Republika Środkowoafrykańska: szpital na peryferiach [MISYJNE DROGI]
Kiedyś myślałam, że nadzieja to szansa na proces zdrowienia. Teraz już jestem pewna, że nadzieja to garnek fasoli, ryżu czy kubek herbaty. To wyrzucenie za siebie zegarka i posiedzenie na brudnym dywaniku z pacjentem, złapanie go za rękę. To niezostawienie go samego.
Zmiana perspektywy. Wszyscy prędzej czy później ją poznamy. Będziemy wpatrywać się w nieznośnie powoli kapiące krople w kroplówce. Będziemy czuć ból, doświadczać własnej bezsilności. Będziemy zmieniać swoje najważniejsze plany, bo nie starczy nam sił, żeby wstać z łóżka. Najczęściej to właśnie wtedy, ta zmiana perspektywy, ubogaca nas do czulszego spojrzenia na osoby chore i z niepełnosprawnościami. Kiedy ja na krótką chwilę zamieniłam się z pielęgniarki w pacjentkę – pielęgniarka zrobiła mi warkocza. Pamiętam to dużo bardziej, niż jakiekolwiek procedury medyczne. Dlaczego o tym piszę?
To jest dokładnie pielęgniarstwo na misjach. Szpital, w którym pracuję (Bagandou, Republika Środkowoafrykańska) to placówka socjalna. Oznacza to, że udzielamy opieki medycznej także osobom najuboższym oraz Pigmejom z plemienia Aka, którzy nie są w stanie zapłacić za swoje leczenie (w RCA opieka medyczna jest płatna). Republika Środkowej Afryki to jeden z najbiedniejszych krajów świata. Państwo to zmaga się z licznymi trudnościami oraz od wielu lat trwającą rebelią. Sytuację dodatkowo pogarsza brak infrastruktury, brak dostępu do żywności, bieżącej wody, edukacji, ochrony zdrowia.
Afryka jest trudna dla chorych
Nieznana jest liczba osób z niepełnosprawnościami w Afryce, ale to minimum 15% społeczeństwa. W bogatszych państwach kontynentu ich sytuacja jest inna, niż w tych biedniejszych, jak u nas. Nowo narodzone dzieci z niepełnosprawnością, albinosi, bliźniacy (jako fatum), w niektórych afrykańskich państwach są po urodzeniu wyrzucani z wioski, na straszną śmierć. Niepełnosprawność dla wielu to skutek zemsty Boga, czarów, działanie złych duchów. Wiele przypadków niepełnosprawności wynika z czynników takich jak wojny, niedożywienie, choroby zakaźne (polio, malaria, trąd), a także ograniczony dostęp do opieki zdrowotnej. Osoby z niepełnosprawnościami „przechowywane” są przez rodziny w najbardziej ciemnym zakątku chaty, często bez prądu i dostępu do wody, bo są powodem wstydu i braku życzliwości Boga czy bóstw, czekają tam na swój koniec. Dostęp do edukacji i zatrudnienia pozostaje dla nich ograniczony. Szkoły nie posiadają odpowiedniego zaplecza, a systemy transportu publicznego i przestrzenie miejskie są niedostosowane do ich potrzeb. Dodatkowo dostęp do sprzętu rehabilitacyjnego, wózków czy aparatów słuchowych jest kosztowny i utrudniony.
Dla półludzi
Szpital w Bagandou, stworzony w tym miejscu przez diecezję tarnowską, jest przeznaczony przede wszystkim dla Pigmejów oraz najuboższych mieszkańców okolicznych wiosek. Pigmeje Aka najczęściej nie podejmują prac zarobkowych, zajmu- ją się łowiectwem, więc nie posiadają pieniędzy, żyją w lasach i osadach oddalonych od wiosek. Przez wiele lat, aż do dziś są uważani za „podludzi” wśród reszty mieszkańców kraju. Pomimo ogromnego wkładu pracy misjonarzy i organizacji humanitarnych wciąż są wykorzystywani do pracy i poniżani. My staramy się tworzyć miejsce, w którym mogą czuć się zaopiekowani i bezpieczni.
Zaopiekowani to słowo klucz
W zapomnianych miejscach świata nie mamy zaawansowanych możliwości diagnostycznych i leczniczych, pomimo ciągłej walki o jakość oferowanej opieki. Jako misjonarze piszemy projekty, dzięki którym możemy zdobywać fundusze na niezbędne leki, opatrunki, wyposażenie. Dzięki pomocy ofiarodawców z Polski ta podstawowa pomoc medyczna jest możliwa zawsze – siedem dni w tygodniu, 24h/dobę. Każdego roku przyjmujemy w naszej placówce wolontariuszy medycznych – lekarzy, pielęgniarki, diagnostów laboratoryjnych – w celu prowadzenia szkoleń dla lokalnego personelu lub wykonania skomplikowanych operacji ratujących życie, których sami nie zdołalibyśmy przeprowadzić. To ludzie o wielkich sercach, którzy poświęcają swoje urlopy po to, żeby dać nadzieję ludziom, którzy nigdy wcześniej jej nie doświadczyli. – Dziękujemy Bogu, że jest w naszej wiosce szpital, do którego zawsze możemy przyjść, w którym jesteśmy szanowani, w którym dostajemy jedzenie, gdy jesteśmy głodni i ubrania, gdy jesteśmy brudni. Nie ma tutaj drugiego takiego miejsca – powiedział mi kiedyś jeden z naszych pacjentów, pan Lazin, który z powodu leczenia choroby przewlekłej w szpitalu spędził kilka miesięcy. To co dla mnie, jako medyka, jest ciekawe w rozmowach z pacjentami to to, że najczęściej dziękują właśnie za te, wydawałoby się, najprostsze rzeczy. Rzeczywiście są jednak największym darem, jaki w naszych realiach możemy komuś dać.
Codzienne historie
Jakiś czas temu przyszła do nas z lasu młoda pacjentka, Claudia, z ogromnym guzem i raną na kończynie dolnej. Bała się przyjść, kiedy guz był mały, ponieważ nie miała pieniędzy na leczenie. Była skrajnie niedożywiona (z powodu choroby, ale przede wszystkim z powodu warunków życia). Chcieliśmy o nią zawalczyć, zabraliśmy ją do stolicy w celu wykonania badań i konsultacji onkologicznej, która potwierdziła diagnozę choroby nowotworowej. Zdobyliśmy chemioterapię, jedyny rodzaj dostępny w tym kraju, jednak nie przynosiła ona rezultatów. Była z nami do samego końca i uczyła mnie docenienia tego, jak wiele dla niej znaczy nasza obecność. Zawsze, gdy mnie widziała, chciała, żebym trzymała jej rękę i tak byłyśmy w tym razem, w milczeniu.
W tym samym czasie przebywał w szpitalu także pan Hugo, Pigmej plemienia Aka, który również trafił do nas bardzo chory, z ciężkim niedożywieniem. Udało nam się o niego zadbać, leczenie żywieniowe sprawiło, że odzyskał siły i energię. W dniu wypisu do domu okazało się, że mieszka zupełnie sam. Pomogliśmy mu się wykąpać, ogolić, daliśmy czyste ubrania i „wyprawkę” – zapas ryżu, fasoli i garnek. Odwieźliśmy go karetką do domu, a on na pożegnanie powiedział nam, że świat dla niego nigdy nie był tak piękny jak dziś, lecz jego prawdziwym domem był szpital w Bagandou. Po kilku dniach otrzymaliśmy informację, że zmarł, został znaleziony w swoim malutkim domku, z uśmiechem na twarzy.
Zostaw mi moje serce
Towarzyszenie osobom chorym to także wspólna modlitwa. Możliwe, że wtedy to oni towarzyszą nam, prowadzą nas, wydobywając z otchłani intelektualnych medycznych rozważań – pokazując nam miejsce na niewiedzę i akceptację swojego losu właśnie takim jakim jest. Ufność chorych i osób z niepełnosprawnościami wobec Boga jest tajemnicą, myślę, że to coś bliskiego między Nimi, jakaś więź między ich cierpieniem i Jego cierpieniem. W ich modlitwie jest zaufanie, że ostatecznie czekają na nich jeszcze piękne chwile, że Bóg może ich uzdrowić lub dać im siłę w życiu z konsekwencjami choroby. Chorzy, osoby z niepełnosprawnościami, ubodzy, słabi – są sercem naszego misyjnego Kościoła.
>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<
Wielokrotnie o tym mówię, gdy dzielę się doświadczeniem z misji, że jest to praca, w której wydawałoby się, że to my coś dajemy. Ale to przede wszystkim my otrzymujemy tutaj najważniejsze lekcje miłości. W lokalnym języku sango przepięknie brzmią słowa „ufam Tobie” – Mbi zia be ti mbi na mo – tzn. daję Ci swoje serce, a „zaufaj mi” – Mo zia be ti mo na mbi – zostaw mi swoje serce. Bardzo często mówię to swoim pacjentom, gdy boją się, że sprawię im ból zastrzykiem czy oczyszczaniem rany: „Zostaw mi swoje serce”. Tego uczą nas chorzy, osoby z niepełnosprawnościami, ubodzy, wykluczeni… Uczą nas miłości. Zostawiania im mojego serca i wielkiej uważności na ich serca.
Garnek fasoli, ryż i kubek herbaty
Kiedyś myślałam, że nadzieja to szansa na proces zdrowienia. Teraz już jestem pewna, że nadzieja to garnek fasoli, ryżu czy kubek herbaty. To wyrzucenie za siebie zegarka i posiedzenie na brudnym dywaniku z pacjentami. To wysłuchanie ich i usłyszenie. To sprawienie, żeby poczuli się dla nas ważni. To okazanie im współczucia i wspólne przechodzenie przez bezsilność ich rzeczywistości. To zrobienie warkocza… Człowiek w każdym miejscu na świecie tak samo wpatruje się zmęczonymi oczami w powoli kapiące krople kroplówki, tak samo odczuwa ból, tak samo boi się o życie swoje i swoich bliskich. W każdym miejscu świata możemy podjąć się misji opieki nad osobami chorymi. Obecnie słyszy się głosy, aby odchodzić od określeń „powołanie” czy „misja” wobec pracowników ochrony zdrowia. Tak samo jak od słów „poświęcenie” czy „wyrzeczenie”. Ja natomiast myślę, że to najpiękniejsze słowa, jakie można do nas skierować, bo to właśnie nam ludzie oddają swoje serca. I to także jest zmiana naszej perspektywy. Mo zia be ti mo na mbi…
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |