
fot. archiwum prywatne Magdy
Świecka misjonarka: nie chciałam wyjeżdżać. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez Boliwii
Nie była pewna powołania, a języka uczyła się od zera. Dziś prowadzi grupy, wspiera dzieci z internatu i mówi, że misje są jak „zwyczajne życie, tylko w innym kraju”. Z Magdą Szumowską – misjonarką z Boliwii rozmawiała Karolina Binek.
Karolina Binek (misyjne.pl): Kiedy zaczęłaś marzyć o tym, żeby zostać misjonarka?
Magda Szumowska: – Pierwsza taka myśl przyszła do mnie dopiero kilka lat temu. Jestem w Ruchu Światło-Życie, w którym mieliśmy posłanie wolontariuszy na wolontariat misyjny. Pojawiła się już wtedy we mnie myśl, że bardzo chciałabym też gdzieś wyjechać na misje, ale uważałam, że się do tego nie nadaję. Dziś mogę powiedzieć, że moja decyzja była dość spontaniczna. Podjęłam ją po moim pierwszym wyjeździe do Boliwii, na którym nawet biskup pytał mnie, czy nie chciałabym zostać na dłużej, bo potrzebni są misjonarze do pracy. Ale byłam uparta, odmówiłam, a po dwóch latach rozpoczęłam przygotowania w Centrum Formacji Misyjnej.
Dlaczego na początku nie chciałaś zostać misjonarką z Boliwii? Nie czułaś, że to jest Twoje powołanie?
– Nie czułam zupełnie, że Boliwia może być moim miejscem na ziemi, że mam powołanie misyjne. Taki wyjazd wiąże się też z nauką języka obcego, a ja zawsze miałam z tym trudności, co stanowiło dla mnie dodatkową barierę. Poza tym byłam domownikiem. Nie lubiłam nigdzie wyjeżdżać na dłużej. Zamiast tego wolałam siedzieć w domu z rodziną.
>>> Czy każdy musi być liderem wspólnoty lub formować innych? [KOMENTARZ]

Mimo to zdecydowałaś się wyjechać. Twoi bliscy byli zaskoczeni tą decyzją?
– Trochę tak. Ci, którzy nie wiedzieli o moich przygotowaniach, byli zdziwieni. Moją mamę powoli do tego przygotowywałam i w całym tym procesie bardzo mnie wspierała.
Jak zapamiętałaś dzień, w którym odbyło się Twoje posłanie misyjne?
– Tak. Odbyło się w Gnieźnie. W tym roku natomiast miałam możliwość uczestniczyć w posłaniu mojego przyjaciela, który pochodzi z tej samej parafii, co ja. Wróciły do mnie wtedy wszystkie emocje, które sama miałam w tym ważnym dla mnie dniu rok temu. W moich oczach pojawiły się nawet łzy wzruszenia.
Jak wyglądały Twoje przygotowania do wyjazdu? Trwały długo?
– Przygotowanie w Centrum Formacji Misyjnej trwało osiem miesięcy. Była nauka języka hiszpańskiego. Mieliśmy wykłady z medycyny tropikalnej i z teologii misyjnej, żeby dowiedzieć się, jaka jest kultura w kraju, do którego lecimy. Oczywiście rzeczywistość trochę się później różniła od teorii, ale myślę, że te spotkania były nam potrzebne. Poza tym mieliśmy konferencję ascetyczną. I – co najważniejsze – zawiązaliśmy w Centrum wspólnotę, która liczyła piętnaście osób. Razem mieszkaliśmy w jednym domu i przygotowywaliśmy się do naszych wyjazdów.
>>> Na dziesięcinę pozwolić może sobie każdy. Nawet zadłużony i niewypłacalny
Co czułaś przed wyjazdem? Było duże oczekiwanie, stres?
– Zdziwiłam się, bo nie byłam zestresowana. A pierwszy raz leciałam sama samolotem w taką długą podróż i to w dodatku z przesiadką. Czułam adrenalinę i podekscytowanie, bo skupiałam się już na tym, co mnie czeka po przyjeździe.

Pamiętasz, jakie emocje towarzyszyły Ci w dniu przylotu do Boliwii?
– Oczywiście. Tym bardziej, że to był ciężki dzień. Stałam dwie godziny w kolejce do podbicia wizy na lotnisku. Miałam też z tym problemy, dzwoniłam po pomoc do księdza, z którym współpracuję, a który mówi po hiszpańsku lepiej ode mnie i mógł wyjaśnić tę sytuację. Później natomiast – zupełnie nieplanowanie – spędziłam dwa tygodnie w Cochabambie. Te doświadzenia nie były dla mnie łatwe, bo właściwie byłam zdana sama na siebie i na kolegę, który jeszcze wtedy moim kolegą nie był. Czasami trudno było nam się porozumieć, bo rozmawialiśmy po hiszpańsku. Ale na szczęście poznałam też Polkę, która wyszła za mąż za Boliwijczyka, a która mi we wszystkim pomagała.
Kiedy zaczęłaś swoją posługę i zajmowanie się tym, co również dziś należy do twoich obowiązków? Długo trwało zanim się w to wszystko wdrożyłaś?
– Tak. Nie ukrywam, że to nadal trwa. Mam już swoje samodzielne grupy, ale czasami potrzebuję, aby pomógł mi ktoś, kto zna lepiej hiszpański. Gdy doleciałam do Boliwii – akurat zaczęły się wakacje, więc głownie przyglądałam się tamtejszej codzienności. Po wakacjach w jednej z wiosek zaczęłam prowadzić swoją wspólnotę Ruchu Światło-Życie Dzieci Boże. Później zaczęłam przygotowywać do bierzmowania grupę młodzieży. Ale pomagam też w internacie chłopakom. Na szczęście zaczynam już coraz lepiej porozumiewać się po hiszpańsku, więc po moim powrocie do Boliwii będę chciała zrealizować jeszcze jakieś nowe, ciekawe plany.
>>> Ekwador: życie jak w bajce? [ROZMOWA/MISYJNE DROGI]
Jak wygląda Twoja codzienność?
– Obecnie mieszkam w internacie. Codziennie odbywa się msza święta, która przeważnie ma miejsce w katedrze. Czasami jeździmy na wioski. Wszystko zależy od tego, jaki akurat jest dzień. Bo każdy dzień wygląda inaczej. Zawsze natomiast zaczyna się on wspólną modlitwą z chłopakami w interna jeszcSe . Później zdarza się, że jedziemy na wioskę i wracamy w południe, jemy obiad, a następnie prowadzimy swoje grupy albo mamy jakieś inne obowiązki. Jeśli natomiast nie jedziemy akurat do żadnej wioski, to uczę się języka hiszpańskiego, pomagam w lekcjach chłopakom w internacie i dołączam do swojej grupy.
Co dla Ciebie dzisiaj, już po kilku miesiącach pobyty na misjach, wciąż jest dużym wyzwaniem?
– Przede wszystkim jest to język. Wciąż nie mówię bardzo dobrze po hiszpańsku. A teraz, kiedy już prowadzę swoje grupy – wyzwanie stanowi dla mnie przekazanie im tego, czego chcę w ich ojczystym języku.

Jeśli chodzi o kwestie związane z wiarą – coś Cię zaskoczyło w Boliwii?
– To, że mieszkańcy tego kraju są katolikami, ale w ogóle nie wiedzą, co dzieje się w trakcie mszy. Brakuje tam formacji, przygotowania do tego, co dzieje się w takcie Eucharystii. Mam wrażenie, że w Polsce każdy wie, co się dzieje i jak ma się zachować w danym momencie. A w Boliwii wierni nawet nie odpowiadają kapłanowi. Tym bardziej czuję więc, że misjonarze są tam potrzebni, by uczyć ich takich rzeczy. Poza tym mam wrażenie, że Boliwijczykom bliska jest duchowość maryjna. Kiedy w katedrze odbywał się odpust ku czci Maryi – przyszło na niego jeszcze więcej ludzi na obchody Triduum Paschalnego. Widziałam, że ten dzień jest dla nich bardzo ważny, co nieco mnie zaskoczyło.
Liturgia w Boliwii bardzo różni się od tej, którą mamy w Polsce?
– Nie, nie zauważyłam jakichś dużych różnic. Poza tym, że w Boliwii mają więcej pieśni i są one szybsze niż te, które znam z Polski. Nawet w czasie Wielkiego Postu pieśni wykonywane w kościołach były skoczne. Popularny jest tam też instrument, który nazywa się charango. Przypomina ukulele, tylko ma dziesięć strun i jest bardzo często wykorzystywane w trakcie mszy. Wielu parafian jest również zaangażowanych w mszę świętą – bardzo chętnie czytają czytania lub śpiewają psalm.
Boliwia, a szczególnie rejon, w którym Ty jesteś na misjach – ma wielu księży czy też raczej ich tam brakuje?
– Nie wiem dokładnie, ilu księży jest w naszej prałaturze. Ale do naszej prałatury należy czternaście kościołów jak dobrze pamiętam i bardzo dużo wiosek do których jeździmy, do samej katedry należy około stu wiosek. Ale w katedrze, do której uczęszczam jest biskup, proboszc, dwóch wikary i jeden ksiądz który choruje na stwardnienie rozsiane i siostry zakonne. Poza tym w pomoc parafiom angażują się też świeccy. Nawet kobiety są tutaj ministrantkami, co w innych częściach świata, chociażby w Polsce, nie jest takie popularne.

Jako osobie świeckiej nie było Ci trudno wejść w środowisko tamtejszych katolików?
– Nie było to dla mnie trudne, bo jednak są tutaj Polacy, ale blokada językowa na początku była ogromna. Aczkolwiek szybko nawiązałam z nimi dobry kontakt. Często jestem zapraszana na różne spotkania i zawarłam w Boliwii już trochę znajomości.
Rozmawiamy w czasie, gdy przyjechałaś na chwilę do Polski, a w Boliwii jesteś na misjach już od kilku miesięcy. Po powrocie zauważasz w sobie jakieś zmiany? Jaki wpływ mają na Ciebie misje?
– Widzę bardzo wiele zmian w sobie. Myślałam, że nic się nie zmieniło. Ale będąc tutaj fizycznie, w głowie cały czas mam Boliwię. Nawet, gdy idę na zakupy, myślę o ludziach, z którymi tam pracuję i ciągle coś kupuję dla tamtejszych dzieci. Poza tym widzę w sobie dużą przemianę wewnętrzną. Dawniej byłam osobą może niekoniecznie nietolerancyjną, ale bardziej zamkniętą. Jestem alergiczką i duże znaczenie miało dla mnie dbanie o to, by ciągle mieć czyste ręce, by inni też tacy byli. Tymczasem na misjach nie mam problemu z tym, by przytulić ubrudzone dzieci. Dziś każdy człowiek jest dla mnie taki sam. A jeśli chodzi o inne zmiany – stałam się jeszcze bardziej wrażliwa, moja wiara się rozwinęła, jestem bardziej pomocna.
Co mówią Boliwijczycy, gdy słyszą, że pochodzisz z Polski? Z czym kojarzy im się nasz kraj?
– Oczywiście z Robertem Lewandowskim i z papieżem Janem Pawłem II. O innych osobach czy też rzeczach wielokrotnie słyszeli o mnie pierwszy raz.

Jakie masz plany na przyszłość? Chcesz być na misjach jeszcze dłużej niż masz to teraz w planach?
– To jest trudny temat. Moja decyzja dojrzewa i klaruje się z każdym dniem. Wstępnie myślałam o tym, by przedłużyć kontrakt, ale nie wiem, jak będzie później. Nawet jeśli wrócę do Polski, to chciałabym przynajmniej raz w roku pojechać na tak długo, jak tylko będę mogła, na swoją placówkę misyjną do Boliwii i tam pomagać. Do naszego internatu uczęszcza chłopiec, którego rodziców nie stać na pobyt w tym miejscu. Dlatego razem z moją mama zdecydowałyśmy się go „zaadoptować” i będziemy wspierać go finansowo tak długo, jak długo będzie chciał się uczyć. Chcemy, żeby skończył szkołę z jak najlepszymi ocenami i żeby był szczęśliwy. Mam też czterech wspaniałych chrześniaków, więc chciałabym odwiedzać ich.
Z czym dzisiaj przede wszystkim kojarzą Ci się misje? Czym dla Ciebie są?
– Na misjach zbudowałam swój „dom” na tę chwilę. To jest moje miejsce na ziemi. Nie czuję się dziś tam jak misjonarka, ale jak część dużej rodziny. Chociaż są różne trudności i nie zrozumienia i małe kryzysy. Dla mnie na ten moment to normalne życie tylko w innym kraju i praca jest troszkę inna.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |