Historia pewnej krowy. Fotoreportaż z Wietnamu [MISYJNE DROGI]
Dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze” (ŁK 13,33) – ten biblijny cytat towarzyszy mi już od wielu lat. Po kilkunastu godzinach lotu trafiłam do miejsca, w którym mieszkają ludzie myślący zazwyczaj najpierw o innych. Do miejsca, w którym dzięki jednej krowie może zapanować pokój pomiędzy skłóconymi sąsiadami.
Siedem lat temu postanowiłam zamieszkać w Indiach. Był to piękny czas przełamywania swoich przyzwyczajeń, otwierania oczu na różnorodność. Dwa lata pobytu w tym kraju były czasem codziennego przecierania oczu ze zdumienia, że człowiek jest zdolny do tak niesamowitych rzeczy, że coś co wydawało mi się niemożliwe, a tutaj jest i dobrze funkcjonuje. Po drodze mieszkałam jeszcze w Urugwaju i w kilku innych krajach… Był i Wietnam.
Cofnięcie w czasie
Już od lotniska widziałam, że jest przede mną inny świat i tak bardzo chcę pokazać go tym wszystkim, którzy nie mają możliwości być tam ze mną. Stąd mój aparat. Podczas każdej podróży mam jedno postanowienie. Nie chodzi mi o zobaczenie, jak największej liczby ciekawych miejsc, ale o odkrycie kraju dzięki spotkaniom z ludźmi, o zobaczenie ich ojczyzny tak, jak oni ją widzą – ich oczami.
Pierwsze wrażenie – jakbym cofnęła się w czasie. Na ulicach propagandowe plakaty, chorągiewki z sierpem i młotem, wojskowi… Przekonałam się na własne oczy, jak bardzo Wietnam jest przesiąknięty komunizmem. Jestem za młoda, by pamiętać polskie ulice podczas czasów komunistycznych – ale myślę, że musiały wyglądać podobnie jak teraz te w Wietnamie.
Uśmiech starszego człowieka
Pomimo to okazało się, że Wietnamczycy nie stracili entuzjazmu. Spacerując po ulicach największych wietnamskich miast, mijałam ludzi, którzy ze szczerością w oczach odwzajemniali uśmiechy. Pewnego dnia spotkałam starszego pana siedzącego na prostym krześle, który wpatrywał się w to, co działo się na chodniku. Zatrzymał mnie jego wzrok, trochę smutny, trochę pusty. Przystanęłam, spojrzałam mu prosto w oczy i gdy on mnie zobaczył – jego twarz się rozświetliła. Pozwolił mi zrobić zdjęcie. Udało mi się uwiecznić tę sekundę, kiedy się uśmiechnął i kiedy jego puste spojrzenie wypełniło się chwilowym światłem.
Dla takich chwil nigdy nie zdecydowałam się mieć stałego miejsca zamieszkania. Mam w sobie naturę reportera, który zawsze z ciekawością i entuzjazmem podąża za odkrywaniem prawdy o świecie. Gdy zobaczyłam uśmiech tego pana, poczułam się jakbym była w centrum największych wydarzeń. Zobaczyłam wtedy coś bardzo autentycznego, nie było w tej chwili absolutnie żadnej sztuczności i zewnętrznego kreowania. To była krótka chwila, w której na chwilę zatrzymał się świat i nic innego nie było ważne. Starszy pan dał mi znak, żebym podeszła bliżej, wziął mnie za rękę i jeszcze raz się uśmiechnął… I tyle. Całe zdarzenie. Niby chwila, niby nic, a będę ją pamiętać do końca życia.
Są dla drugiego człowieka
Wietnamczycy, według moich obserwacji, to ludzie o bardzo wysokiej empatii – doświadczyłam tego, że każdy z nich robił wiele, abym to ja czuła się tam dobrze i niczego mi nie brakowało. Niestety nie działało to w drugą stronę – gdy ja chciałam zrobić coś dla nich, okazywało się to praktycznie niemożliwe. Nie pozwalano mi na to. Ciężko mi było się odwdzięczyć za ich życzliwość i dobroć.
Krowa – przyczyna pokoju
Odwiedzając duże miasta, widzieliśmy dość nowoczesne rozwiązania architektoniczne czy komunikacyjne. Jednak, gdy tylko nasze kroki skierowaliśmy do wiosek i miasteczek usytuowanych w górach daleko od głównych węzłów komunikacyjnych, spostrzegliśmy, że życie tam wygląda zupełnie inaczej. Miejsca wydawały się być zapomniane przez władze i społeczeństwo. Potwierdziło to nasze myśli na temat wszechobecnej w mieście propagandy. Małe wioski, choć bardzo urocze z zewnątrz, kryją dużo ludzkiego cierpienia i samotności. Nierzadko tamtejszym rodzinom brakuje pieniędzy na godne wyżywienie i posłanie swoich dzieci do szkoły. Bardzo często trudna sytuacja materialna wioski prowadzi do długoterminowych waśni i kłótni pomiędzy sąsiadami. Słyszeliśmy jedną z takich historii.
Dwie rodziny mieszkały w tej samej wiosce, sąsiedzie, a żyli ze sobą w nieustannym konflikcie. Spór trwał już od pokoleń – aktualnie nikt już nie pamięta, od czego to się zaczęło. Jedna z organizacji charytatywnych wspomagających chrześcijan, prowadząca w wiosce swoje projekty, dostarczyła do wioski jedną krowę, dzięki której mieszkańcy tej małej społeczności mogli poprawić swój stan materialny. I tak wspólna opieka nad krową, cielakami i dystrybucją mleka połączyła dwie zwaśnione dotąd rodziny. Przestano zamartwiać się o jedzenie i podstawowe potrzeby – tym samym zanikły trwające od wielu pokoleń kłótnie. Zaskakujące, jak jedno zwierzę jest w stanie pomóc tak wielu ludziom i przyczynić się do pokoju pomiędzy skłóconymi sąsiadami.
Smażone kurze łapki
Spotkani ludzie zaprosili nas na wspólny posiłek. Jednym z przysmaków w tamtym rejonie Wietnamu są smażone lub gotowane kurze łapki. Dla mnie – jako wegetarianki – było to dość trudne doświadczenie, choć wiem, że i czasem w polskich rodzinach odnajdziemy taką potrawę. Musiały mi jednak wystarczyć zielone liście pokrzywy i mięty jedzone z limonką i soloną papryczką chili. Atmosfera przy stole dzięki pani domu była bardzo rodzinna. Poczułam się jak w domu. Kolejny raz zrozumiałam, że mogę doświadczyć domu nawet tysiące kilometrów od ojczyzny. Bo tam będzie mój dom, gdzie odnajdę otwartych i przyjaznych ludzi.
Takie rzeczy tylko w filmach
Na pewne rzeczy w Wietnamie nie byłam przygotowana. Nasi nowi znajomi po wystawnym domowym obiedzie zabrali nas do miejsca, które widziałam tylko w filmach. Odwiedziliśmy przepiękny rezerwat przyrody w Ninh Binh. Skorzystaliśmy z niezwykłej wyprawy łodzią (spływ Trang An), podczas której podziwialiśmy zapierające dech w piersi krajobrazy pełne zieleni i niesamowitych formacji skalnych z wieloma jaskiniami. Taka wyprawa była doskonałą okazją do wytchnienia. Będąc tam, zwróciłam uwagę, że miejsca, które teraz widzę na własne oczy widziałam już kiedyś w bardzo znanych (wojennych) filmach kina amerykańskiego. Siedząc w łódce i podziwiając te krajobrazy przypomniał mi się uśmiech tego starszego pana spotkanego na ulicy. I choć podziwiałam piękno tego miejsca, to nie mogłam zapomnieć o chwili, gdy na moment zatrzymał się świat.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |