„Miniksiądz” Daniel, na co dzień pracownik samorządowego wydziału środowiska, z rodziną/fot. Mirosław Wlekły

Brazylia: świeccy „miniksięża” w Amazonii [FOTOREPORTAŻ/MISYJNE DROGI]

Larissa, lat 30, świecka misjonarka, którą spotykam podczas tegorocznej wyprawy do Amazonii, przez miniony rok pływała kanu. W czasie ulew zmagała się z rwistymi prądami, w porze suchej, kiedy ustępowała woda, pieszo przemierzała wąwozy, a z braku łazienek kąpała się w rzekach i sypiała – oczywiście – w hamaku. Wszystko po to, by docierać do odległych społeczności, pozbawionych kontaktów z księdzem.

Larissa tyle pływa, bo zastępuje księży. W najliczniejszym katolickim kraju świata (130 milionów wiernych) brakuje bowiem duchownych. Szacuje się, że aż 700 tysięcy rozsianych po interiorze społeczności katolickich nie ma do nich dostępu. A co z tym związane: możliwości uczestnictwa we mszy świętej i przystąpienia do spowiedzi. Opowiedziałem o tym w książce pt. „Raban! O Kościele nie z tej ziemi”, w której podkreśliłem, że temu dotkliwemu deficytowi niekiedy towarzyszy jednak olbrzymia aktywność świeckich. A przy tym dążenie w tym regionie, w związku z tym, do wyświęcania żonatych mężczyzn.

Misjonarka Larissa/fot. arch. LARISSY CARVALHO

Prałatura jak Kuba

Larissa pracuje w prałaturze amazońskiej Borby. Jej biskupa Zenildo Pereirę da Silvę poznałem kilka lat wcześniej. Razem podróżowaliśmy z Manaus – barką, autobusem i łodziami – by końcu dotrzeć do jego skromnego domu. Na miejscu dał mi pokoik z widokiem na rzekę Madeira i udostępnił łódź oraz dwóch misjonarzy jako przewodników.

Prałatura Borby to 100 km2 (wielkość Kuby lub Islandii), 150 tysięcy mieszkańców, dziesięć rozrzuconych na olbrzymich odległościach parafii i… zaledwie dwunastu księży.

fot. Mirosław Wlekły

Niedobory te wypełniają świeccy. Misjonarz Ademir, niespełna trzydziestolatek, przez ostatnie półtora roku przed naszym spotkaniem odwiedził wszystkie wioski i osady należące do stołecznej parafii. To nie tylko miasteczko Borba, ale też kilkadziesiąt społeczności rozrzuconych na gigantycznych odległościach w dół i w górę Madeiry. Do najdalej położonej z nich płynie się kilkanaście godzin. Ademir wchodził do domów, rozmawiał. Jeśli częstowano go małpą przyrządzoną z orzechami brazylijskimi, to jadł, choć na co dzień by jej nie przełknął. Trafiał do miejsc, w których katolicy od pięciu lat nie widzieli księdza i przez cały czas czekają na uczestnictwo we mszy.

Ademir, misjonarz z Borby/fot. Mirosław Wlekły

„Po co ci to?” – spytałem. „By towarzyszyć ludziom. Od dzieciństwa do ich starości. Skoro nie można im dać mszy świętej, to trzeba przyjeżdżać do nich z katechezą, z rozmową, z nabożeństwem. Bo nabożeństwa jak wody potrzebują tu, na miejscu, między swoimi. Do miasta mają za daleko lub na podróż ich nie stać” – usłyszałem w odpowiedzi.

fot. Mirosław Wlekły
Kaplica, do której dotrzeć można jedynie łodzią/fot. Mirosław Wlekły

Deficyt niebiańskiego pożywienia

Wtedy to, trzy tygodnie przed moim przybyciem do Brazylii, Meinrad Francisco Merkel, biskup amazońskiej archidiecezji Humaitá, napisał rozpaczliwy list do papieża Franciszka: „Zachęca nas Ojciec do odwagi w prowadzeniu naszych Kościołów. Polegamy więc na świeckich, a nawet otwieramy przestrzeń liturgiczną i duszpasterską kobietom. Ale wierni nieustannie domagają się Eucharystii, niebiańskiego pożywienia dla ludu Bożego na pustyni życia. Ale Eucharystii nie ma kto sprawować”. – Na szczęście papież ma całkowitą autonomię, by zezwolić na wyświęcanie żonatych mężczyzn – teolog, ksiądz Antônio José de Almeida, podczas tamtej podróży przez Brazylię mówił mi z nadzieją, bo w Watykanie właśnie rozpoczynano debatę o viri probati, czyli możliwości wyświęcania żonatych mężczyzn. – Bo co jest ważniejsze w życiu i misji Kościoła: kapłaństwo czy celibat? Czy zwykły przepis kościelny powinien ważyć więcej niż Boskie prawo do Eucharystii?

Robert, chłopiec z jednej z amazońskich wiosek, do których rzadko zagląda ksiądz/fot. Mirosław Wlekły

Z misjonarzami z Borby wyruszyłem wtedy w kilkudniową podróż po parafii, by sprawdzić, jak mogłoby to działać. I czy rzeczywiście w miejscach oddalonych od wciąż całkiem pełnej księży Polski taka nieprawdopodobna z naszego punktu widzenia potrzeba rzeczywiście istnieje. W dalekich i trudno dostępnych wioskach spotkałem m.in. Alcemira, na co dzień nauczyciela filozofii, socjologii i religii w szkole średniej. Męża i ojca, świeckiego przewodniczącego liturgii. Jednego z pięciu w swojej dzielnicy. Pozostali to: nauczyciele, pracownik urzędu miasta i służby zdrowia. Spotkałem Evandro, ojca siedmiorga dzieci, pięćdziesięcioletniego elektryka, przewodniczącego liturgii we wsi Aximim, który nieraz spędza całe dnie na opływaniu okolicy, by dawać ludziom możliwość uczestnictwa w nabożeństwach. Spotkałem Francisco, emerytowanego sekretarza szkoły w tejże wiosce, i José, właściciela sklepu spożywczego o nazwie Supermarkecik Dobrego Jezusa, którzy również mają pozwolenie na odprawienie takich „minimszy”, jak w Brazylii nabożeństwa celebrowane przez świeckich „miniksięży” nazywają nawet duchowni. Dwie Marie, matka z córką, przewodnicząca liturgii i administratorka wspólnoty w Aximim, uważają, że czasy się zmieniają. – W Brazylii jest już pięć tysięcy żonatych diakonów stałych. Coraz więcej mężczyzn po śmierci żony zostaje księżmi. Jest nawet ksiądz, który ma jedenaścioro dzieci – słyszę od nich. Spotkałem też głodną Ewangelii młodzież ze wsi Castanhal, z czternastoma domami i siedemdziesięciorgiem mieszkańców, która ostatnio gościła księdza przed dwoma laty.

Dwie Marie, babcia i matka, przewodnicząca liturgii i administratorka wspólnoty w Aximim, wraz z ich wnuczką i córką/fot. Mirosław Wlekły

Byli i inni „miniksięża” i ojcowie rodzin z kolejnej parafii tej prałatury, położonej na terenach ludu Munduruku: Eurico – były działacz na rzecz ludności rdzennej, Daniel z samorządowego wydziału środowiska, Levi Paz, który jest pomocnikiem pielęgniarza, i Adoniz, rolnik. Wszyscy – jak mi powiedzieli – byli gotowi, by – mając żony – zostać duchownymi.

Eurico – działacz na rzecz ludności rdzennej i świecki przewodniczący liturgii we wsi ludu Munduruku – przed kościołem, w którym od lat odprawia nabożeństwa/fot. Mirosław Wlekły

Siła wspólnoty

Watykan w końcu nie zdecydował się na tak radykalny krok. A jednak świeccy w Amazonii nadal z zapałem wykonują swoją misję. – Kiedy pracowałem na południu Brazylii, świeccy narzekali, że niektórzy biskupi nie dają im wystarczającej przestrzeni do działania – mówił w czasie jednego ze spotkań Cláudio, drugi z towarzyszących mi misjonarzy. – My tu mamy przestrzeń. Dziś nie ma z nami księdza. Jak co dzień. Nigdy przecież go nie ma. Pojawi się tu może za kilka miesięcy, a może za rok. Ale to wcale nie znaczy, że wspólnota nie działa. Możecie odwiedzić chorego, pomodlić się ze starcem, porozmawiać z młodym. Tyle zadań dla świeckich. Bo kiedy świeccy rozumieją swoje znaczenie w społeczności, wspólnota będzie działać – dopowiada.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Zamów prenumeratę<<<

Pytany o inspiracje Cláudio odesłał mnie do Evangelii gaudium, adhortacji Franciszka. „Wszyscy mogą w jakiś sposób uczestniczyć w życiu Kościoła; wszyscy mogą należeć do wspólnoty […] Często zachowujemy się jak kontrolerzy łaski, a nie jak ci, którzy ją przekazują. Kościół jednak nie jest urzędem celnym, jest ojcowskim domem, gdzie jest miejsce dla każdego z jego trudnym życiem” – czytamy w tym dokumencie.

Młodzież ze wsi Castanhal wraz z misjonarzami Ademirem (pierwszy z lewej) i Claudiem (trzeci z lewej), z którymi, pływając rzekami, odwiedzałem katolickie społeczności w Amazonii/fot. Mirosław Wlekły
Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze