Foto: KRZYSZTOF WALENDOWSKI SVD

Ameryka Południowa. Boliwia. Warto zobaczyć uśmiech [MISYJNE DROGI]

Gdy jedziemy, to ludzie wychodzą z domów i płaczą. Błagają o jakąkolwiek pomoc i wsparcie dla siebie i swoich dzieci. Biegną za nami i krzyczą, żebyśmy ich nie zostawiali.

W naszym mieście obecnie mieszka około pół miliona mieszkańców, z czego prawie połowa w tzw. barriach, w których brakuje prawie wszystkiego, a przede wszystkim miłości i okazywanego dobra. W tych dzielnicach wielu ludzi nie ma bieżącej wody i kanalizacji. Cała rodzina mieszka często w jednym pokoju, który jest jednocześnie sypialnią i kuchnią, nie ma innych pomieszczeń. Jest wiele rodzin wielodzietnych, nie brakuje też matek samotnie wychowujących chore dzieci – bo sytuacja przerosła ojców i zwyczajnie odeszli. Pracuję w Oruro od ponad 6 lat, na płaskowyżu Altiplano – prawie 4000 m n.p.m. To nasz andyjski świat. Warunki klimatyczne nie są tu łatwe. W dzień jest palące, mocne słońce, a w nocy temperatura potrafi spaść nawet do minus dziesięciu stopni. Boliwia jest jednym z dwóch krajów Ameryki Południowej, które nie mają dostępu do morza. Nie jest bogatym państwem, co ma swoje reperkusje w czasach Covid-19. Na zachodzie wznoszą się Andy, natomiast na wschodzie teren się obniża. Pomiędzy pasmami górskimi rozciąga się nasz płaskowyż Altiplano. Nie ma tu łatwych możliwości zarobkowania, warunków do uprawy roślinności czy rozwoju przemysłu. Boliwię zamieszkują Metysi – prawie 50%, oraz rdzenni mieszkańcy – Indianie: Keczua, Ajmara, Chiquitano i Guarani.

Czas zatrzymał się, a my razem z nim

Od kilku miesięcy słyszymy o pandemii koronawirusa. Do Boliwii ta epidemia dotarła w drugiej połowie lutego i wprowadziła totalne załamanie na wszystkich płaszczyznach życia społecznego, publicznego i politycznego. Pierwszy przypadek zakażenia w Oruro wykryto 11 marca i prawie natychmiast nasze władze podjęły środki ostrożności. Zostały zamknięte szkoły, targowiska, apteki i wszystkie inne punkty spotkań. Zamknięto granice między państwami, a nawet między poszczególnymi miastami i wioskami. Wszyscy utknęli w miejscu. Czas po prostu się zatrzymał, a my razem z nim. Pierwszą kwarantannę zarządzono od 11 marca do 15 kwietna. Następnie przedłużono ją do końca kwietnia. Kolejnym krokiem naszej kwarantanny był całkowity zakaz wychodzenia z domu przez 10 dni. Następnie do 31 maja można było wychodzić z domu tylko raz w tygodniu, w godzinach przedpołudniowych, np. na zakupy. Wszystkie zakłady i miejsca pracy zostały zamknięte.
W kościołach przestano organizować nabożeństwa i publicznie odprawiać Eucharystię.

Foto: KRZYSZTOF WALENDOWSKI SVD


Dla ubogich

Wojna z niewidzialnym wrogiem cały czas trwa. Wciąż można zobaczyć wojsko i policję na ulicach. Na co dzień odczuwamy stan zagrożenia i wprowadzone ograniczenia. Wszelkie próby uzyskania jakiegoś pozwolenia kończą się na składanych prośbach. Na szczęście otrzymaliśmy wraz z siostrami pozwolenie na rozwożenie żywności do najbardziej potrzebujących – oczywiście pod stałym
nadzorem policji. Policja przyjeżdża po nas i odwozi nas z powrotem do domu. Cała Boliwia jest ogarnięta strachem, ponieważ wiemy, że nasze miasta i miejscowości nie są przygotowane na przeciwstawienie się temu niebezpieczeństwu, które czyha na każdym kroku. Również nasza służba zdrowia boryka się z ogromnymi problemami. Mamy w naszym województwie tylko 9 respiratorów. Dochodzą do nas wieści, że nie mamy też wystarczającej liczby testów na Covid-19, bo są drogie i kosztują około 100 euro. Oczywiście, nie otrzymujemy informacji na temat tego, ile testów wykonuje się każdego dnia. Wiemy tylko, że sytuacja z dnia na dzień jest coraz bardziej niebezpieczna. Testy i pobyt w szpitalu nie są darmowe, dlatego już wiemy, że wiele osób woli pozostać zamkniętymi w swoich domach, nawet jeśli mają objawy przeziębienia. Robią tak, bo i tak nie będzie ich stać na pozostanie w szpitalu ani nawet na wykonanie testu i potrzebnych badań.

 

Foto: KRZYSZTOF WALENDOWSKI SVD

Co dalej?

Czekamy, co będzie dalej. Wyjście z domu w innym niż wyznaczony czasie jest karane 1000 boliviano (około 500 złotych), do tego dochodzi osiem godzin aresztu. Jest to dla tubylców duża kwota, bo odpowiada połowie miesięcznego wynagrodzenia pracownika. Dzięki dużym obostrzeniom w początkowej fazie epidemii, wirus przestał się rozwijać. Tak przynajmniej było do 8 maja. W naszym półmilionowym mieście było do tego dnia tylko 12 zakażonych. W pozostałej części kraju pandemia rozwija się dynamiczniej i jest już około 3700 zakażonych, a 180 osób zmarło (to dane
na 16 maja). W Oruro po 8 maja epidemia też nabrała tempa. Teraz mamy już 150 zakażonych i 10 zmarłych. Wciąż diagnozowani są kolejni chorzy. Oczywiście, to tylko dane oficjalne. Nikt nie wie, jak wielki jest prawdziwy zasięg epidemii. Nawet policjant, z którym rozmawiałem, mówił mi, żebym nie wierzył w to, co mówią. Bo podają tylko oficjalne dane… Wychodzą na ulice Niestety, z powodu wydłużającej się kwarantanny wielu ludzi zaczyna cierpieć głód. Potracili miejsca pracy, zwłaszcza sezonowej. W naszym mieście tylko około 30% osób w wieku produkcyjnym ma stałą pracę, a pozostałe osoby pracują sezonowo, ludzie żyją tu z dnia na dzień. Brak pracy i stała niepewność jutra przyczyniają się do rozwoju przemocy, zwłaszcza tej domowej. Dochodzi do konfliktów między rodzicami, coraz częściej słyszy się o gwałtach, nawet na dzieciach. To bardzo zatrważające. Na naszą pomoc czekają samotne matki, rodziny wielodzietne, osoby starsze, niepełnosprawni, bezdomni, studenci, którzy zostali bez środków do życia… Lista wydłuża się z dnia na dzień. Są to także liczne grupy migrantów z Wenezueli i Kolumbii, którzy opuścili swój kraj w poszukiwaniu lepszego życia. Wielu Boliwijczyków wyszło na ulice blokować drogi. Cierpią z głodu i mówią, że jest im już obojętne czy umrą na Covid-19 czy
z niedożywienia. Tak wygląda teraz Boliwia.

Musimy uciekać

Ludzie w swoich domach codziennie o godzinie 19.00 gromadzą się na modlitwie. Kto może, ten korzysta z transmisji radiowych, telewizyjnych i internetowych. Jako misjonarze staramy się nieść pomoc tam, gdzie tylko możemy i na ile środki nam na to pozwalają. Przez ostatnie 7 dni rozdaliśmy około 800 paczek z podstawowymi produktami żywnościowymi: z ryżem, cukrem, mąką,
makaronem, puszkami z sardynkami, z ciastkami i mlekiem dla dzieci. Najtrudniejsze jest to, że nie możemy dotrzeć z pomocą do wszystkich. Gdy jedziemy, to ludzie wychodzą z domów i płaczą. Błagają o jakąkolwiek pomoc i wsparcie dla siebie i swoich dzieci. Czasem musimy nawet uciekać z barrio, a ludzie biegną za nami i krzyczą, żebyśmy ich nie zostawiali.

W tych trudnych czasach warto zobaczyć uśmiech i drobne gesty wdzięczności. Jest ich naprawdę wiele. Dobrze, że tu jesteśmy. Nie mogliśmy zostawić tych ludzi.

Krzysztof Walendowski SVD

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze