S. Doris Ramirez Botero/fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Kolumbia: zakonnice i świeccy pomagają ubogim dzieciom z niepełnosprawnościami

Jest czymś pięknym widzieć mamy dzieci z niepełnosprawnościami, które wzajemnie się wspierają. Kiedy przychodzi nowa osoba, to są pierwsze do tego, by pocieszyć i wysłuchać – mówi s. Doris Ramirez Botero ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo. 

W dzielnicy San Fernando w kolumbijskim mieście Cali znajduje się słynna i chętnie odwiedzana nie tylko przez mieszkańców tej miejscowości, ale i wielu pobliskich rejonów, kaplica Cudownego Medalika. Codziennie miejsce to wypełnia się modlącymi się wiernymi, a we wtorki odbywają się tu nabożeństwa i msze, na które przybywają pielgrzymki. To szczególne miejsce na mapie Cali. Niektórzy katolicy właśnie w tej kaplicy decydują się na większe zaangażowanie w dzieła miłosierdzia. Szukać nie muszą daleko. Miejsce to bowiem znajduje się w klasztorze szarytek, czyli Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, które poświęcają się pomocy tym najbardziej potrzebującym. Jedną z takich form pomocy jest wspierania dzieci z niepełnosprawnościami oraz ich rodziców, którzy nie mają środków na terapię dla swoich pociech, a często nawet ledwo się utrzymują. 

>>> Mielżyn: osoby z niepełnosprawnością potrafią zarażać radością [REPORTAŻ]

Kto daje miłość, otrzymuje miłość 

Rocio Salazar jest wolontariuszką w domu pomocy dla dzieci z niepełnosprawnościami i ich rodzin już od 15 lat. – Przychodziłam we wtorki do kaplicy Cudownego Medalika modlić się i uczestniczyć we mszy. Zrodziło się we mnie pragnienie wolontariatu. Zapytałam więc sióstr, co mogę zrobić. Zaproponowały mi pomoc przy terapiach zintegrowanych – opowiada Rocio. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Kobieta zaznacza, że to pragnienie wolontariatu wypłynęło z modlitwy. Zauważa, że pomoc potrzebującym wśród zaangażowanych i praktykujących katolików w Cali jest powszechna. Dodaje, że pomagając, sama dużo otrzymuje. – Kto daje miłość, otrzymuje miłość. Wincentynki zapewniają nam też formację religijną, bardzo solidną – tłumaczy. 

Najbardziej dotknęła ją historia pani, która przyjechała z gminy Palmira. To ok. 1,5 godziny drogi do Cali. – Przyjechała sama ze swoim dzieckiem w bardzo skomplikowanej sytuacji – chłopiec miał paraliż mózgowy, nie mówił, miał problemy ze słuchem, nie ruszał się. Można było się z nim kontaktować jedynie za pomocą wzroku. Przyjeżdżała w każdą środę. Mieszkała tylko z siostrą, a jej partner w żaden sposób jej nie wspierał. Mama bardzo zaangażowana i kochająca swoje dziecko. Niestety, dziecko zmarło, co stanowiło ogromny cios – mówi ze smutkiem. 

Więcej jest historii szczęśliwych 

Jednak dużo więcej jest historii z szczęśliwym zakończeniem. Wiele z tych dzieci podczas terapii osiąga ogromne postępy. Najpierw ich rodzice muszą jednak pokonać swoje ograniczenia w myśleniu. Chociaż już nie ukrywa się dzieci z niepełnosprawnościami jako czegoś wstydliwego, to nadal stanowi to wielki szok dla rodziców. Wielu ojców odchodzi, zostawiając matki same z dzieckiem, które wymaga nieustannej opieki oraz nakładów finansowych. Czasami pracodawcy nie chcą zatrudniać samotnych matek takich dzieci, ponieważ nie mogą się już na 100 procent poświęcić pracy. Inne mają pracę, ale z wypłaty nie starcza na opłacenie opiekunki na czas wyjścia do pracy. Nawet jeśli jednak rodzina jest pełna, to w Cali pełno dzielnic o tak niskich dochodach, że o terapii czy opiekunce nie ma co myśleć. Codziennym wyzwaniem jest utrzymanie domu.  

Kaplica Cudownego Medalika w Cali/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Dlatego właśnie siostry szarytki z Cali postanowiły otworzyć ośrodek, dzięki któremu nie tylko zapewnia się profesjonalną i darmową terapię dla tych dzieci z ubogich środowisk, lecz także opłaca się przejazdy w obie strony dla całej rodziny. Istnieje już od 42 lat i obecnie opiekuje się kilkudziesięcioma dziećmi. Od 3 miesięcy na czele instytucji stoi siostra Doris Ramirez Botero. Wcześniej przez wiele lat pomagała takim dzieciom w różnych miejscach Kolumbii. Uśmiechnięta i skromna zakonnica zgodziła się ze mną porozmawiać, mimo że była zajęta licznymi obowiązkami. Jak mówi, jest w zakonie dzięki wezwaniu Bożemu oraz charyzmie zakonu, który poświęca się pomocy tym najbardziej potrzebującym. – Myślę, że od dziecka formacja duchowa, wychowanie w rodzinie i obecność sąsiadów, którzy byli osobami ubogimi, obudziła we mnie pragnienie robienia czegoś dla nich – wyjaśnia. 

Zakonnica zaznacza, że rodziców dzieci z niepełnosprawnościami na początku kosztuje ich zaakceptowanie. – Często, kiedy rodzice takiego dziecka przychodzą do szpitala, to pierwszą propozycją jest aborcja. To jest smutne, bo w tym całym fakcie ich niepełnosprawności, to są dzieci, które Bóg podarował światu, niektóre przychodzą ze specjalną misją, dlaczego odbierać im prawo do życia? Wiele dzielnych kobiet potrafiło powiedzieć, że chcą mieć te dzieci. Liczne z tych maleństw w trakcie terapii czyni postępy i poprawia swoje zdolności. To jest też część procesu, który robimy w trakcie terapii – towarzyszyć rodzicom i przedstawić sytuację jako misję, którą otrzymali od Boga. Zawsze się im mówi, że Bóg daje specjalne misje, szczególnym rodzicom – wyjaśnia s. Doris. – Jeśli już rodzice pokonają swój ból, zaczynają być dumni ze swoich dzieci i pokazują je jako cudowny dar. Cieszą się z każdego małego osiągnięcia swojej pociechy – mówi zakonnica.  

Terapia dzieci i rodziców 

Kryterium przyjęcia dziecka jest po pierwsze pochodzenie z niższej warstwy społecznej. Siostry nie chcą bowiem zabierać im miejsca, a dając je dzieciom, których rodzice mają możliwość zapłacić za terapię w innych instytucjach. Rodzice zapisują swoje dzieci na listę, a kiedy są wolne miejsca, to odbywa się ocena nowych dzieci przez ekipę terapeutyczną i interdyscyplinarną. – Nie przyjmujemy dzieci dla samego przyjmowania. Jeśli widzimy, że możemy sensownie dziecku pomóc, wtedy otrzymuje ono miejsce – zaznacza s. Doris. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Terapia odbywa się raz w tygodniu i włącza się w nią rodziców lub opiekunów. – Dzięki temu jest to terapia bardzo efektywna, która pomaga osiągać wiele sukcesów. Podczas zajęć terapeuta objaśnia każde ćwiczenie i jego cel. Ważne jest, żeby rodzice się angażowali, by nauczyli się tego wszystkiego i potem praktykowali ćwiczenia ze swoimi pociechami w domu. Kiedy udaje się zrobić postępy, a rodzice są już w stanie przejąć pałeczkę w pracy z dziećmi, to możemy zakończyć terapię. W zależności od dziecka, terapia na miejscu od roku do trzech lat – tłumaczy szarytka.  

Uczyć się od dzieci oraz ich rodziców 

Siostra Doris zaznacza, że bardzo wiele uczy się od dzieci z niepełnosprawnościami oraz ich rodziców. – Od tych dzieci można nauczyć się niesamowitej zdolności do radości i wytrwałości. Oceniamy obecnie 9-miesięczne maleństwo, które ma dużo deformacji. Jednak jego uśmiech, czułość jest czymś, co wypełnia serce. Jego wysiłki, by pokonać swoje ograniczenia w niemożności chodzenia, bycia w pozycji stojącej, jego chęć, by osiągnąć coś, móc usiąść, robią wrażenie. Tak samo uczymy się od ich rodziców – od ich poświęcenia, oddania, miłości wobec tych najmniejszych – podkreśla zakonnica. 

Szczególnym podziwem wincentynka darzy samotne i ubogie mamy wychowujące takie dzieci. – Mając pociechy z niepełnosprawnościami muszą się im poświęcić na 100 procent. Jestem pod wrażeniem tego, jak one muszą walczyć o to, aby przeżyć, wiele z nich samych, bo ojcowie odchodzą, zostawiając je z dziećmi. Jest pewna mama, która nie ma wsparcia nikogo, w tym taty dziecka, który towarzyszył jej jedynie przez pierwsze 9 miesięcy. Wielu nie może znieść takiej sytuacji i zostawiają swoją córkę czy partnerkę samą z tym wszystkim. Pewna mama na szczęście ma przyjaciółkę, która zajmuje się jej synem, kiedy ona idzie do pracy. Musi zarabiać przecież pieniądze, żeby jakoś utrzymać siebie i swoje dziecko. Tata, zobligowany, czasami przesyła jej coś na utrzymanie dziecka, ale przesyła sporadycznie i niewielkie ilości pieniędzy. Nie jest to wystarczające. Są to kobiety, które muszą walczyć, żeby przetrwać i zapewnić sobie i dzieciom to co podstawowe – mówi szarytka. 

Między mamami w takiej sytuacji tworzy się ogromna solidarność. Kiedy przychodzi nowe dziecko, to jego matka od razu otrzymuje dużo ciepła i wsparcia od pozostałych. – Jest czymś pięknym widzieć mamy dzieci z niepełnosprawnościami, które wzajemnie się wspierają. Kiedy przychodzi nowa osoba, to są pierwsze do tego, by pocieszyć i wysłuchać – mówi s. Doris Ramirez Botero 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze