Fot. pixabay

Mali nosiwodowie [MISYJNE DROGI]

Wydaje się, że przez miesiąc w Afryce nie da się wiele zrobić. Można jednak pokochać dzieci, młodzież i mrówki w cukrze.

Kiedy leciałem samolotem z  Paryża do Jaunde – stolicy Kamerunu, nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Wiele wyobrażeń i  jakieś tam oczekiwania, a przede wszystkim pytanie: co ja jestem w stanie tam zrobić? Pierwszy dzień był spokojniejszy niż się wydawało. Pokoje mieliśmy dwuosobowe, spać dało się normalnie, w nocy było ciepło, ale bez przesady. Rano mrówki w cukrze sypanym do herbaty, kanapki i wyjazd ze stolicy na wieś. Kiedy zjechaliśmy z asfaltowej drogi, pozostało jakieś 30 km glinianą, wąską drogą, która podczas deszczu stawała się nieprzejezdna. Bez przeszkód dotarliśmy do Nkol-Avolo – małej miejscowości w  buszu. Ludzie tam byli biedni: nie mieli dostępu do bieżącej wody i prądu. Sporo z nich cierpiało na malarię, HIV i wiele innych chorób. Siostry uwijają się jak mogą, dzieląc między siebie obsługę małej przychodni, nauczanie w szkole oraz opiekę nad dziećmi i młodymi dziewczynami.

https://misyjne.pl/misja/filipiny-dominikanin-opracowuje-tania-szczepionke-przeciwko-covid-19/

Dzieci przynoszą wodę

Wszystko jest tu inne: powietrze, ziemia, roślinność, domy, drogi. Nawet problemy są inne. Ludzie ubodzy nie mają takich zmartwień jak my w „cywilizowanym świecie”. Tu najważniejszym zadaniem jest zjedzenie czegoś i temu zadaniu podporządkowuje się inne rzeczy. Najbardziej mnie uderzyła praca małych dzieci. Od kiedy tylko potrafią, muszą zająć się dostarczaniem wody do domu. Ich matki pracują na pożywienie, a ojcowie… często nie robią nic. Na buziach dzieci często gości uśmiech, chętnie przybiegają się przytulać. Gołym okiem widać, że brakuje im uczuć.

Foto: Michał Piętosa

Kościół pod prądem

Tutaj wszystko, co europejskie, oznacza dobrą jakość. Telefon, aparat fotograficzny czy kamera to cuda techniki. Tak jest na wsi, bo w dużych miastach postęp cywilizacyjny jest zauważalny. Kościół jest jedynym miejscem w  wiosce, w  którym jest prąd. Dzieciaki i  młodzież przychodzą tam, by doładować swoje nie działające najczęściej komórki, które gdzieś zdobyły. Nie każdy może chodzić do szkoły. Najczęściej rodziców na to nie stać. Na ogół co roku inne dziecko z  rodziny idzie do szkoły. Wiele dzieci nie mieszka z rodzicami, ale u rodziny, a nawet u obcych osób, by tylko móc chodzić do szkoły. Wiele dobra dzieje się za sprawą Adopcji Serca – ruchu osób, które adoptują dziecko na odległość. Osoby takie wpłacają pieniądze na opłacenie szkoły dla konkretnego dziecka. Kwoty są różne w zależności od kraju i regionu. Wraz z młodzieżą ze szkoły, w  której na co dzień uczę, adoptowaliśmy dziecko i opłacamy jego naukę z kieszonkowego – rocznie około 150 zł. Zobaczyłem na własne oczy, jak wiele dobra dzieje się za sprawą tego dzieła.

Foto: Michał Piętosa

Siostry potrzebują pomocy

Dzięki temu, że byłem w Kamerunie, inaczej przygotuję kolejny projekt misyjny. W tym roku wraz z koleżanką Karoliną ponownie wyjechałem do Kamerunu w ramach projektu misyjnego o  nazwie „Młodzi Polacy młodym w Kamerunie”. Tym razem pomagamy w  mieście Bafoussam. Pracujące tam siostry bardzo potrzebują pomocy. Więcej o wolontariacie misjnym w Kamerunie na misyjnym blogu na www.misyjnedrogi.pl.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze