Filipiny: pomaga ofiarom nieudanych aborcji i seniorom z niepełnosprawnościami [MISYJNE DROGI]
– Chodzę po wysypiskach śmieci, ulicach i slumsach. Pomagam ofiarom nieudanych aborcji i seniorom z niepełnosprawnościami – o pracy w Domu Dobrego Samarytanina mówi s. Ewa Lidia Mazur SSpS.
Michał Jóźwiak: Osoby z niepełnosprawnościami w Polsce stanowią około 15% mieszkańców. W UE ten odsetek jest jeszcze wyższy i wynosi około 27%. Jak wyglądają statystyki na Filipinach?
S. Ewa Lidia Mazur SSpS: – Oficjalnie na Filipinach żyje około 1,5 mln osób z różnymi formami niepełnosprawności. To zaledwie około 1,5% populacji.
Czyli na papierze ten problem na Filipinach prawie nie istnieje.
– Na papierze nie. W rzeczywistości jest jednak zupełnie inaczej. Oficjalne statystyki, które możemy znaleźć w raportach światowych organizacji, niestety nie oddają realiów. Wynika to z braków administracyjnych w kraju. Niektóre dzieci, które do nas trafiają, nie mają nawet aktów urodzenia. Jestem przekonana, że byłoby trudno dokładnie ustalić, jaka jest populacja Filipin, a co dopiero jaki jest stan zdrowotny mieszkańców.
Stosunek do osób z niepełnosprawnościami różni się w poszczególnych częściach świata. Jaki jest on w kraju, w którym Siostra pracuje?
– Osoby z niepełnosprawnościami są traktowane z dodatkową troską. Nie spotkałam się nigdy z sytuacją, żeby ktoś się wstydził niepełnosprawności swojej czy swoich bliskich. Jest wręcz odwrotnie – dzieci z zespołem Downa są traktowane jako szczególne błogosławieństwo dla rodziny.
Z czego to wynika?
– Chyba z tego, że te dzieci są bardzo uczuciowe, serdeczne, pogodne.
Nie patrzy się na niepełnosprawność w kategoriach kary od losu albo od Boga?
– Nigdy nie spotkałam się na Filipinach z takim myśleniem.
Zaskoczyło to Siostrę?
– Bardzo! (śmiech). To był dla mnie jakiś element nawrócenia i szoku kulturowego. W Polsce rodzice boją się przecież, że ich dziecko może mieć zespół Downa albo inny rodzaj niepełnosprawności. A jeśli już się to zdarzy, to pokutuje takie myślenie, że to być może konsekwencja Bożej decyzji czy nawet kary. Tutaj nigdy nie spotkałam takiego nastawienia. A im rodzina biedniejsza, z tym większym przejęciem i oddaniem opiekuje się osobą z niepełnosprawnością. To poruszające, kiedy widzi się ludzi żyjących w skrajnej nędzy, ale pełnych troski o siebie nawzajem. To jest prawdziwy kult życia.
Piętnaście lat temu założyła Siostra Dom Dobrego Samarytanina, żeby reagować miłością na ludzkie nieszczęścia. Jak to wygląda w praktyce?
– Pod naszą opieką jest obecnie około stu osób. Nasz dom jest miejscem, gdzie dzieci ulicy, ubodzy, chorzy, osoby z niepełnosprawnościami mogą przyjść w ciągu dnia. Pomagamy im na tyle, na ile jest to możliwe. Opatrujemy rany, przygotowujemy posiłki, organizujemy edukację dla najmłodszych, rozdajemy przybory szkolne. Przyjmujemy też seniorów w kryzysie bezdomności, którzy mogą u nas zadbać o higienę czy zdrowie. To najczęściej osoby schorowane, poruszające się na wózkach. Niedawno zmarł nasz podopieczny, którego dom był tak niewielki, że nie mieścił się w nim jego wózek. Biedaczek kilkanaście lat spędzał przed domem swojej siostry, właściwie na ulicy. Bliscy przywozili go do nas, żeby miał trochę więcej przestrzeni i miał szansę budowania relacji z innymi. Ostatecznie stał się niemalże opiekunem dla wielu dzieci, które potrzebowały pomocy w nauce. To nadawało jego życiu sens. Duży nacisk kładziemy na to, żeby być wspólnotą.
Modlicie się razem?
– Tak, czytamy słowo Boże i dzielimy się naszymi doświadczeniami. Przyjeżdżają do nas także księża, aby razem z nami się modlić czy odprawić Eucharystię. Możliwość powierzenia Bogu swoich spraw jest bardzo istotna. Wielu z tych ludzi ma niełatwe życie – doświadczyli wiele zła i agresji. Zresztą, ze skutkami tych doświadczeń do nas właśnie przychodzą. A my chcemy reagować zarówno bardzo praktycznie, jak i duchowo.
Urazy to najczęstsza przyczyna niepełnosprawności waszych podopiecznych?
– Z tym bywa różnie. Urazy są dość częste, bo w niektórych domach czy na ulicach panuje przemoc i jest niebezpiecznie. Ale czasem przychodzą do nas niewidome dzieci, które straciły wzrok wskutek braku odpowiedniej opieki. Miały wysoką gorączkę przez wiele dni, nikt ich nie leczył, a efekt jest taki, że są okaleczone na całe życie.
Domyślam się, że praca Siostry w Domu Dobrego Samarytanina wymaga wszechstronności.
– Zajmuję się głównie pomocą w nauce i zarządzaniem naszą placówką. Ale to prawda, że muszę wiele ogarniać (śmiech). Codzienność wymaga ode mnie podstawowych umiejętności pielęgniarskich. Co rusz trafia do nas ktoś, kto potrzebuje opieki medycznej. Nie mamy profesjonalnego sprzętu. Reagujemy, opatrujemy, pomagamy doraźnie, ale jeśli ktoś wymaga interwencji lekarskiej, to przekierowujemy do ośrodków zdrowia czy miejskich szpitali.
Łatwo się tam dostać?
– Niestety nie. Czas oczekiwania na pomoc jest bardzo długi, a koszty leczenia ogromne. Pacjenci muszą zapłacić za wszystko – za każdą igłę, za każdy plaster, za każdy wacik i każdą tabletkę. Staramy się im pomóc zarówno w przyjęciu do szpitala, jak i później.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Życie charyzmatem Dobrego Samarytanina daje pewnie wiele satysfakcji. To niesienie bardzo namacalnego dobra tym, którzy są w potrzebie.
– Jest wiele ludzkich historii, które do dzisiaj wspominam. Kiedyś spotkałam na ulicy małą dziewczynkę, która siedziała z tatą na schodach. Dopiero po chwili zauważyłam, że ojciec ma ogromną ranę na stopie. Okazało się, że to nowotwór. Po wielu perturbacjach udało mu się pomóc, choć stopa wymagała amputacji. Ale obserwowanie, jak po tych wszystkich medycznych trudach ojciec nadal może opiekować się swoją rodziną, odbudowywać dom po tajfunie czy bawić się z dziećmi jest wzruszające.
Pracuje Siostra na Filipinach od trzydziestu lat. Czy los osób z niepełnosprawnościami się zmienia, poprawia?
– Niestety nie. Ich los nie ulega poprawie, a wszystko przez biedę. Ludzie żyją w slumsach, na ulicach, czasem na wysypiskach śmieci. Rodziny są wielodzietne – niektóre pary mają po kilkanaścioro dzieci. Kiedy tylko ich podopieczni stają się nastolatkami – zostają rodzicami, więc ta sztafeta pokoleń idzie błyskawicznie. A wraz z nią niedostatek.
Tak wczesne wchodzenie w rolę ojca i matki nie może się dobrze skończyć dla rodziny i w ogóle dla całej społeczności.
– Otóż to. Trzynastolatkowie stający się rodzicami to, delikatnie mówiąc, wyzwanie. Niestety tak wczesne zachodzenie w ciążę to także plaga aborcji. A z kolei efektem nieudanych aborcji są rodzące się dzieci z niepełnosprawnościami. Mamy takie ofiary nieudanych aborcji wśród dzieci z Domu Dobrego Samarytanina. Robimy wszystko, żeby nasz dom był miejscem nadziei. Każdy, kto do nas przyjdzie otrzyma pomoc. Niezależnie od tego, co go w życiu spotkało i jaka jest jego historia.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |