Misjonarze wśród uchodźców. Drogi nadziei [MISYJNE DROGI]
Uchodźcy stają się papierkiem lakmusowym naszego chrześcijaństwa. Pokazują, na ile z teorii, nawet najbardziej świętej, przenosimy do życia. Musimy działać dalej.
Uchodźcy. Podróż trwała rok. Zaczęło się od pieszej wędrówki do Iranu. Później była dwutygodniowa przeprawa do Turcji. Przez góry, szlakiem przemytników szmuglujących broń i narkotyki.
Było bardzo zimno. Przy ścieżce widzieliśmy szkielety innych uciekinierów, którzy nie przetrwali tej morderczej podróży – wspomina Dawood Yousefi, uchodźca z Dajkondi w środkowym Afganistanie. Należy do prześladowanej grupy etnicznej Hazarów. Członkowie tej mniejszości są szyitami, co dodatkowo umieszcza ich na celowniku talibów. W szkole średniej był wolontariuszem
Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Wraz z kolegami ruszali z pomocą, gdy w mieście dochodziło do zamachów terrorystycznych czy ataków zbrojnych bojówek. Wkrótce wolontariusze
zaczęli otrzymywać pogróżki. Gdy zamordowano dwóch kolegów Dawooda, chłopak postanowił uciekać. Miał zaledwie 17 lat.
Pod podwoziem ciężarówki
Po dotarciu do Turcji niewielką grupą postanowili przepłynąć pontonem do Grecji. Pieniądze na jego zakup – jak zresztą na całą podróż – Dawood otrzymał od wuja mieszkającego w Australii. – Przemytnik powiedział, że w kilka godzin dotrzemy do jednej z greckich wysp – opowiada. Płynęli dwa dni i dwie noce. Skończyła się woda pitna. Panował sztorm. Fala zmyła z pokładu jednego z kolegów Dawooda. Nie byli w stanie go uratować. – Do dziś słyszę jego krzyk o pomoc – mówi Afgańczyk. Ocalił ich SMS do greckiej straży przybrzeżnej. Grecy odholowali ich do brzegu i dali miesiąc na opuszczenie kraju. Dlatego Dawood ruszył dalej, do Włoch. Z Patras przedostał się do Bari pod podwoziem ciężarówki, wisząc między kołami samochodu przez 35 godzin. Później przez trzy miesiące był bezdomny. Na jednym z rzymskich dworców poznał pomagającą ubogim Wspólnotę Sant’Egidio. Dziś dobrze mówi po włosku, pracuje w szkole z niepełnosprawnymi dziećmi. Jest asystentem nauczyciela. A jako członek związanego z Sant’Egidio ruchu Genti di Pace, sam pomaga innym uchodźcom, bo wie, co przeszli.
Opowieść milionów
Historia ucieczki Dawooda to jedna z milionów podobnych opowieści. W zestawieniu danych opublikowanych w połowie ubiegłego roku Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców informuje, że w wyniku wojen i prześladowań aż 65,3 miliona osób musiało opuścić swoje domy. To mniej więcej tak, jakby nagle wyemigrowali wszyscy obywatele Wielkiej Brytanii czy Francji. Na liście państw dotkniętych problemem uchodźstwa ojczyzna Dawooda znajduje się na drugim miejscu. Afganistan opuściło 2,7 mln osób. Pierwszą pozycję w tym niechlubnym rankingu zajmuje oczywiście targana od 2011 r. wojną domową Syria, z której uciekło 4,9 mln obywateli. Na trzecim miejscu jest terroryzowana przez islamistów z Al-Szabaab Somalia (1,1 mln). Wzrasta też liczba uciekinierów z pobliskiej Erytrei, rządzonej przez lewicową dyktaturę prezydenta Isajasa Afewerki. Kraj ten nie bez powodu nazywany jest afrykańską Koreą Północną. Poza tym wielu uchodźców
pochodzi z państw Afryki Subsaharyjskiej, np. pogrążonego w wojnie domowej i konfliktach etnicznych Sudanu Południowego czy zagrożonych islamskim ekstremizmem Republiki Środkowoafrykańskiej, Nigerii i Mali. Ludzie uciekają również z miejsc, które są kolejnymi teatrami walk tzw. Państwa Islamskiego – czyli Iraku, Libii czy Jemenu.
Uciec, ale dokąd?
Statystyki Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców wskazują, że pierwszym kierunkiem, w którym poruszają się uciekinierzy są zazwyczaj bezpieczniejsze tereny we własnym kraju. Aż 40,8 miliona uchodźców to uchodźcy wewnętrzni. Kolejnymi miejscami, do których uciekają mieszkańcy ogarniętych wojną państw, są kraje ościenne. Dlatego tak wielu uchodźców przebywa w – sąsiadujących z Syrią – Libanie, Jordanii czy Turcji, stąd też znaczne liczby uchodźców w Etiopii, Kenii, Ugandzie, Demokratycznej Republice Konga i Czadzie, gdzie przybywają uciekinierzy z innych – pogrążonych w konfliktach – krajów Afryki subsaharyjskiej. Jak informuje Amnesty International aż 56% uchodźców na świecie znalazło schronienie w zaledwie dziesięciu krajach, które wytwarzają tylko około 2,5% światowego PKB. Ubogie kraje przyjmujące ryzykują obniżenie poziomu życia własnych obywateli, a dla przybyszów migracja oznacza najczęściej życie w obozie dla uchodźców. W Libanie na przykład funkcjonują ponad dwa tysiące nieformalnych obozów. Warunki bytowania nie spełniają tam żadnych standardów. Uchodźcy żyją w zawieszeniu, oczekiwaniu na koniec wojny, bez normalnego domu, dostępu do pracy, opieki medycznej, edukacji.
Tragiczne konsekwencje
Setki tysięcy uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Subsaharyjskiej wyruszają też do Europy. Jest kilka szlaków, którymi po dotarciu nad basen Morza Śródziemnego, starają się dostać do państw Unii Europejskiej: z Turcji do Bułgarii, Grecji lub na Cypr, z Libii i Egiptu do Włoch lub na Maltę oraz z Maroka do Hiszpanii. Wędrówka wiąże się zazwyczaj z wyzyskiem przez przemytników i realnym niebezpieczeństwem śmierci. Tylko w ubiegłym roku na Morzu Śródziemnym zaginęło lub zginęło co najmniej 5079 osób. Podająca te statystyki Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji zaznacza, że dane są z pewnością niedoszacowanie, gdyż np. na szlaku pomiędzy Afryką Północną a Hiszpanią zbierane są sporadycznie. Ale uchodźcy giną nie tylko w wodach Morza Śródziemnego. Ibrahim z Mali został znaleziony martwy w nadkolach samolotu lecącego do Londynu. Yohannę, syryjskiego chłopca, zastrzeliła straż graniczna niedaleko Al-Douria w Turcji. Said udusił się w walizce w Melilli, kiedy tak schowany próbował przekroczyć granicę marokańsko- hiszpańską. Garam, 11-miesięczna syryjska dziewczynka, rok temu
zmarła z zimna po przebyciu w ramionach matki stu kilometrów z Aleppo do Adany w Turcji. Amadou, Bouba, Moussa, Sara, Antoinette i trzydzieścioro innych uchodźców z krajów subsaharyjskich zmarło z pragnienia podczas wędrówki przez Saharę po tym, jak zostali porzuceni przez przemytników.
Bezpieczna ścieżka
By zapobiec niebezpiecznym podróżom nadziei i przeciwdziałać barbarzyńskiemu biznesowi przemytników, Wspólnota Sant’Egidio we Włoszech zaproponowała utworzenie korytarzy humanitarnych. W ramach projektu przewidywane jest legalne i bezpieczne sprowadzenie do Włoch tysiąca szczególnie potrzebujących uchodźców z Libanu, Maroka i Etiopii. Korytarze
humanitarne działają na mocy porozumienia podpisanego z włoskim MSW i MSZ. Finansowane są w pełni ze środków prywatnych. To inicjatywa ekumeniczna, w którą oprócz katolickiej Wspólnoty Sant’Egidio zaangażowane są również Federacja Kościołów Ewangelickich we Włoszech, Kościół Waldensów oraz Metodystów. Korytarze mają służyć osobom szczególnie potrzebującym: ofiarom prześladowań, rodzinom z dziećmi, osobom starszym, chorym i niepełnosprawnym. Każda osoba przed zakwalifikowaniem do programu podlega kontroli, mającej
zapewnić bezpieczeństwo kraju przyjmującego, a po przejściu całej procedury ma zapewniony bezpieczny transport do Rzymu. Otrzymuje też wizę ze względów humanitarnych o ograniczonej
ważności terytorialnej. Po przybyciu do Włoch może ubiegać się o azyl. Uchodźcy nie trafiają do obozów czy dużych ośrodków, ale pod opiekę małych wspólnot i rodzin. Zapewnione mają nie tylko mieszkanie i utrzymanie, ale także kurs języka włoskiego i pomoc prawną. Dzieci idą do szkoły. Dorośli dostają wsparcie w poszukiwaniu pracy. Do tej pory udało się w ten sposób sprowadzić do Włoch 500 osób.
Pomoc Caritas
Twórcy programu uważają, że to bezpieczny i uniwersalny model przyjęcia uchodźców. W czerwcu 2016 r. pomysł wprowadzenia korytarzy humanitarnych poparł Episkopat Polski. Projekt miałaby koordynować Caritas Polska. Rozmowy z rządem nie przyniosły jednak na razie żadnych rezultatów. To duże rozczarowanie dla środowisk, które były gotowe udzielać wsparcia, a także oczywiście dla samych uchodźców. Polska Caritas od kilku miesięcy prowadzi także program „Rodzina Rodzinie”, który polega na materialnym wspieraniu rodzin przebywających w Syrii i Libanie. Często nie mają pieniędzy, aby zapłacić rachunki, kupić żywność czy zapewnić minimum opieki zdrowotnej. To także bardzo ważna forma pomocy. Nie możemy przecież zapominać, że część z tych osób, które los tak ciężko doświadcza, zostaje na miejscu. Pomocą zostało objętych ponad tysiąc rodzin, a w inicjatywę zaangażowały się prawie cztery tysiące podmiotów – w tym rodziny, parafie, szkoły, wspólnoty, firmy i organizacje. Stanowi to zaledwie kroplę w morzu potrzeb, ale kroplę bardzo ważną, bo pokazującą, że są wśród nas osoby, którym los imigrantów nie jest obojętny. Apel papieża Franciszka nie został bez odpowiedzi.
>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |