Być Kościołem, który jest odpowiedzią
Patrząc na współczesny świat raz po raz zastanawiamy się: a gdzie w tym wszystkim jest Kościół (rozumiany uniwersalnie, a nie jako konkretna denominacja), mając na myśli zarówno reakcję na zło instytucjonalne, jak i zło indywidualne. I nie chodzi tu o „pełne niepokoju i zatroskania” poprawne politycznie komunikaty takich czy innych agend ziemskiego Kościoła, czy wypowiedzi papieży wyrażających „głębokie zaniepokojenie”. Z nich nic nie wynika, są jedynie alibi dla ich autorów. I tak też traktuje je świat.
Ile mamy dywizji?
Dziś wydaje się nam, że chrześcijaństwo jest bezsilne wobec bezmiaru zła na świecie. Ten ludzki typ myślenia dobrze ilustruje sam Stalin, który jak mało kto przyczynił się do ogromu ludzkiej krzywdy, obejmującego też prześladowanie Bożych dzieci. Pewnego razu, chcąc okazać pogardę krytykującemu jego politykę papiestwu, zapytał: A ile papież ma dywizji? Patrząc w ten sposób, zło jest uzbrojone po zęby, a dobro (to w wymiarze chrześcijańskim) – po ludzku bezbronne, choć w sensie duchowym wprost przeciwnie. Psalmista nie ma co do tego wątpliwości, kiedy pisze: „Nie licznemu wojsku zawdzięcza król swe zwycięstwo, Nie swej wielkiej sile zawdzięcza wojownik ocalenie. Koń zawodzi, gdy chodzi o zwycięstwo, A wielka jego siła nie zapewni człowiekowi ocalenia” (Ps 33:16-17). Tak naprawdę jesteśmy więc słabi wobec zła, ponieważ świadomie i z rozmysłem tę słabość wybraliśmy. Jeszcze nierzadko tłumacząc taką postawę na różne „pobożne” sposoby.
Natomiast zło jest zmobilizowane i nie odpuszcza. Przeciwstawia się rozwijającemu się Kościołowi w krajach wielkich religii: islamu, buddyzmu, hinduizmu, na różne sposoby hamuje jego wpływy w krajach cywilizacji Zachodu. Myślę, że o ile to pierwsze często mało nas interesuje, o tyle to drugie zwyczajnie nam umyka. Tymczasem toczy się wojna o rugowanie chrześcijaństwa ze szkół publicznych, z przestrzeni publicznej, z wielowiekowej kultury, tradycji i systemu wartości. Jak bardzo zaawansowana i przemyślana jest ta batalia w USA, pokazuje choćby książka Davida Limbaugha Prześladowanie. O tym, jak liberałowie prowadzą wojnę z chrześcijaństwem (Wydawnictwo Wektory, 2006).
Tymczasem chodzi o to, abyśmy nie przyglądali się obojętnie temu, co dzieje się na świecie w sferach, które powinny nas żywotnie obchodzić. Tych, które dotyczą losu wierzących ludzi w wielu krajach, wolności wyznania i obrony wartości, w które wierzymy, ponieważ tak uczy nas Słowo Boże. Jaki więc miałby być ten Kościół naszych czasów, w jaki sposób musi zacząć myśleć i działać? Odpowiedź na to pytanie zależy od tego czy chcemy Kościoła, który reaguje, czy takiego, który milczy?
Dyskusja, która trwa
Od wieków nie tylko teolodzy zadają pytanie: Czy rolą Kościoła na ziemi jest przeciwstawianie się złu, czy zajmowanie się „swoimi” sprawami? Przy czym w tej drugiej kwestii nie chodzi o zwyczajne życie dla siebie, ale przebywanie w sferze duchowej, w sferze sacrum, a nie profanum. I w odpowiedzi na to Kościół przez wieki to angażował się w sprawy doczesne, to się przed nimi chował. Pomińmy przy tym zaangażowanie polegające na zabieganiu o swoje interesy polityczne i materialne, zostawiając tylko to właściwe, którego istotą było ujmowanie się za cierpiącymi, prześladowanymi i dyskryminowanymi. Aby nie być gołosłownym, przytoczmy mało znany przykład takiej postawy. Thomas Helwys, pastor pierwszego zboru baptystycznego w Anglii, w swojej wydanej w 1612 r. książce zatytułowanej A Short Declaration of the Mistery of Iniquity (Krótkie wyjaśnienie tajemnicy nieprawości), skierował następujące słowa pod adresem swego ziemskiego władcy, ówczesnego króla Anglii Jakuba I: „„Słuchaj, o Królu, i nie ignoruj słowa maluczkich i niech ich lament do Ciebie przyjdzie. Król jest śmiertelnym człowiekiem, nie Bogiem – dlatego nie ma władzy nad nieśmiertelnymi duszami swoich poddanych, by ustanawiać duchowe prawa i instytucje dla nich i mianować duchowych panów nad nimi” (zresztą znalazł się za nie w więzieniu). Dalej w tej samej książce Helwys żądał od króla rezygnacji z „rządu dusz” i sprowadzenia zakresu rządzenia jedynie do spraw doczesnych. Jednocześnie Helwys walczył o swobody wyznaniowe także dla prześladowanych wówczas katolików, muzułmanów, czy wypędzonych z Anglii w 1290 r. Żydów: „Pozwólcie być im heretykami, Turkami, Żydami, czy kimkolwiek chcą. Lecz ziemska władza nie ma prawa być użyta w najmniejszym nawet wymiarze w sprawach odnoszących się do wiary (…). Nikt nie powinien być karany śmiercią czy chłostą za naruszanie duchowych zasad Nowego Testamentu. Przestępstwa takie można tępić jedynie przy pomocy środków duchowych”. Drugi przykład to niemiecki pastor luterański Dietrich Bonhoeffer i grono podobnie myślących niemieckich luteran, którzy w nienawistnych dniach Trzeciej Rzeszy z odwagą sformułowali program oporu wobec zastanego porządku. W Deklaracji z Barmen, sformułowanej w 1934 r., czytamy między innymi: „Kościół poprzez swoją wiarę, jak i posłuszeństwo, swoim przesłaniem, jak i swym porządkiem ma jako Kościół ułaskawionych grzeszników zaświadczać w świecie grzechu, że jest jedynie własnością Chrystusa, że żyje i chce żyć jedynie dzięki Jego pociesze oraz nakazowi w oczekiwaniu na Jego przyjście”.
Odrzucamy fałszywą naukę, jakoby Kościół mógł pozostawić kształt swojego przesłania oraz porządku samemu sobie lub zmianom panującym aktualnie w światopoglądowych oraz politycznych przekonaniach”. W oparciu o ten dokument powstał w tym samym czasie Kościół Wyznający (Bekennende Kirrche), który starał się wcielać w życie słowa o braku zgody na zastane zło.
Oczywiście przykładów takich postaw można znaleźć znacznie więcej i to padających z ust dużo bardziej znanych postaci niż Helwys, poprzestańmy jednak na tych dwóch przykładach.
Można milczeć w wielu powodów – działać raczej z jednego
Nie chcę tego tekstu wykorzystać do formułowania polemiki z drugim stanowiskiem, zakładającym, że „to nie są nasze sprawy”, bo naszą rzeczą jest jedynie oddawanie chwały Bogu i nic ponadto. Zamiast przedstawiać argumenty zarówno natury teologicznej, jak i praktycznej, wolę odwołać się do sensowności angażowania się Kościoła w przeciwstawianie się złu na świecie i obronę chrześcijan.
W tym miejscu muszę poczynić jednak ważne zastrzeżenie. Kiedy używam słowa „Kościół” nie mam na myśli formalnych ciał i deklaracji (choć i te mogą mieć swoją rangę, jak pokazuje przykład encykliki papieża Piusa XI Mit brenennder Sorge z 1937 r. dotyczącą krytyki Trzeciej Rzeszy), ale często nieformalne działania poszczególnych chrześcijan będące ich oddolną inicjatywą. Tym właśnie była Deklaracja z Barmen czy pisma Thomasa Helwysa.
Dlaczego chrześcijanie nie powinni milczeć i pozostawać obojętni, kiedy zło się panoszy? Powodów jest wiele i właściwie już pierwszy: bo tego wymaga przyzwoitość, powinien zamknąć dyskusję. Zacznę jednak od innego stanowiska. Sformułował je Edmund Burke, XVIII-wieczny filozof i polityk pochodzenia irlandzkiego, mówiąc, że „dla triumfu zła wystarczy tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili”. Ponieważ zło tak naprawdę zawsze jest w mniejszości i karmi się właśnie obojętnością „milczącej większości”.
Oczywiście różne są powody owego milczenia, jednak skutek zawsze taki sam: doraźnie zło triumfuje. Jedni milczą z powodu zwykłego oportunizmu – nie chcą się narażać. Inni z powodu źle rozumianego chrześcijańskiego zaangażowania – za jedyne właściwe uznają bowiem odwrócenie się od spraw bieżących na rzecz spraw wiecznych. Jeszcze inni wybierają zaangażowanie w swoje prywatne „tu i teraz”, poza którym nic ich nie obchodzi. W końcu być może nawet największa grupa robi to ze zwyczajnego wygodnictwa, bo zaangażowanie wymaga rezygnacji z tego, co milsze i łatwiejsze, wyjścia z swojej prywatnej „sfery komfortu”. Ale są też i tacy, którzy należąc po trosze do każdej z wyżej wymienionych grup, wychodzą z założenia: to nie moja sprawa. Postawę te dobrze charakteryzuje współzałożyciel i przywódca Kościoła Wyznającego, pastor Martin Niemöller, który w mrocznych latach Trzeciej Rzeszy sformułował swoje słynne samokrytyczne wyznanie:
Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.
Cały Nowy Testament wzywa nas do działania
W słowach tych znajduje swoje odzwierciedlenie „złota zasada” Jezusa: „wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie” (Mt 7:12). Tak już ten świat jest skonstruowany – obowiązuje na nim zasada wzajemności. Jeśli chcemy, aby ktoś się nami interesował, my powinniśmy interesować się innymi, jeśli chcemy otrzymać pomoc, my tę pomoc powinniśmy okazywać. Nie na zasadzie zapłaty, ale na zasadzie pomnażania. Brak jednego wywołuje brak drugiego.
Innym powodem potrzeby reagowania na zło – choć wynikającym z poprzedniego – jest to, że należy mu dać odpór. Nie należy przyzwalać na jego bezkarną działalność. Wydaje się to dość oczywiste. Tyle że zaraz znajdzie się ktoś, kto powie: Ale nie tak uczył nas Jezus, który powiedział „Nie sprzeciwiajcie się złemu, a jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi” (Mt 5:39). Tylko że, pomijając fakt, iż mowa tu o krzywdzie, która spotyka nas, a nie innych, Jezus poucza nas o zachowaniu w obliczu zniewagi, a nie agresji (mówi o spoliczkowaniu). Po drugie zaś nie wspomina o bezczynności, ale o reakcji niespodziewanej dla agresora. Podobnie uczy nas apostoł Paweł: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12:21). Mówi o postawie aktywnej („nie daj się”, „zwyciężaj”), a nie o bierności. Zwraca jedynie uwagę, aby nie odwoływać się do tych samych, niegodziwych metod, jakimi posługuje się zło. Tak samo naucza Jakub: „Przeto poddajcie się Bogu, przeciwstawcie się diabłu, a ucieknie od was” (Jk 4:7). Znowu pojawia się wezwanie do aktywnej postawy przeciwstawienia się złu, poprzez poddanie się Bogu. I w końcu apostoł Piotr, w nauczaniu którego pojawia się nawet bezpośrednie nawiązanie do prześladowanych za wiarę: „Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając, kogo by pochłonąć. Przeciwstawcie mu się, mocni w wierze, wiedząc, że te same cierpienia są udziałem braci waszych w świecie” (1 P 5:8-9). Oczywiście żaden z przywołanych autorów nie wypowiada się na temat działalności, jaką między innymi dziś możemy mieć na myśli: tworzenia organizacji pomocowych, lobbowania u polityków, pobudzania sumień, zbierania środków dla poszkodowanych, nie o tym bowiem mówią. Każdy jednak mówi o tym, że złu należy się przeciwstawić, zamiast od tego uciekać.
Nie szukaj odpowiedzi w innych
Co w tej sytuacji należałoby czynić? Po pierwsze interesować się czymś więcej niż własnym życiem i – w wymiarze kościelnym – życiem własnej wspólnoty. Po drugie znać i rozumieć wagę problemu, nie dać się omamić hasłom o wolności światopoglądowej, która działa tylko w jedną stronę – kiedy chodzi o tłumienie chrześcijaństwa, a nie działa, kiedy chodzi o jego obronę. Po trzecie nie dać się wtłoczyć w wir codziennych problemów i obowiązków, które nie pozwalają nam wychylić nosa poza tę prywatną rutynę (niewątpliwie dla nas ważną). Po czwarte nie dać się zepchnąć na pozycję biernego obserwatora, czekającego na rozwój wypadków. Zanim się zorientujemy co do niebezpieczeństwa, będzie za późno. Wreszcie po piąte (co do kolejności, bo co do ważności – po pierwsze), pytać Boga o swoją rolę do odegrania we współczesnym świecie. Te słowa Jezusa nie zostały nigdy odwołane: „Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? Na nic więcej już się nie przyda, tylko aby była precz wyrzucona i przez ludzi podeptana. Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze” (Mt 5:13-14).
Jakiego więc Kościoła możemy oczekiwać, który jest odpowiedzią na zło? Najpewniej takiego, jaki sami tworzymy, do którego tworzenia się przyczyniamy. To my jesteśmy Kościołem i nikt tego za nas nie zrobi.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |