
Fot. Krzysztof Błażyca
Prawo na ulicy [MISYJNE DROGI]
Był wrzesień, kiedy lądowaliśmy w Lusace. Pierwsze kroki na czerwonej ziemi, parę minut po szóstej rano. Ostry zapach. Powietrze przyjemne. A potem kontrasty. Wyraziste…
A jak chcecie, aby ludzie was pokochali, uczcie się ich języków – mówił podczas lotu krągły Anglik, stary misjonarz, ubrany w jasne szorty do kolan. My byliśmy narybkiem. Nowicjuszami wyruszającymi w nieznane… To, co dalekie, powoli stawało się bliskie. Pierwsze wyjścia w teren. Smętna woń psujących się warzyw leżących wzdłuż torów, po których przed rokiem jeździła kolej. Bazary pełne kolorowych kiecek, worków mąki kukurydzianej, sandałów zrobionych ze zdezelowanych opon, zardzewiałych śrubek, tubek i chińskich podróbek, oraz foliowych pasków, wypełnionych zdrapkami operatorów komórkowych. Mięso i suszone ryby kapenda. Bose, spękane stopy. Różowe koszule, miedziane bransoletki, „złote” podróbki rolexów, spalone opony, dzieci pośród plastikowych butelek. Wyzywające spojrzenia wyrostków i uśmiechy kobiet przepasanych barwnymi kitengami. Marabuty panoszące się na chodnikach. Praise the Lord („Chwalić Pana”) na szybie przejeżdżającego minibusa. Wracamy z targu syci pierwszych wrażeń. Czy wtedy zaczęła się miłość paląca równikowym słońcem? Miłość zbyt silna, by odpuścić?
>>> „Chodzą boso, polują, chętnie pomagają”. Poznaj Pigmejów z Kamerunu

Mroki Soweto
Zambia. Po zmroku zapuszczamy się w mętne dzielnice Lusaki. Przejeżdżamy przez gwarne uliczki, gdzie wokół oświetlonych świeczkami straganów tętni nocne życie, a w blokujących przejazd samochodach kobiety starają się zarobić na utrzymanie. Czy z własnej woli? Jednak to nie nocne targowisko, ale Soweto Market wgryza się w pamięć najmocniej. Soweto szare, dymiące palonymi oponami. Soweto, gdzie w umarłych bazarach mieszkają dziesiątki dzieciaków, które swoje szczęście i szanse na lepsze życie powierzyły ulicy, nieświadome tego, co je na niej czeka. Soweto zwykłe i przerażające. Pełne ognia, kleju, błota i sponiewieranych dziecięcych snów o domu i miłości. Soweto jest miejscem kontrastów. Brutalność splata się tu z czułością chwil. Codzienność jest nieustannym kuszeniem wieczności. I choć do reprezentacyjnej Cairo Road, wizytówki stolicy, jest stąd zaledwie kilka minut, to Soweto, przesiąknięte zapachem sfermentowanego lokalnego piwa czibuku, i palonych śmieci, przy których o poranku grzeje się grupa dzieciaków, sprawia wrażenie miejsca przeklętego. I nie dziwi napis na murze targowiska: Welcome to Devil’s Street. Z Lusaki udajemy się na północ, do Kasamy. Około 870 km w przyciśnięciu do szyby przez serdeczną Mamę Africa z kurą w drewnianej klatce. Połowę drogi wypełniają klasyki kina akcji sprzed trzech dekad. Mama od kury częstuje smażonym kurczakiem. – You must eat – naciska. Mama to przecież mama. Autobus nabiera zapachów spożywanego drobiu i kilkunastu godzin podróży. Kobiety przez okna podają banany i orzeszki.

Zapachy MukuruI Mombasy
Kenia. Trafiam do slumsów Mukuru Kwa Njenga. Największe, obok Kibery, siedlisko biedy w Nairobi, gdzie o przetrwanie trzeba stoczyć codzienną walkę. Slumsy Mukuru podzielone są na 20 obszarów. Ludzie żyją tu z dnia na dzień. Jeśli mają pracę, to dorywczą. Kobiety sprzedają ziemniaki, rozkładając je na ulicy. Slumsy to sposób życia. To labirynty ziemistych, błotnych uliczek wypełnionych ostrym zapachem perfum oraz fetorem uryny i rozkładu. To zakład szewski i fryzjer oraz bazar pełen barwnych ubrań. Jest apteka, czyli buda z desek i blachy, szkoła, posterunek policji, restauracja i pub. Dookoła wałęsają się psy i świnie. Są też szczury. A przede wszystkim dzieciaki. Uśmiechnięte i zasmarkane. Slumsy to mozaika kolorów, muzyki i spojrzeń. W Mukuru mieszka z pół miliona osób. W Kiberze – ponoć dwa miliony. Opuszczam Nairobi, jadąc do Mombasy. Miasto zapachów, na styku kultur bantu, indyjskiej i arabskiej. Zniewala gwar owocowych straganów. Zapach przypraw wgryza się w skórę. Słodkie aromaty. Pieprz i curry. Choć jest i targ rybny ze swoimi aromatami.
>>> Kamerun: niewidomy pokonywał 8 km, by uczestniczyć we mszy [WIDEO]

Rondo i obiad u Rosie
Uganda. Od lat wracam jednak przede wszystkim do Kampali. Na pełnym targowisk rondzie Namungoona dziesiątki busów i motocykli boda boda chaotycznie próbują przebić się do centrum ugandyjskiej stolicy. Dominują kolory ręcznie nanoszone na fasady sklepów i deklaracje wiary w miejscach najbardziej publicznych. Try Jesus, God is merciful, God knows, Allah akbar zdobią szyby autobusów i prywatnych samochodów. Niemowlęta wśród sprzedawanych w rowie bananów ssą młode piersi matek. Mężczyźni wrzeszczą na siebie. Ktoś leży bez ruchu. Piękno, zbytek, nędza i miłość mają te same prawa na ulicy. Śmiech miesza się z przekleństwem. Słowa błogosławieństw z kopaniem po twarzy. W tle zawsze dźwięki, muzyka. Wychwalanie Boga i wulgarna erotyka. Jest Matka Boska Pocieszenia, śpiew muezina i czary. I plastikowe kubki z pieczonymi pasikonikami wciskane przez szybę samochodu. W Kampali mieszkają Rosie i Amos. Zapraszają do siebie. Rosie krząta się boso po kuchni, jej mała córka Marta nakrywa do stołu, siostra Jennifer nakłada na talerz gotowane matoke i ryż. Marta się modli, a Amos, zagryzając kurczaka z pastą awokado, opowiada o wyganianiu demonów w dzielnicy Bukalango, o ludziach wymiotujących gwoździami i o tych, co syczą jak węże, wijąc się po ziemi. Są też i tacy, którzy, zachęceni przez kaznodzieję, aby wyrzucić zamieszkujące ludzkie wnętrze bestie, wydają odgłosy adekwatne do zwierzęcia, które podskórnie w nich drzemie. Jednak dopiero epizod o zjadaniu wyciągniętych z trumny zwłok wchodzi w zdecydowaną kontrę ze smacznym obiadem zaserwowanym przez Rosie.

To poprawia trawienie
Nigeria. Biskup Hiacynt w Bomadi. Jego biała sutanna idealnie komponowała się z kolorem skóry, a różowy biret na głowie przypominał, że świat nie jest czarno-biały. Zaprosił na obiad w piątkowe popołudnie. Usiedliśmy w przestrzennym salonie. Biskup włączył telenowelę. Nollywodzka produkcja z biblijnym przesłaniem. Trzy złe dziewczyny strzelają dookoła. Na koniec jedna z nich wymierza pistolet w zakonnicę. Kula odbija się od medalika i rykoszetem i wraca do zabójczyni. Napisy końcowe: „Pan strzeże tych, którzy mu ufają”. Tymczasem biskup proponuje ryż. Zaleca, aby najpierw zjeść owoce. – To poprawia trawienie – mówi. Opowiada o rodzinie. – Rodzice czcili tradycyjne bóstwa. Ojciec czasem składał ofiarę z mięsa zwierzęcego. Kiedyś chciał, abym poszedł z nim. Powiedziałem: „Nie, to nie ma mocy. Moc pochodzi od Chrystusa”. Ojciec błagał, bojąc się, że przodkowie się zemszczą. A po moich święceniach przyszedł do mnie, prosząc o chrzest. Ochrzciłem oboje rodziców.

Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |