fot. arch. Racheli Kaczmarek OP

S. Rachela Kaczmarek OP: rola kobiet jest ważna, ale niedoceniona [ROZMOWA/MISYJNE DROGI]

O sile kameruńskich kobiet, luksusie maszyny do szycia i pogrzebie prostytutki z posługującą w Kamerunie s. Rachelą Kaczmarek OP rozmawia Anna Gorzelana.

Anna Gorzelana: Od sześciu lat pracuje Siostra w Kamerunie. Jak traktowane są tam kobiety?

Rachela Kaczmarek OP: – Nawet jeśli chciałabym to ładnie ująć, chyba się po prostu nie da – kobiety są traktowa- ne gorzej niż mężczyźni, dziewczyn- ki gorzej niż chłopcy. Stanowią one „drugą kategorię” w społeczeństwie – bardzo ważną, ponieważ kobieta zajmuje się całym domem. Dba o to, aby było co zjeść. Nawet jeśli mężczyzna w tej rodzinie nie przyniesie nic tego dnia do jedzenia – spada to na barki kobiety.

Czasem kobiety nie są w stanie udźwignąć ciężaru macierzyństwa w Afryce. Szczególnie, gdy są młode, a ojciec dziecka szybko „ulatnia się”.

– Prowadzimy akcję Rzeka Mleka, która obejmuje noworodki i niemowlaki pozostawione przez mamy. Najczęściej ze względu na śmierć matki przy porodzie, ale czasem kobieta porzuca dziecko przez lęk związany z beznadzieją życia, przez poczucie, że sobie nie poradzi. Mamy obecnie około trzydziestu takich maluchów.

fot. arch. Racheli Kaczmarek OP

Wrócę do tych młodych dziewczyn, które za szybko zostają mamami. Od pół roku prowadzą Siostry szwalnię, w której mogą pracować mamy, które nie miały szansy na naukę w szkole. Dają im Siostry szansę na zmianę życia, na utrzymanie się.

– Obecnie działa ona dla sześciu kobiet, pierwsze dwie skończyły niedawno kurs i dzięki wsparciu z Polski otrzymały maszynę do szycia – na pedał, ponieważ dostęp do prądu jest ograniczony. Maszyna na nogę jest luksusem – jest w stanie utrzymać kobietę i jej rodzinę. Jak wspominałaś, młode kobiety zazwyczaj mają już dzieci i są pozostawione same sobie, więc nauka szycia ubrań pozwala im się utrzymać.

Kobiety różnych religii są traktowane w podobny sposób?

– W miejscowości, w której jestem – Garoua Boulaï – ponad 90% mieszkańców to muzułmanie. Reszta to chrześcijanie, jest też mnóstwo sekt i animistów. Kobiety muzułmańskie są izolowane i pilnowane przez swoich mężów, a ich domy – odgrodzone od innych wysokim murem albo chociaż suchymi liśćmi, aby nie było widać, co się dzieje w środku. Tylko w obrębie swojego gospodarstwa kobieta może ściągnąć chustę z głowy. Kobiety chrześcijańskie mają większą swobodę myśli, działania, pracy, rozwijania się. Coraz więcej z nich pracuje w „męskich” zawodach – takich jak policja czy wojsko, są wtedy traktowane lepiej. Większość kobiet niestety musi codziennie walczyć o przetrwanie. Często rodziny tutaj są poligamiczne – mężczyźni mają kilka kobiet.

Również wśród chrześcijan?

– Tak, niestety oni również zostawiają kobiety z dziećmi i szukają kolejnych nowych żon. Trud zdobywania pieniędzy i jedzenia spada wówczas na kobiety, a one pracują tak jak mężczyźni – czy to w polu, czy przy budowie domów. Kobiety często noszą różne ciężkie rzeczy – potrafią przenieść niesamowicie dużo na swojej głowie, mając na plecach dziecko, i jeszcze obie ręce zajęte jakimiś miskami, wodą, zakupami.

Muszą mieć dużo siły…

– Kobiety w Kamerunie to niesamowicie silne osoby, które robią dużo, aby przetrwać. Ich rola jest tutaj bardzo ważna, ale na pewno niedoceniana. W domu, w rodzinie od najmłodszych lat uczy się dziewczynki prac typowo domowych – sprzątania, mycia naczyń, gotowania. Tego nie robią chłopcy. Dzieci na równi pracują w polu, a wraz z dorastaniem chłopcy stają się silniejsi niż dziewczynki, więc prace też troszkę się zmieniają. Na dziewczynki spadają zajęcia domowe, zwykle one idą po wodę z wiadrem czy miską na głowie. Podobnie ze sprzedażą warzyw, towarów na rynku czy przy drogach. Nawet drzewo z lasu przynoszą na głowach.

I do tego jeszcze opieka nad dziećmi…

– Bardzo rzadko tutaj można spotkać mężczyznę, który zajmuje się dziećmi. Do szkoły najpierw wysyła się chłopców, a jeśli chodzi o wydanie za mąż młodej dziewczyny, to jest to decyzja ojca – czasem jest to nawet trzynastolatka. Chłopcy mogą zadecydować, mają głos.

fot. arch. Racheli Kaczmarek OP

Popularne są małżeństwa między religiami albo plemionami?

– Raczej nie, a jeśli już się zdarzą, to najczęściej kobieta przechodzi na religię męża. Gdy mężczyzna muzułmanin bierze za żonę chrześcijankę, ona zmienia religię na islam. W drugą stronę odbywa się to rzadziej.

Jak przyjmowane są w Kamerunie siostry zakonne?

– Spotykamy się z szacunkiem miejscowej społeczności, nasi sąsiedzi to głównie muzułmanie. Żyją z nami w pokoju, nie ma dystansu ze względu na religię czy politykę. Znam historię naszych sióstr, które przybyły tutaj ponad 30 lat temu i zarządcą miasta był muzułmanin. Gdy po kilku latach dostał zmianę i przyszedł się pożegnać, z życzliwości podzielił się informacją, że przez te lata miał dokument w biurku, by w razie wezwania do świętej wojny siostry były pierwsze do zabicia jako niewierne. Ale z racji sympatii powiedział, że zrobiłby to bardzo szybko, aby nie cierpiały.

Bywają niebezpieczne spotkania?

– Nie spotkałyśmy się z agresją. Nieraz na rynku ktoś na nas zawoła nasara („biała”), ale to nie jest złośliwe, często też nazywają nas dokta, bo dla nich każda biała to lekarka. Zdarza się też, że dzieci na nas wołają, że idzie Chińczyk, bo nie rozróżniają, że my nie jesteśmy Azjatkami.

fot. arch. Racheli Kaczmarek OP

Jak włączają się Siostry w życie Kościoła?

– Przygotowujemy do sakramentów, towarzyszymy przy śmierci. Księży jest tu mało, zwłaszcza jeśli chodzi o oddalone wioski – wtedy pojawiamy się my. Organizujemy i głosimy rekolekcje, a jeśli chodzi o spowiedź – to dbamy, żeby dowieźć księdza w miejsca, do których on nie może sam dotrzeć. Jeśli wiemy, że ktoś jest umierający – to również staramy się zadbać o to, aby ksiądz mógł się tam dostać, a jeśli nie może – my towarzyszymy zmarłym.

Często uczestniczą Siostry w pogrzebach?

– Tak. Pamiętam pogrzeb młodej kobiety chorej na AIDS. Była ona uchodźczynią z centralnej Afryki po wojnie domowej, uciekła z córeczką, wówczas niemowlakiem, i z racji tego, że nie znała nikogo i nikt jej nie chciał do pracy zatrudnić, podjęła się prostytucji, jak wiele dziewcząt, które uciekły przed wojną. Bardzo szybko zachorowała i zmarła w wieku 26 lat, zostawiając małą córeczkę. Nie było osoby, która by ją pochowała, a każdemu z racji godności należy się przecież pogrzeb. Podjęłyśmy się tego. Trumnę z jej ciałem wiozłyśmy w swoim samochodzie na „pole dla ubogich”. Pogrzeb był bardzo skromny, przyje- chały inne prostytutki, które ją żegnały. One w tym cierpieniu były razem i mocno przeżywały śmierć Naomi. Jej córce udało się znaleźć nowy dom i chodzi do szkoły, ale było to trudne doświadczenie nędzy – człowiek zostaje sam i nie ma nikogo, kto by go pochował, nie ma bliskich, bo sąsiadki i przyjaciółki są równie biedne.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Zamów prenumeratę<<<

Towarzysząc różnym ludziom, mają Siostry szeroką perspektywę.

– Czasami stajemy się stolarkami, murarkami, by pomóc komuś przy budowie domu. Odbieramy porody – różnie się zdarza. W niedzielę w wioskach, jeśli nie ma tam księdza, prowadzimy liturgię słowa i dbamy o to, aby ludzie mogli przyjąć Pana Jezusa. Współpracujemy z katechistami. Jesteśmy przy tym czujne, ponieważ zdarzyło się, że chcieli oni konsekrować hostię – wynika to z niewiedzy. Kościół jest tu raczkujący – w naszej diecezji ma niecałe 40 lat. Ogromna nadzieja jest w Afrykańczykach, w tutejszych katolikach, ponieważ to jest Kościół bardzo żywy i ludzie są niesamowicie oddani. Jeśli wejdą do wspólnoty religijnej, oddają całe serce i swoje wszystkie siły, żeby służyć Bogu.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze