Myślę, że chciała nas otruć. W cieniu Kalong [MISYJNE DROGI]
Joseph z Pabo mówi, że najlepszy na sadzenie kasawy i ryżu jest marzec oraz kwiecień. Poczciwy, z dobrym spojrzeniem, każde przedpołudnie spędza z motyką na polu, na którym przed laty stały baraki. Rodzina jest tu szeroka, aż do siedmiostopniowego pokrewieństwa.
Kasawa (maniok jadalny) potrzebuje roku, z ryżem bywa różnie. Jeden zbierzesz po trzech miesiącach, a inny po pięciu. W zeszłym roku była tu kukurydza. W tym roku jest ryż. – Ziemia tu żyzna. Sadzisz co chcesz. Simsim, trzy miesiące. Fasola, dwa i pół – mówi. A potem usiedliśmy w cieniu drzewa. Ubrany w szarą, podniszczoną, marynarkę. Splótł dłonie. W końcu na łagodnej, dobrej twarzy sześćdziesięcioletniego mężczyzny pojawił się grymas bólu… – A tu Kristofer, tu, gdzie siedzimy… Tu jest to miejsce… Ale to zrobili nie rebelianci, ale rządowi. Przyszli jednego dnia. Zebrali chłopców. Tam, gdzie dziś widzisz mangowiec, tam była latryna. Wielka latryna. Zebrali ich razem. Kazali kopać głębiej. Zabili, wrzucili, przykryli ziemią. Jeden uciekł, dzięki mocy Bożej. Zasłoniły go ciała i krew innych. A mój syn… Ja wiem, że on nie żyje. To już 15 lat. – Bo ja go nie czuję Kristofer, nie czuję… Bo gdy ktoś żyje, to go czujesz…
Wartości
Urodził się w 1949 r. siedem kilometrów od Pabo. – Byliśmy chrzczeni tutaj. Ten kościół w Pabo to drugi po Gulu. W 1952 r. przyszli tu misjonarze. Pamiętam czasy mej młodości. Życie było dobre, przyjemne. Dzieci były dobrze wychowane, pokorne, zdyscyplinowane. Dzisiaj uczę w szkole. Dzieci są bardzo uparte. I widzę, jak poziom edukacji spada. Choć w czasie mej młodości edukacja nie była na pierwszym miejscu. Ojciec najpierw wyganiał cię do krów, a potem mogłeś brać sobie żonę. To było najważniejsze. Tego się oczekiwało. Podobnie od dziewcząt. Uprawy, gotowania, rozdrabniania miletu. Pracowały rękami. Tak było. Pamiętam, widziałem – opowiada. Jego brat doglądał stad. On za żonę dał siedem krów i około 200 szylingów. – Wtedy w 1967 r. to było wiele. Miałem osiemnaście lat. Uprawialiśmy bawełnę. Tak zarobiłem na szkołę. Wiele w tamtym czasie polowało się na tych ziemiach. W 1974 r. misjonarze zaproponowali mi, bym zaczął kurs w szkole katechistów. Półtora roku. Ukończyłem go i nauczać zacząłem w 1978 r. I tak aż do czasu, gdy wojna nas złamała… Opowiada o wartościach Aczoli. – Przede wszystkim wierność prawdzie. Bądź wierny sobie, innym, bądź wierny Bogu. To oczywiście dziś już nie jest tak obecne jak kiedyś. Wszystkie wartości, o których mówię, zostały stracone. Wojna je zniszczyła. Dlatego dziś mamy społeczeństwo pokiereszowane. Jak spojrzysz na młodych, to zobaczysz, że są całkowicie poza kulturą. Trudno się z tym pogodzić. Tyle innych wpływów wywiera na nich presję. Dziś musisz mocno pracować nad ocaleniem tradycyjnych wartości – mówi. Rwot Rwot Onen Akana II jest szefem wszystkich Aczoli, dwudziestym czwartym rwot z klanu Pajera. To największy klan pośród Aczoli, zamieszkujący rejony Kitgum oraz Gulu. – Jacy są Aczoli? Wyjątkowi sami w sobie, poprzez naszą kulturę. Tutaj ludzie są razem. Rodzina szeroka, aż do siedmiostopniowego pokrewieństwa. To jest właśnie rodzina. Nie bierzesz sobie żony ani męża z tego kręgu. A jak wejdziesz głębiej, masz wielką rodzinę. To nie dwoje albo troje ludzi. Rodzina się poszerza. Stąd tradycyjnie Aczoli żyją jak jedna rodzina – mówi. A jeśli chcesz wziąć sobie żonę, powinieneś mieć 23 lata. – Obowiązki i odpowiedzialność nie powinny być wymieszane. Kobieta ma swoje obowiązki, dziecko swoje, mężczyzna swoje. Jeśli idziesz pracować do ogrodu lub na pole, niech kobieta opuści to miejsce wcześniej, bo ma jeszcze przygotować obiad i zająć się dziećmi – dodaje Rwot. Z gremium starszyzny czuwa nad pielęgnacją ich kultury. – Dwie dekady temu, przed wojną, było inaczej. Obecnie dokumentujemy tradycyjne zwyczaje. Również sprawy własności ziemi.
Kalong
Pojechaliśmy z Davidem do Kalong, odwiedzić jego matkę. Trzy godziny od Kitgum, po nieutwardzonej drodze. Josephine Adong mieszka u stóp góry Kalong. Kiedyś, zanim pojawili się tu kombonianie, ludzie nazywali tę górę Oret, a później Jabulabu. Była miejscem, gdzie czcili węża, któremu przynosili ofiary: kurczaki, warzywa, owoce, prosząc o deszcz lub błogosławieństwo dla domu. – I deszcz przychodził – śmieje się David. Ziemię dał misjonarzom samotny człowiek, który je zamieszkiwał. Miał na imię Kalong, a gdy przyjął chrzest to wraz z imieniem Marceliano. To od niego przyjęły nazwę i wieś, która się tu rozrosła, i ta góra. Tyle historia, którą powtarzają tu ludzie. Docieramy do domu matki. Przy tradycyjnych chatach, pomiędzy uprawą kasawy i bananowcami, dwaj synowie wybudowali jej murowany dom. Charles służy w armii, George jest policjantem. A David, który mnie tu przywiózł, jest proboszczem w Pabo. – Matka jest szczęśliwa, że ją odwiedzasz – mówi. Josephine wraz z sąsiadką, z którą są spokrewnione, jak wszyscy dokoła, usiadły na macie na ziemi. Sophia, żona Georga, na kolanach, bo taki zwyczaj u Aczoli, podaje miskę z wodą do umycia rąk. Na stole poszo, duszone kawałki kurczaka i zielenina. Po około godzinie, David wyciszonym głosem zaczyna mówić do rodziny w ich języku. – Wybacz, to pewne treści, które muszę im przekazać – mówi do mnie. Rodzina słucha go w skupieniu.
Przekleństwo
Simon ma 24 lata. Właśnie skończył trzeci rok filozofii w seminarium w Gulu. Od kwietnia ma swój półroczny staż na parafii w Pabo. Simon jest trzeci w rodzinie z sześciorga rodzeństwa. Jego dwie siostry Bibian i Mercy są pielęgniarkami. Sharon, Robina i Inniocent jeszcze się uczą. – Ojca nie pamiętam. Poszedł z inną kobietą, zanim skończyłem pięć lat. Matka została z nami sama. Czasem czuję się jak przeklęty z powodu braku ojca – mówi. Evelyn, matka Simona, zaczęła rodzić dzieci wcześnie. Po tym jak mąż Celestino ją opuścił zajęła się handlem. Jeździła ze wsi do Gulu po towary. To był czas rebelii. Ludzie z Lord’s Resistance Army złapali ją, uprowadzili na dwa tygodnie do buszu. W końcu udało jej się uciec. – Nigdy nam o tym czasie nie opowiadała. Pamiętam, jak budziła się po nocach i krzyczała – mówi Simon. O kobiecie, która zabrała jego ojca uważa, że jest czarownicą. – Zamieszkała na naszej ziemi. Gdy ojciec zmarł chciała, abyśmy zamieszkali z nią i z dziećmi jej i naszego ojca. Ale ja myślę, że chciała nas otruć – przyznaje. Na grobie ojca nigdy nie był. Do wsi nigdy nie wrócili. Evelyn, po odejściu męża, związała się z innym mężczyzną. – Zmarł dwa lata temu. Matka postanowiła wrócić do sakramentów i zdecydowała, że będzie odtąd mieszkać sama.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |