fot. arch. Judyty Sowy

Ruch Światło-Życie w Afryce skończył już 10 lat [ROZMOWA]

 „Jak mamy lecieć, to już na przynajmniej pół roku!” – stwierdziła Judyta Sowa w 2014 r., po raz pierwszy lecąc do Kenii. Od tego zaczęły się misje Ruchu Światło-Życie w Afryce. Kilka miesięcy temu minęło 10 lat obecności Oazy w Afryce.

O pierwszych spotkaniach Oazy w Kenii, o tym, jak Bóg dwukrotnie posyłał ludzi do Afryki, o tym, co ma wspólnego Kenia dziś z Polską w latach 70. XX i dlaczego misjonarze potrzebują modlitwy, z Judytą Sową z Diakoni Misyjnej Ruchu Światło-Życie rozmawia Anna Gorzelana.

fot. Anna Gorzelana

Anna Gorzelana: Dziesięć lat Oazy w Afryce. Dużo, tym bardziej że Twoja działalność w Afryce nie była planowana. Wyjechałyście prywatnie z przyjaciółką.

Judyta Sowa (Diakonia Misyjna Ruchu Światło-Życie): – A potem, jako że obydwie byłyśmy formowane w Ruchu Światło-Życie, to jak zaczęłyśmy się zastanawiać, co możemy tam dać z siebie, to stwierdziłyśmy, że właśnie ten charyzmat. Czyli tak zaczęła się Oaza w Afryce.

Ale gdy w 2014 roku wyjechałyście do Afryki, jeszcze nie było tam Oazy. Jak to w takim razie wyszło, że w ogóle tam poleciałyście?

–To są dwie niezależne historie. Moja przyjaciółka zobaczyła kiedyś na Facebooku zdjęcie znajomego z opisem „Lecę do Kenii zostać Świętym Mikołajem. Czy ktoś chce polecieć ze mną?”. To nie dawało jej spokoju – z czasem rozeznała, że Bóg ją powołuje do wyjazdu do Kenii i mnie również do tego zachęcała. Ale ja miałam wcześniej lecieć do Nowej Zelandii i wiedziałam, że tam wydam wszystkie moje oszczędności.

Iza – przyjaciółka – powiedziała, że kupi mi bilet, na co ja racjonalnie stwierdziłam, że nie mogę przecież rzucić „normalnej pracy”, o którą się tyle miesięcy starałam, i nie mogę nagle przecież tak „rzucić” całego swojego życia. Ale mi to już też nie dawało spokoju, więc w końcu zdecydowałam: polecę, ale nie na krótko. Jak mamy lecieć, to już na przynajmniej pół roku! Więc po podróży do Nowej Zelandii, doleciałam do niej do Kenii i byłyśmy tam: ja siedem, a Iza dziewięć miesięcy.

Spotkałyście tego Świętego Mikołaja?

– W Afryce nie odbywały się wtedy jeszcze rekolekcje oazowe, ale Ruch Światło-Życie już zaczynał tam działać – rozpoczęła się adopcja na odległość dla dzieciaków. I chłopak, którego post mignął nam kilka miesięcy wcześniej na Facebooku, koordynował wówczas ten projekt i leciał jako Święty Mikołaj odwiedzić te dzieci, przy okazji wioząc im prezenty.

fot. arch. Judyty Sowy

Jak wyglądała Wasza codzienność?

– Mieszkałyśmy przy parafii kilka kilometrów od domu dziecka, który nasz proboszcz założył dla około stu dzieci ze slumsów. Codziennie rano chodziłyśmy tam, żeby być z dziećmi, ale nic nigdy dokładnie nie było zaplanowane. Totalny spontan – wstawałyśmy rano, robiłyśmy kawę, jadłyśmy tosty z awokado, pomidorami i cebulką, potem szłyśmy do dzieci. Jednego dnia poproszono nas, żeby w liceum poprowadzić zajęcia, kiedy indziej, żebyśmy gdzieś pojechały, opiekując się dziećmi. Być cały czas po to, co było potrzebne. Każdy dzień wyglądał zupełnie inaczej, więc żyłyśmy tym, do czego byłyśmy zaproszone każdego dnia.

Jak to się stało, że w końcu zostałyście zaproszone do poprowadzenia Oazy?

– Oprócz domu dziecka była też szkoła dla starszej młodzieży – dla około dziewięćdziesięciu chłopaków. Szkoła, nazywana „politechniką”, pozwalała po podstawówce uczyć się technicznych przedmiotów. W pewnym momencie ksiądz zaprosił nas do prowadzenia zajęć dla tej młodzieży, więc my stwierdziłyśmy, że jedyne, co znamy, to jest charyzmat Ruchu Światło-Życie. Zaczęłyśmy robić spotkania oazowe. Wybrałyśmy dziesięciu chłopaków-liderów, z którymi zaczęliśmy w czwartki przygotowywać się na spotkania piątkowe.

Spotkania oazowe w Kenii pewnie od początku nie wyglądały tak, jak te w Polsce…

– Afrykańczycy są bardzo charyzmatyczni, więc najpierw uwielbienie, modlitwa językami – to jest dla nich zupełnie naturalne. Później dzieliliśmy się na grupki i mieliśmy „typowe spotkania oazowe” – tak się zaczęła pierwsza grupa oazowa. To był rok 2014.

fot. arch. Judyty Sowy

Młodzi mężczyźni z radością brali w tych spotkaniach udział, chcieli się zaangażować. Ksiądz, który założył ten dom dziecka i „politechnikę”, znając ich od dawna, mówił, że nigdy nie widział u nich takiego poruszenia. „Dziewięćdziesięciu facetów siedzi i wszyscy rozmawiają o fragmentach z Pisma Świętego” – nie mógł uwierzyć, co się dzieje, bardzo to go wzruszyło.

Zorganizowanie rekolekcji Ruchu Światło-Życie na innym kontynencie to chyba nie jest taka prosta sprawa?

– W Ruchu Światło-Życie Diakonia Misyjna dopiero zaczynała powstawać, pierwsi oazowicze wyjechali do Kazachstanu. Grupa oazowiczów zaczęła się spotykać, żeby modlić się za osoby, które wyjechały do Kazachstanu. Zawiązali Diakonię Misyjną, która dopiero zaczynała działać w kilku miastach. Wtedy skontaktowało się z nimi małżeństwo z Domowego Kościoła, które chciałoby pojechać na misję, a oni napisali do nas z zapytaniem, czy mogliby przyjechać tutaj, do Kenii. Warto dodać, że kiedyś już tutaj oazowicze byli na miesiąc, w związku z adopcją na odległość – zajmowali się dziećmi w domu, zawiązała się oaza, ale później to upadło.

„Duch wieje kędy chce”. Bóg działa na różne sposoby i myślę, że chciał tę Oazę w Kenii, bo jak formalnie były problemy z oficjalnym rozpoczęciem, to Bóg wysłał dwie wariatki (śmiech) prywatnie, które niechcący tą Oazę zaczęły. Koleżanka z Diakonii Misyjnej mówiła, że odczytuje to jako znak Bożego działania – Bóg dwukrotnie posyłał ludzi, On tę Oazę tam chciał.

Jak wyglądały wasze działania z „oazowym” małżeństwem, które do was dołączyło?

– Przygotowałyśmy spotkania formacyjne, więc gdy przyjechali, to my miałyśmy już rozpisane całe rekolekcje. Byłyśmy już na tyle długo, żeby widzieć i rozeznawać, jakie są problemy Kościoła lokalnego – mało osób korzysta z sakramentów, niestałość… Stworzyłyśmy konspekt warsztatów i gdy przyjechało tu małżeństwo z Domowego Kościoła, jeździliśmy po różnych wspólnotach i wspólnie prowadziłyśmy warsztaty dla kobiet, małżeństw.

Odkryłam, że w misjach ważna jest obecność, bycie z tymi ludźmi. Ważne jest, żeby ich przede wszystkim pokochać. Ale najważniejsze jest, że jak oni będą mieli Jezusa – to będą mieli wszystko. Zgodnie z tą zasadą zaczęliśmy myśleć o tym, żeby dać im od siebie głównie duchowe rzeczy. Znaliśmy charyzmat Oazy – więc przekazywaliśmy to, czym sami żyliśmy.

Idąc za propozycją osób odpowiedzialnych za działanie Ruchu Światło-Życie w Krościenku, przygotowaliśmy rekolekcje oazowe pierwszego stopnia – jakby było w Polsce. Okazało się, że te materiały, te treści są totalnie po prostu dla wszystkich.

Przygotowując spotkania, opieraliście się na konspektach oazowych, które układał ks. Franciszek Blachnicki?

– Tak, wręcz się trochę poczuliśmy jak w Polsce 50 lat temu – podobne problemy, np. alkoholizm, więc bardzo mocno chwyciło za serce Kenijczyków dzieło Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Mamy tu dużo zaangażowanych ludzi w KWC. Wtedy pojawiły się pierwsze rekolekcje – grupa chłopaków w wieku 20-25 lat stanowiła trzon, zaprosiliśmy też pracowników szkoły, znajomych – różnorodne środowisko.

fot. arch. Judyty Sowy

Co różniło Wasze rekolekcje od tych prowadzonych w Polsce?

– W Kenii ważnym elementem liturgii jest taniec, więc my też mieliśmy szkołę śpiewu i tańca. Dużo charyzmatyczności, uwielbienia… Myślę, że za czasów księdza Franciszka Blachnickiego, założyciela Oazy, po soborze watykańskim II bardzo mocno zwrócono w kościele uwagę na obecność Ducha Świętego – widzę podobieństwo do tej „pierwotnej oazy”. Nieważne, która to część świata, każdy się może odnaleźć w formacji Ruchu Światło-Życie.

Rekolekcje zaczęły wydawać niesamowite owoce – słysząc liczne świadectwa, od nowa poznałam charyzmat Ruchu Światło-Życie i czułam, że on dostaje „nowe życie” na tych misjach – zobaczyłam Oazę na nowo. Taką, jaka była w zamyśle księdza Franciszka Blachnickiego. U nas już jest ustrukturyzowana, a tam wszystko od nowa. Gdy wróciłam do Polski, zaangażowałam się w Diakonię Misyjną, przejmując odpowiedzialność za tę Oazę w Afryce.

Tak zaczęliście działać, że w kolejnym roku wyjechało już 25 animatorów, w tym dwie rodziny!

– Najpierw organizowaliśmy doświadczenia misyjne, np. wyjazdy do domów dziecka, aby wszyscy poznali kulturę. Później wspólnie zrobiliśmy już rekolekcje oazowe pierwszego i drugiego stopnia. Później, oprócz Kenii, zorganizowaliśmy również Oazę w Tanzanii, tworzyliśmy ją też w Rwandzie, ale aktualnie już Ruch tam nie działa.

Ile osób przyjeżdża na rekolekcje oazowe?

– Zasadniczo kilkadziesiąt osób, ale na pięciodniowe rekolekcje ewangelizacyjne przyjeżdża ich nawet 200. Ważne jest to, że teraz nie tylko my prowadzimy Oazy w Afryce, ale już są tamtejsi uformowani oazowicze, animatorzy, którzy dbają o formację na miejscu. Ale jest i jedna Polka – Ewa. Już piąty rok mieszka w Kenii, odpowiadając tam za Ruch Światło-Życie.

Prowadzone są wszystkie stopnie rekolekcyjne, były też rekolekcje dla animatorów i w ubiegłym roku, gdy świętowaliśmy 10 lat Oazy w Afryce, pierwszy raz też zostały rozdane krzyże animatorskie!

fot. arch. Judyty Sowy

Ile osób w Afryce „przewinęło się” przez tę formację oazową?

– Całą formację, służąc jako animatorzy, przeszło około trzydziestu osób, ale w formacji brały udział tysiące Afrykańczyków. Gdy misjonarze zobaczyli, jakie to dobre owoce przynosi, wysyłali „na oazę” np. młodych z plemienia Pokot, które jest na granicy z Ugandą, przyjeżdżali do nas pasterze. Organizujemy też rekolekcje dla katechistów, czasem w terenach bardzo dalekich.

Przez tę dekadę bardzo dużo udało się zrobić Oazie w Afryce. I kilka miesięcy temu, w sierpniu 2024 r., odbyło się wielkie świętowanie.

– Przyjechało wielu oazowiczów z Polski, spotkaliśmy się na dwa dni w ośrodku, w którym w 2015 r. zorganizowaliśmy pierwsze rekolekcje pierwszego i drugiego stopnia. Spotkaliśmy się z dziećmi z domu dziecka, do którego przyjechałyśmy – mocno się rozrósł, teraz jest tam 600 dzieciaków, działają też wspólnoty oazowe i mają stałą formację.

Przygotowaliśmy muzykę, wydrukowaliśmy zdjęcia z wszystkich oaz, zamówiliśmy ogromny tort – chcieliśmy, żeby świętowanie było pełną parą, cały dzień agapy. Przyjechały m.in. osoby, które 10 lat temu jako pierwsze wstąpiły do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Przyjechało też małżeństwo, które poznało się na rekolekcjach i tutaj, w afrykańskim Ruchu Światło-Życie, ich miłość dojrzewała – przybyli z dziećmi.

fot. arch. Judyty Sowy

Są plany na Oazę w kolejnych państwach?

– Planów jest dużo, zobaczymy, jak się one poukładają, kto i dokąd zaprosi Oazę. Niedawno jedna rodzina była w Boliwii, mamy też rekolekcje na Filipinach, więc jak jest jakaś potrzeba i możliwości, to głównie tam jeździmy. We wszystkich krajach możemy bardzo dużo się od siebie nawzajem uczyć. Pamiętam z pierwszych rekolekcji, jak jedna dziewczyna powiedziała nam, że pierwszy raz w życiu była w ciszy. Pół godziny medytowaliśmy fragment z Pisma Świętego i ona sobie uświadomiła, że nigdy nie była w ciszy i że w niej można usłyszeć Boga. Mnie z kolei dotyka, jak oni bardzo walczą o czas na modlitwę. Gdy np. studenci o czwartej rano mają już harmider, nastawiają budzik na trzecią, żeby przez pół godziny rzeczywiście w ciszy móc się pomodlić.

W Polsce, nawet w mieście, raczej nie ma problemu, by znaleźć miejsce w ciszy.

– A u nich wszędzie huk, krzyk, głośno, w kościele również taka forma duchowości dominuje. Oni naprawdę walczą o to, żeby znaleźć taką przestrzeń, by być z Bogiem „sam na sam”. To robi wrażenie. Oni od nas uczą się ciszy, a my od nich zachwytu wiarą, spontaniczności i radości w wierze.

fot. arch. Judyty Sowy

Diakonia Misyjna nie tylko organizuje rekolekcje w różnych częściach świata, ale i modlitwę za misjonarzy. Dlaczego tak potrzebna jest modlitwa za osoby na misjach?

– Na misjach doświadcza się wielu różnic kulturowych, trudności relacyjnych – czasem zderza się ze sobą nawet pięć kultur. I człowiek doświadcza w tym wszystkim dużej samotności. Niezwykle potrzebna jest wspólnota i mam świadomość, że modlitwa bardzo nas niosła. Dodaje siły, ale też piękne jest to, że można tworzyć wspólnie tę misję. Każdy z nas jest powołany do czegoś innego, ale Kościół jest misyjny, każdy z nas powinien się czuć odpowiedzialny za misję, m.in. poprzez modlitwę.

Gdy patrzę na Oazę w Afryce, która od dekady pięknie funkcjonuje, zastanawiam się z niedowierzaniem, jak to możliwe, że to się tak rozwinęło, że jest tyle miłości i dobra. Uważam, że gdyby nie modlitwa ludzi za to dzieło, to nie byłoby możliwe – musi być wielu ludzi, których nie widać, a wspierają to dzieło. Bardzo prosimy o modlitwę – i za Diakonię Misyjną, i za oazowiczów, ale i za wszystkich misjonarzy, którzy oddają życie, żeby towarzyszyć miejscowym. Zachęcam, by oprócz modlitwy czasem napisać do misjonarzy, odezwać się do nich z dobrym słowem. Myślę, że również tego potrzebują.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze