Kiedyś w Republice Środkowoafrykańskiej na niedzielnej mszy ktoś złapał mnie za ramię. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że to nasz pacjent, starszy człowiek w zniszczonym ubraniu. Wskazał na swoje oczy i płacząc opowiadał, że widzi. Ostatniego dnia pod nasz domek na misji przyszli pacjenci i dziękowali, że przy- jechaliśmy do nich z odległego kraju. Przynieśli ze sobą list, w którym pozdrawiają wszystkich Polaków. Przed kilkoma tygodniami zadzwoniłam do ojca Alojzego i zapytałam, co słychać. Powiedział mi: „O, jak dobrze, że pani dzwoni, dzisiaj było czytanie o tym, jak Jezus uzdrowił niewidomego. I tak sobie pomyślałem, kiedy wy do mnie przyjedziecie. Ludzie z zaćmą tak na was czekają”.
To tylko przykład czterech misjonarek i misjonarzy, którzy są zarobieni ewangelicznie dla innych „po łokcie”. W Afryce jest ich wielu, choć też są inni. Zazwyczaj nie jest im łatwo. Wszechogarniająca bieda, choroby w trudnym klimacie, samotność, upływający czas nadwątlający siły. Są umęczeni. Ale widać na ich, czasem pomarszczonych, twarzach spełnienie i szczęście. Nie zamieniliby tego, co robią nawet na wygodne mieszkanie w Polsce.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |