
Fot. Aleksandra Czajkowska/Domy Serca
(Nie)egzotyczny Urugwaj. O wolontariacie misyjnym Oli
Wiele radości przyniosły mi odwiedziny mojej mamy w naszej barrio („dzielnicy”). Powiedziała, że gołym okiem widać, że żyjący dookoła mnie ludzie są dla mnie bardzo ważni i bliscy, ale że ja również jestem istotną częścią tej wspólnoty. I czego mogłabym chcieć więcej? Właśnie tym jest wolontariat z Domami Serca – obecnością, towarzyszeniem tym, którym nie towarzyszy nikt, nawiązywaniem przyjaźni.
W Urugwaju wakacje trwają od grudnia do końca lutego. W tym czasie udało nam się wraz ze wspólnotą zorganizować obóz letni dla dziesięciu chłopców z naszej dzielnicy. Organizacją zajmowali się głównie chłopacy z naszej wspólnoty, ale każda z nas (dziewcząt) też miała swój udział. Trzy dni upłynęły nam pod znakiem zabaw, kąpania się w basenie i wspólnych posiłków. Jednego dnia udało nam się nawet wspiąć na niewysokie wzgórze (w Urugwaju nie ma gór), co samo w sobie było dla chłopców niezwykłym doświadczeniem. Na zwieńczenie wspinaczki wzięliśmy udział w mszy odprawionej na szczycie i całą wyprawę zakończyliśmy podwieczorkiem z pięknym krajobrazem w tle.

Poznajcie Tiziano
Nie ma co ukrywać – był to dla nas czas wymagający wzmożonej czujności, opieki, starania się, żeby wszystko wyszło jak najlepiej, żeby chłopcy mieli niezapomniany wyjazd. I, co zaskoczyło mnie najbardziej, ro na pytanie o to, kto zapadł nam w pamięć najbardziej, zgodnie odpowiedzieliśmy, że Tiziano.
Tiziano ma 9 lat, jest chłopcem z zespołem Downa. Od jego babci Eleny usłyszałam, że jej córka wpadła w rozpacz, gdy w czasie ciąży dowiedziała się, że dziecko będzie miało wadę wrodzoną. Elena z wielkim uśmiechem odpowiedziała jej, że ten chłopiec, wręcz przeciwnie, jest wielkim błogosławieństwem dla ich rodziny i będzie pięknym człowiekiem. I rzeczywiście, Tiziano dla nas też okazał się wielkim błogosławieństwem. Owszem, mieliśmy z nim trochę trudu. Zawsze jeden z opiekunów musiał być z nim. Do tego chłopiec nie chciał uczestniczyć w zaplanowanych zabawach, a gdy już udało się go na nie namówić – szybko się nudził, na wszystko odpowiadał „nie”. Jednak tak naprawdę to właśnie jego uśmiech i radość w nas samych obudziła tę dziecięcą radość, której wszystkim nam brakuje. Jego świecące z wrażenia oczy, zaangażowanie w proste czynności oraz pełne ciepła i miłości uściski były w każdym trudnym momencie wielką nagrodą za „wykonaną pracę”. Stawały się motorem do dalszych starań o to, żeby chłopiec wrócił do domu z głową pełną pięknych wspomnień. Bardzo wzruszające było też to, jak traktowali go pozostali chłopcy. Z własnej inicjatywy opiekowali się nim, pomagali mu w potrzebie i w żaden sposób nie został przez nich odepchnięty czy wyśmiany. Myślę, że zarówno dzieci jak i my bardzo ubogaciliśmy się dzięki temu wyjazdowi.

Polsko, ojczyzno moja
Luty 2024 r. przyniósł mi wielki prezent w postaci dwutygodniowej wizyty w Urugwaju mojej mamy i wujostwa. Wraz z ich obecnością poczułam polskość, którą każdy z nas ma w sobie. Przywieźli mi polskie przysmaki (kaszę czy ptasie mleczko), ale też język polski i nasz sposób myślenia. I właśnie wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo przyzwyczaiłam się już do życia wśród Urugwajczyków. Do tego, że sklepy są otwarte w niedzielę, że to normalne pocałować kogoś na przywitanie w policzek, że podróżowanie wiąże się nieodłącznie z zabraniem ze sobą zestawu do serwowania mate. Choć na pierwszy rzut oka Urugwaj nie jest tak „egzotyczny” jak mogłoby się wydawać, to pewne rzeczy są tak odmienne, że potrafią zaskoczyć.
Z rodziną udało nam się wypocząć i zwiedzić kilka miejsc w Urugwaju oraz w Argentynie. Skorzystaliśmy z piaszczystych plaż Punta del Este i mieliśmy szansę zachwycić się górskimi jeziorami oraz szczytami tajemniczej Patagonii. Ten czas był mi bardzo potrzebny. Swoiste „wakacje“ dały mi szansę poznać kraj, w którym żyję z innej strony, poszerzyły horyzonty, ale przede wszystkim pozwoliły mi cieszyć sie z obecności bliskich. Wiele radości sprawiła mi wizyta mojej mamy w naszej barrio („dzielnicy”). Mogła na własne oczy zobaczyć jak żyjemy, mogła poznać kilku naszych przyjaciół, spróbować słynnego mate i choć trochę bardziej zrozumieć, o co właściwie chodzi w tym wolontariacie. Wzruszyło mnie bardzo, gdy podzieliła się ze mną swoimi spostrzeżeniami. Powiedziała, że gołym okiem widać, że żyjący dookoła mnie ludzie są dla mnie bardzo ważni i bliscy, ale że ja również jestem istotną częścią tej wspólnoty. I czego mogłabym chcieć więcej? Właśnie tym jest nasza misja – obecnością, towarzyszeniem tym, którym nie towarzyszy nikt, nawiązywaniem przyjaźni. I jeśli jest to widoczne dla osób trzecich, to jest to dla mnie powód do wielkiej radości i udowadnia mi, że w tych wszystkich (nie)zwykłych sprawach obecny jest Pan Bóg. To tak naprawdę On jest postacią pierwszoplanową, ja jestem jedynie narzędziem w Jego ręku. Nie pozostaje mi nic innego, jak stale o tym pamiętać i pozwalać Mu się prowadzić.

Elio
Elio jest postacią nietuzinkową. Ma ponad 40 lat, ale mentalność dziecka. Tak naprawdę nikt nie wie, czym jest to spowodowane (chorobą, problemami w rodzinie?). Co charakterystyczne, mówi bardzo szybko. A urugwajscy katolicy powtarzają, że święto w parafii bez Elio się po prostu nie liczy. Na każdej ważnej mszy pewna jest jego obecność. Co ciekawe, nikt nie wie, w jaki sposób jest w stanie nadążać ze wszystkimi informacjami i wydarzeniami, bo nie posiada telefonu i żyje bez internetu.
Naszym „apostolatem” jest przyjmowanie jego odwiedzin w co drugi czwartek. Przyjeżdża z daleka i pomaga w porządkach dookoła domu. Bierze też prysznic i pierze ubrania w męskiej części naszego domu. To jego zwyczaj. Jego wizytę kończy wspólny obiad. Muszę przyznać, że jego obecność odczuwamy bardzo intensywnie – mówi dużo, szybko, wszędzie go pełno, kompletnie nie słucha, co się do niego mówi. Zupełnie jak dziecko.
Pewnego dnia otrzymaliśmy informację od wspólnej znajomej, że Elio odkrył jadłodajnię, w której teraz będzie się stołował. Musi w niej być codziennie, bo inaczej zostanie skreślony z listy. W związku z tym nie będzie się już u nas pojawiał. Z jednej strony poczułam ulgę – będzie spokojniej. Z drugiej zaś smutek, bo odebrałam to tak, że byliśmy dla niego tylko miejscem, w którym dostaje posiłek. Nie pozostało nic innego, jak uszanować tę decyzję. Z upływem czasu Elio i tak znów zaczął pojawiać się w naszym domu, choć bez zapowiedzi. Ewidentnie szuka kontaktu, naszej obecności. Pomyliłam się, sądząc, że nie traktuje nas jak przyjaciół, że nie jesteśmy dla niego ważni. Choć nie umie tego wyrazić, to na swój sposób nam to pokazuje. W ostatni czwartek, ku naszemu zdziwieniu, pojawił się z rana, ciężko pracował przy sprzątaniu naszego ogrodu i co jakiś czas powtarzał, że nas bardzo lubi i że jesteśmy wspaniali. Dodatkowo przyznał, że w ten dzień zdecydował się przyjść do nas, kosztem jadłodajni. Nie spodziewałam się tego, ale naprawdę brakowało mi jego wizyt i chaosu, który ze sobą przynosi. Ta historia udowodniła mi też, że jesteśmy dla Elio ważni, że jemu też brakuje naszego towarzystwa i uwagi. Kolejny raz przekonuję się, że mimo doświadczenia zebranego w czasie 11 miesięcy wolontariatu – jeszcze wielu rzeczy nie rozumiem i jeszcze sporo przede mną.

***
A może Ty myślałeś o wyjeździe na wolontariat do innego kraju? Domy Serca organizują wyjazdy w przedziale czasowym od 14 do 24 miesięcy do 40 placówek partnerskich w 25 różnych krajach. Zgłoś się na spotkanie informacyjne i poznaj charyzmat Domów Serca (domyserca@gmail.com).
Istnieje również możliwość włączenia się w działalność misyjną poprzez wsparcie modlitewne oraz finansowe dzieła. Więcej informacji na stronie internetowej domyserca.pl.







Galeria (7 zdjęć) |
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |