Misjonarze niosą pokój. Cicha wojna [MISYJNE DROGI]

Misjonarze idą także tam, gdzie trwają konflikty. Wiedzą, że bez otwarcia na Boga pokój będzie chwilowy i pozorny.

Ci, którzy schylają głowy pod świszczącymi pociskami, i ci, którzy popadli w stan wojny ze wszystkimi wokół w bogatych miastach Północy – wszyscy potrzebują pokoju. Papież Franciszek
daje wskazówki, jak dziś być tym, który go wprowadza: trzeba być człowiekiem przebaczenia i miłosierdzia.

Pokój to nie brak wojny

Kiedy historycy mówią o okresach pokoju w dziejach, zazwyczaj mają na myśli brak konfliktu. W ten sposób określa się lata międzywojnia lub czas po 1989 r. w Polsce. Pokój, czyli brak wojny, chwila oddechu. Lubią też przypominać, że brak „dużej” wojny w Europie Zachodniej po 1945 r. jest najdłuższym okresem pokoju na tym obszarze od czasów, gdy na przełomie er panował „Pax Romana”.


Źródło pokoju

Znam kilku „prawdziwych misjonarzy”. Takich, co do których nie mam wątpliwości, że misje przenikają ich do szpiku kości. Byliby w stanie przedrzeć się przez całą amazońską dżunglę dla
Chrystusa. Każdy z nich wie o tym, że wojna nie zaczyna się od rzucenia tomahawkiem lub granatem. Zanim biblijny Kain zabił Abla, wojna i śmierć opanowały jego serce. I tam jest źródło
zarówno wojny, jak i pokoju. Misjonarze wiedzą też, że nie mogą podarować tego, czego sami nie posiadają. Tak jak święty Franciszek, wołają do Boga, aby uczynił ich „narzędziem swojego pokoju”. Za Tomaszem à Kempis mogliby powtórzyć, że aby nieść pokój innym, musimy najpierw mieć go w sobie. Dla człowieka wierzącego pokój nie jest tylko rzeczywistością wypracowaną, natomiast – jak wszystko, czym dysponujemy w życiu – jest także darem. Wszelkie jego „wprowadzanie” przez misjonarzy – czy poprzez dialog z Indianami Kri, czy rozdawanie posiłków pod ostrzałem moździerzy w Syrii – zawsze wypływa nie tylko z zaplanowanych działań na rzecz pokoju, bo to nie wystarczy, ale z pierwotnego otwarcia serca na pokój, który daje Chrystus: „nie taki, jak daje świat”. Pokój Chrystusa nie uspokaja, tylko przynagla do dzielenia się nim, do pomnażania go poprzez konkretne czyny. – Chodzi o to, aby wprowadzając „pokój” siłami wojskowymi,
rozwiązaniami politycznymi, zmieniać ludzkie serce. A to już sztuka – mawia Symeon Stachera OFM z Maroka.

Misjonarze niosą pokój

Może właśnie z tego powodu moje pierwsze skojarzenia z „wprowadzającymi pokój” wędrują do misjonarzy, który kursują między zwaśnionymi plemionami i pełnią rolę mediatorów lub przynajmniej obserwatorów i doradców. Natomiast tam, gdzie nienawiść budowana jest na nierównościach społecznych i tradycyjnych podziałach, głosiciele pokoju swoją postawąwskazują na szacunek, który należy się każdemu człowiekowi. Także trędowatemu, ubogiemu, umierającemu, pogardzanemu ze względu na urodzenie w kaście „niedotykalnych”.Na całym świecie nie brakuje misjonarzy, którzy mają odwagę utożsamiać się z ludnością uznawaną przez miejscowych za przerażająco dosłowny „gorszy sort”. Gdziekolwiek posługują, „twórcy pokoju” wiedzą, że ich praca jest powolnym oddawaniem życia za ludzi, którzy urodzili się w najmniej spokojnych częściach globu. Wśród problemów, które napotykają w codziennej, misjonarskiej pracy, na pewno są te, które mogą pozbawić ich zdrowia i życia. Ale o powodzeniu misji decyduje tylko jeden: otwarcie ludzkiego serca.


W sercu miast

Tak samo jak w południowych Indiach i na wyspach Polinezji potrzebujemy misjonarzy w sercach wielkich miast, które zapomniały o tym, czym jest prawdziwy pokój. Misjonarzy, którzy będą wskazywali na Źródło pokoju, na Ducha Świętego, z którego wypływa pokój, którzy będą głosić Ewangelię opartą przede wszystkim na zaufaniu dobremu Ojcu a nie słupkom statystyk, chłodnym analizom, i naszym umiejętnościom przetrwania we współczesnym świecie. Od zaufania Ojcu musi rozpocząć się uzdrowienie braku zaufania w naszych relacjach powszednich.

W pociągu „Współczesność”

My wszyscy, pasażerowie pociągu „Współczesność”, potrzebujemy misjonarzy pokoju. Potrzebujemy tych, którzy będą wskazywali, jak budować mocne więzi w rozpędzonym czasach Internetu 2.0 a nawet już 3.0, mediów społecznościowych i aplikacji randkowych, którzy wskażą, jak znaleźć pokój w natłoku wymagań, gdy jesteśmy bombardowani informacjami, gdy reklamy nadmuchują nasze pragnienia do ogromnych rozmiarów. Gdy kupujemy, choć nie potrzebujemy, jemy, choć nie jesteśmy głodni, bawimy się, choć jesteśmy zmęczeni. Potrzebujemy tych, którzy uświadamiają, że jesteśmy w stanie wewnętrznej wojny, z której jest tylko jedno wyjście – poprzez otwarte serce Jezusa.

 

 

Potrzebny jest wszędzie

Zaprowadzanie pokoju dokonuje się pośrodku dobrobytu, między biurowcami, wykwintnymi restauracjami i chłodnymi salami szkoleniowymi dlatego, że wojna – na co zwrócił uwagę Ojciec Święty w orędziu na tegoroczny Światowy Dzień Pokoju – ma więcej wspólnego z obojętnością niż nienawiścią. Ludziom bogatej, rozpędzonej Północy potrzeba pokoju – tego wewnętrznego pokoju – tak samo jak tym, którzy zmagają się z konfliktami zbrojnymi. Nasi bracia w „krajach misyjnych” (czy Europa nie jest już kontynentem misyjnym?) tkwią w samym środku konfliktów zbrojnych. W samym środku nas – ludzi cywilizacji Zachodu – tkwi zarzewie konfliktów, którego zapalnikiem są obojętność, egoizm i materializm. Misjonarz, który głosi pokój, występuje przeciwko zobojętnieniu. Wojna, która ma na drugie imię „niewrażliwość”, równie dobrze niesie ze sobą ból, jak i znieczula na ból drugiego człowieka, przecina więzi, izoluje od cierpienia. Odnaleźć prawdziwy pokój jest równie trudno tym, którzy umierają z głodu, jak i tym, którzy mają pełne brzuchy. Linia podziału nie przebiega przez równoleżnik i nawet nie przez lufy karabinów. Granica między wojną a pokojem zaczyna się w ludzkim sercu – i do niego są posłani misjonarze. Misjonarz, który głosi pokój, przypomina o sprawiedliwości w miejscu pracy i daje nadzieję na rozwiązanie konfliktów w rodzinie, jest potrzebny w sercach miast, w których toczy się wojna rozbita na kawałki: w tysiącach rozmów telefonicznych, w setkach e-maili i smsów.

Misja pokój

Dlatego misją pokojową w krajach dobrobytu będzie nie tyle łagodzenie konfliktów plemiennych, ile wskazywanie na pustkę, na źródło niepokoju, rozproszenia, pośpiechu. I jest to misja o tyle trudniejsza, że stan wewnętrznej wojny, wewnętrznego rozdarcia jest łatwiejszy do zamaskowania niż wykopany topór wojenny plemion z Papui Nowej Gwinei, Syrii, czy na Wschodniej Ukrainie. Misjonarz Północy wskazuje pustkę po to, aby zaraz potem wskazać drogę ucieczki. W historii misji było wielu takich, którzy zauważyli, że brak wojny nie oznacza pokoju. Przy okazji obchodów
dwusetnej rocznicy istnienia Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej nietaktem byłoby nie wspomnieć o świętym Eugeniuszu de Mazenod, który poświęcił swoje życie głoszeniu Ewangelii – Dobrej Nowiny o pokoju – wśród ubogich ludzi południowej Francji pogrążonych w porewolucyjnym duchowym chaosie. W jednej ze swoich homilii w Domu św. Marty papież Franciszek podał przepis na pokój, którego centrum są dwa filary: przebaczenie i miłosierdzie. To wskazówka dla misjonarzy i przestroga dla nas. Jeśli nie otworzymy się na Chrystusowe przebaczenie i miłosierdzie, jeśli nie zaczniemy sami przebaczać i praktykować czynów miłości wobec członków naszych rodzin i kolegów z pracy, pozostaniemy nosicielami cichej wojny.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze