
fot. Carlos Davila Capeda/unsplash
Jak modlą się Wixarika? Ewangelia wśród skrzypiec, tańca i kaktusów [ROZMOWA]
Meksykańska katechistka Blanca Estela Alquiciras Madrigal opowiada o tym, jak wiara katolicka spotyka się z duchowością rdzennej społeczności Wixarika i rodzi żywe wspólnoty.
Wixárika, zwani również Huichol, to rdzenna społeczność zamieszkująca rejony łańcucha górskiego Sierra Madre Zachodniej w stanach Jalisco, Nayarit, Durango i Zacatecas w Meksyku. Wixárika są znani z silnego przywiązania do swojej tradycyjnej religii, języka i kosmowizji, które przetrwały mimo wpływów zewnętrznych. Jak wśród nich prowadzone są misje?
Piotr Ewertowski (misyjne.pl): Zacznijmy od początku. Jak wygląda — według Ciebie – wiara wśród społeczności Wixarika, która zamieszkuje północne rejony stanu Jalisco?
Blanca Estela Alquiciras Madrigal: – Często jeżdżę do Villa Guerrero. Z ramienia SEDEC obsługuję tam dekanat Señor de los Rayos. Obejmuje on spory obszar – od Temastián, przez Totatiche, Villa Guerrero, aż po Momax. I rzeczywiście, mieszka tam wiele osób z rdzennych społeczności Wixarika. Niektórzy z nich ochrzcili się i przyjęli wiarę katolicką. Inni nadal żyją według swoich zwyczajów i tradycji – wciąż je pielęgnują. Ale zaczynają się zbliżać do chrześcijaństwa. To nieuniknione – coraz silniej zaznacza się tam obecność ludzi z zewnątrz.

Obecne są też inne wyznania religijne, ale dominuje katolicyzm. I, co ciekawe, to dorośli – bardziej niż dzieci – zbliżają się do katechezy. To oni, szczególnie starsi, jako pierwsi decydują się na chrzest, a dopiero potem przyprowadzają swoje dzieci.
Jest tam wiele misji, Kościół działa bardzo mocno na tym terenie. Pracują tam bracia franciszkanie. Jedna z większych misji to Santa Clara, która najpierw troszczy się o potrzeby ludzkie.
Człowiek, którego podstawowe ludzkie potrzeby nie są zaspokojone, nie będzie miał dużo czasu i siły na pogłębianie relacji z Bogiem.
– Jeśli nie ma szkoły, nie ma służby zdrowia, nie ma jedzenia – to trzeba zająć się tym w pierwszej kolejności. Misje najpierw zabezpieczają podstawowe potrzeby: pomoc medyczną, zapewniają wodę [wiele miejsc w Meksyku boryka się z dostępem do wody – przyp. autora], edukację, żywność – to najważniejsze. Bo jeśli susza dotknie nas w mieście, to i tak mamy ciężko. A co dopiero oni, którzy żyją z plonów ziemi. Dlatego trzeba zabrać tam ludzi – inżynierów, lekarzy, nauczycieli. Dopiero wtedy możemy im oferować wsparcie duchowe.
Czy trudno jest pogodzić Ewangelię z ich tradycjami?
– Ich tradycje i zwyczaje w dużej mierze nie pasują do naszych. Ale kiedy zaczynają słuchać słowa Bożego, to zauważają, że wiele rzeczy nie jest w porządku. Choćby małżeństwa nieletnich.
Naprawdę wciąż tam je praktykują?
– Tak, czasami tak. Jeśli jakaś dziewczyna w określonym wieku wciąż nie ma męża, nie jest z nikim, to niektórzy mówią: „A, to ją biorę i będzie moją żoną”. Na szczęście od kilku lat to się zmienia. Dlaczego? Bo zaczęła docierać edukacja, nasze sposoby ewangelizacji, nasz sposób myślenia. I jakoś się to układa. Są rzeczy, których nie zmienimy i w które nawet nie mamy zamiaru ingerować – to ich kosmowizja.

Jest tak bogata, tak piękna, że jej nie dotykamy. I oni mówią: „Opowiadasz o Bogu Stwórcy – ja też Go znam. Ty nazywasz Go tak, ja inaczej, ale to ten sam”. Świetnie, mówimy o tym samym. „Przedstawiasz mi Matkę Bożą – piękną, pełną miłosierdzia, wstawiającą się za nami – ja też Ją mam, tylko nazywam ją inaczej”. Świetnie – jesteśmy na tej samej fali. „Ale zobacz – Bóg nie chce, byś tak traktował swoich braci, byś tak się odnosił do rodziny, byś nadal postępował w ten sposób”. I stwierdzają: „No tak, to nie jest dobre”. Tak zaczynają się zmiany.
Można powiedzieć, że inkulturacja się udaje?
– Mamy już centrum uniwersyteckie, młodzież się kształci, pracują razem. A przecież wcześniej nie do pomyślenia było, by dziewczyny współpracowały z chłopakami, zwłaszcza spoza swojej wioski. Dziś nie zmieniają stroju, ale już współpracują, nawiązują relacje, działają razem. Choć przemoc wobec kobiet wciąż występuje, to stopniowo ją zwalczamy. Bo pojawiają się nowe sposoby myślenia, nowe spojrzenia. I oni mówią: „Okej, chyba możemy coś w tym zmienić”. Ale jeśli chodzi o ich kosmowizję – tam nie wchodzimy. Wręcz przeciwnie – staramy się tym wzajemnie inspirować.
Czasem mówią: „A, to ich śpiewy, ten skrzypeczek i tańce”. Mówię wtedy kolegom: „Zobaczcie, to ma swój cel”. Tak samo jak różaniec – te powtarzające się słowa wprowadzają cię w stan modlitwy, medytacji, głębokiej świadomości, kontaktu z Bogiem. Tak samo u nich – skrzypce czy taniec stają się drogą do stanu duchowego skupienia, do połączenia ze Stwórcą.
Jakie konkretne elementy ich kosmologii można połączyć z chrześcijaństwem?
– Przede wszystkim ich głęboki szacunek i miłość do Matki Ziemi. To coś, co papież Franciszek ujął w Laudato si’. Nie możemy się od tego odcinać. To coś, co katolicy źle zrozumieli. W Biblii nie chodzi o to, że człowiek ma kontrolować stworzenie. Chodzi w niej o współodpowiedzialność, o świadomość bycia częścią tego stworzenia.

To widział św. Franciszek z Asyżu, to widział papież Franciszek, to widziały liczne ludy. A my, katolicy, wciąż mamy z tym problem – wciąż jesteśmy antropocentryczni. A nie tędy droga. Dlatego chyba tak dobrze się z nimi dogaduję – bo naprawdę w to wierzę. Kiedy tam jestem, widzę ich miłość i szacunek dla ziemi.
Wiem, że wciąż stosują w swoich obrzędach peyotl (rodzaj halucynogennego kaktusa). Ogromnym szacunkiem darzą zaś jelenie…
– Peyotl, jeleń… To wszystko w ich kulturze ma głębokie znaczenie. Jeleń – bo to ich zwierzę, bo daje jedzenie, narzędzia, odzież. „Przysłał mi go Bóg, więc mam go szanować, dbać o to, żeby nie wyginął”. A my co robimy? Wykańczamy go. Oni patrzą inaczej – i tego musimy się nauczyć. Musimy z większym szacunkiem podchodzić do dzieła Bożego.
W końcu to właśnie dzięki takiemu przenikaniu kultur doszło do ewangelizacji. Przecież Matka Boża z Guadalupe to nic innego jak owoc synkretyzmu – zmieszania się wiary rdzennych ludów i tej przywiezionej z Europy. I teraz dzieje się podobnie. Stopniowo tworzymy wspólnotę. I powoli zaczyna się realizować ten ideał przemiany społeczeństwa, do którego zmierza ewangelizacja. Nadal istnieje ogromna nierówność – kulturowa, społeczna – między ludami rdzennymi a resztą. Mamy wobec nich dług honorowy. Ale dzięki wierze oni się podnoszą i mówią: „Mam prawo do…”, „Muszę bronić…”.
Dzisiaj to szczególnie potrzebne, bo inwazja na ich tereny przychodzi z różnych kierunków.
– Od bardzo dawna zmagają się z obecnością firm, głównie zagranicznych, które zaczęły wkraczać i wydobywać minerały. Rząd zaprzeczał temu wielokrotnie i nie stanął po stronie ludności rdzennej. Ale teraz największym wyzwaniem jest narkobiznes. Jest tego mnóstwo, naprawdę, sytuacja jest straszna.
Jeden z księży, który zawsze przyjmuje mnie w Villa Guerrero, pokazał mi, jakie są realia. Mówił: „Młodzi mają trzy opcje – zostać we wsi i jakoś sobie radzić, iść do seminarium… albo do kartelu. To są trzy drogi. Migracja jest ogromna, a młodzi odchodzą” – to kolejny problem.
Bo jak już idą do uniwersyteckich centrów, to widzą młodych i mówią: „O, fajna czapka, łańcuszek, muzyka”. I zaczynają to przynosić – coś, co nie pasuje ani do ich kultury, ani do naszej. I tak wkracza kultura narco, a więc: „Mam kasę”, „Mam władzę”, „Mam wpływy”.
Jak się komuś poszczęści, to jedzie do Guadalajary i studiuje. A jeśli nie? To zostaje albo seminarium, albo emigracja, albo kartel. Taka jest rzeczywistość.
Czyli są to tereny kontrolowane przez kartele? Jeszcze niedawno mówiło się, że przestępczość zorganizowana pobiera od parafii opłaty za organizację świąt patronalnych. Czy to nadal się dzieje?
– Tak, nadal. Niestety, musimy wchodzić w negocjacje, by móc poruszać się w pokoju, żeby transporty z darami dojechały – z ozdobami, lekami, rurami, wodą… Trzeba to z nimi uzgodnić i otrzymać pozwolenie. Jednego dnia siedzisz spokojnie w wiosce, a drugiego ksiądz organizuje kolację z „przedsiębiorcami”. I myślisz sobie, że to niemożliwe. Ale to nasza rzeczywistość. Tak jak rząd Meksyku zaprzeczał, i wciąż zaprzecza, że są firmy niszczące środowisko, zanieczyszczające wodę i wysiedlające ludzi, tak samo wypiera się świadomość istnienia kartelu i fakt, że trzeba z nim współpracować, by móc żyć w spokoju.
Zostawmy ten temat. Czy możesz podzielić się jakimiś świadectwami, „sukcesami” duszpasterskimi, które Ci szczególnie zapadły w pamięć?
— Zdecydowanie są to pierwsze Komunie święte. Na początku do wspólnot dołączali głównie dorośli, ale teraz zbliża się do Boga coraz więcej dzieci. Ubrane w swoje tradycyjne stroje, w bieli, ale z haftami, przychodzą na katechezę.

Nastolatki prowadzą projekty społeczne, mówią: „Nie będę milczeć, chcę coś zrobić dla swojej wspólnoty”. I działają – bez lęku, z odwagą. Migracja zostawiła wielu starszych bez opieki. Otwarto dla nich dom w Villa Guerrero – prowadzą go młodzi! Mówią: „To nie moja rodzina, ale chcę pomóc”. Wydarzyło się coś, czego w mieście raczej by nie było – tam ludzie mają inne priorytety. A ci młodzi – chcą działać, chcą pomagać.
Kościół wypełnia się wiernymi podczas mszy o 6 rano. Są to ludzie starsi i młodsi. Po niej jest adoracja. Można zobaczyć, jak modlą się w swoich tradycyjnych strojach. Zbliżają się do Chrystusa, nie porzucając własnej kultury.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |