Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Parafia, do której wielu księży nie chciałoby trafić. Tutaj każdy może przyjść po pomoc [REPORTAŻ] 

Są parafie mniej prestiżowe, do których wielu kapłanów przeniosłoby się bardzo niechętnie. W Kolumbii to miejsca, w których ciężko o jakiekolwiek luksusy. Kapłan musi dzielić trudne warunki życia z ubogimi mieszkańcami dzielnicy. Proboszcz jednej z takich parafii zbudował przy niej centrum, do którego każdy może przyjść po pomoc i zmienić dzięki niemu swoje życie. 

Po uciążliwej i długiej przeprawie samochodem pod górę trafiamy w końcu do parafii pod wezwaniem bł. Jesúsa Emilio. Prosty kościół jest położony na wzgórzu, z którego rozpościera się zapierający dech w piersiach widok na Medellín oraz Bello. Dzielnica Altos De Oriente należy do tego drugiego miasta, choć wszystko tworzy teraz jedną wielką aglomerację. Przybywa do niej wielu imigrantów czy wewnętrznych przesiedleńców, którzy wraz z ludźmi, którym w życiu się niekoniecznie powiodło, zajmują „na dziko” niezasiedlone tereny na wzgórzach wokół miasta. Drogi są tutaj piaszczyste i kamieniste, czasami nieprzejezdne. Dzięki staraniom miasta dociera jednak komunikacja publiczna. Stare autobusy z wielkim wysiłkiem wspinają się pod górę, zajmując niemal całą szerokość drogi, a potem z trudem powoli zjeżdżają. Mieszkańcy, którzy pracują w mieście, często czekają już od 3 lub 4 rano, by dojechać do pracy. Nie jest łatwo. Ciężki dojazd sprawia, że i o wygody, które dla nas wydają się normalne, również trudno. Piękne krajobrazy i widoki niekoniecznie rekompensują uciążliwości życia lokalsów. Liczni oddaliby wiele, by żyć lepiej nawet z „gorszym” widokiem. Księdzu José Heriberto Herrerze Salazarowi, który objął parafię rok temu, też niełatwo przyszła zmiana wygodnego otoczenia bogatej parafii na ubogą i oddaloną dzielnicę. Nie zraził się tym jednak i podjął od razu ciężką pracę. Jedną z nich są Centros de Acogida, czyli centra, w których każdy, kto przyjdzie, będzie przyjęty. 

Ks. José Heriberto (po lewej) w domu parafianki/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Gangster, który stał się instruktorem tańca 

Jak zwykle w takich miejscach nie obywa się bez nieocenionej pracy świeckich, którzy sercem angażują się w życie parafii. Poza kościołem głównym należą do niej jeszcze cztery kaplice, porozrzucane po wzgórzach. Wszystko musi ogarnąć jeden ksiądz. Czasami przyjeżdżają misjonarze do pomocy. Mają do dyspozycji niewielki pokój z łóżkiem piętrowym. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Funkcjonują w centrum trzy „centra przyjęcia”. Jeden zajmuje się dziewczynkami, drugi chłopcami (w obu przypadkach od 7 do 17 lat), trzeci osobami starszymi. Młodzież przychodzi przed lub po szkole. Tutaj uczestniczą w warsztatach, uczą się wartości, otrzymują wsparcie, a także ciepły posiłek. To miejsce, w którym można znaleźć schronienie przed przemocą i złym towarzystwem, które łatwo się tworzy w takich miejscach bez wyraźnych perspektyw. – Temat narkotyków i przemocy jest tutaj bardzo poważny. Nasze działania mają odciągać młodych od tego bagna, w które łatwo wpaść w naszej okolicy – wyjaśnia Isnelda, zaangażowana parafianka. 

Isnelda z synem/Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Wielu młodych samych z siebie przychodzi, by prosić o pomoc, a nawet o ochronę przed gangami. Czasem są to sytuacje naprawdę trudne. Pokazuje to sukces „centrum przyjęcia”. – Pewnego razu zwrócił się o pomoc 16-letni chłopiec, który należał do miejscowego gangu. Uciekł od nich i potrzebował ochrony. Ksiądz zwrócił się do mnie i mojego syna, abyśmy pomogli znaleźć mu schronienie. Spotkaliśmy się z nim w jednej z kaplic. Ukrywaliśmy go w kaplicach i u mnie w domu przez cztery miesiące. Zapewnialiśmy mu pożywienie i wszystko, czego potrzebował w tym czasie. Teraz ten chłopak angażuje się w parafię i jest instruktorem tańca w Centros de Acogida – opowiada Isnelda. 

Molestowana przez księdza 

Parafianie niosą ze sobą różne historie, różnorodną przeszłość. Jedna z kobiet, bardzo radosna i życzliwa, długo żyła w oddaleniu od Boga. Za młodu nie przyjęła pierwszej Komunii świętej. Dopiero po ponad 30 latach wróciła do Kościoła. Przyjęcie Chrystusa obecnego w Hostii było dla niej ogromnym przeżyciem. 

– Byłam kobietą, która nie stroniła od kieliszka, paliła, brała narkotyki i prostytuowała się. Nie wierzyłam w księży, ponieważ byłam molestowana seksualnie przez jednego z kapłanów, kiedy byłam dzieckiem. Nie zgwałcił mnie, lecz dotykał w sposób nieprzyzwoity. Pewnego razu weszłam jednak do kościoła i podobało mi się, jak ówczesny proboszcz, ks. Alejandro, celebrował mszę. Zaczęłam więc pojawiać się na mszach. W końcu nawróciłam się i stałam się kobietą Boga. Często płaczę, rozpamiętując to wszystko, co Bóg dla mnie zrobił. Jestem bardzo pobłogosławiona przez niego. Otrzymałam przebaczenie z tych wszystkich złych rzeczy, które robiłam, wyszłam z ciężkiej choroby, już nie cierpię głodu – opowiada Angela. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

W ostatnich dekadach parafia miała szczęście do księży, zaangażowanych i otwartych. Jak opowiadają, kiedy rok temu przybył ks. Salazar, niektórzy się obawiali. Nigdy nie wiadomo, z kim się będzie miało do czynienia. Wszelkie obawy szybko zostały jednak rozwiane. – To ksiądz bardzo aktywny, szuka wsparcia dla naszej okolicy na zewnątrz, puka do drzwi – zauważa Isnelda. 

Nie dla wygodnisiów 

O swoich obawach mówi otwarcie również sam obecny proboszcz. – Nie ukrywam, że czułem strach, przyjeżdżając tutaj. Byłem wcześniej w parafii, gdzie jest wygodnie, gdzie wszystko jest łatwe, a potrzebne rzeczy docierają bez problemu. A nagle mam być w miejscu, gdzie nie wszystko jest dostępne, nawet jeśli się czegoś szuka. Ekonomicznie nie jest tutaj łatwo, ksiądz nie ma wypłaty, tylko to, co Opatrzność da – mówi duchowny. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Kościół i pomieszczenia w plebanii nie tylko nie są luksusowe, lecz zakładam, że większość Polaków miałaby problem, żeby tam w ogóle mieszkać, ja również. Są to warunki obozowe. Ludzie żyjący na co dzień na odpowiednim poziomie akceptują takie niewygody jedynie na krótki czas, na przykład właśnie podczas obozów. Pewnym wynagrodzeniem niedogodności są ludzie, którzy z wielkim sercem angażują się w parafię, wzajemną pomoc, darzą proboszcza życzliwością i szacunkiem. Na działania duszpasterskie odpowiadają z wielką otwartością. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Aby ewangelizacja w takim miejscu była skuteczna, proboszcz musi zadbać też o zaspokojenie podstawowych potrzeb ekonomicznych mieszkańców. Wcale nie tak chętnie ludzie zajmują się życiem wiecznym, kiedy muszą cały czas walczyć o przetrwanie w życiu ziemskim. Powiązana z tym jest jednak praca nad mentalnością ludzi. Obie skrajności – wszystko zależy ode mnie albo będę zależeć od pomocy innych – są wadliwe i fałszują rzeczywistość. Pokazują osobę albo w oderwaniu od wspólnoty, albo całkowicie od niej zależną. 

– Napotkałem tutaj realia, w których ludzie potrzebują dobrej formacji swojego sumienia i  świadomości – wyjaśnia ks. Salazar. – Tej zdolności dostrzeżenia, że bieda nie zależy od tego, jak mnie widzą, ale także od tego, jak ja postrzegam swoje życie. Muszę zrozumieć, że mogę je widzieć w inny sposób. Potrzeba zmiany mentalności – nie wszystko w moim życiu zależy od innych i od tego, co mi dadzą, ale także od tego, co ja mogę zrobić, żeby polepszyć jakość swojego życia – wskazuje kapłan. 

Fot. Piotr Ewertowski/misyjne.pl

Życiowe upokorzenie sprawia, że rozwija się mentalność bezradności zbudowana na niskim poczuciu wartości wobec tych, którym powiodło się lepiej, już chociażby z racji urodzenia w dobrym domu. Ludzie z takich miejsc myślą zazwyczaj, że całkowicie zależą od innych oraz od ich pomocy. A wystarczy zrozumieć, że każdy jest w stanie podejmować decyzję za siebie samego. To, że większość angażuje się w narkotyki, nie oznacza, że ja muszę to robić. To, że urodziłem się w ubóstwie, nie oznacza, że nie mogę podejmować kroków, by w jakikolwiek godny sposób zmienić ten stan rzeczy. 

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze