Taize

fot. Maria Górczyńska

Taizé. Zmieniająca wioska [MISYJNE DROGI]

Jest na świecie miejsce, w zasadzie – to mała wioska, które zmienia życie – moje zmieniło.

Taizé to mała, położona na wzgórzu wioska we francuskiej Burgundii. Jest to miejsce, z którego wyrosła wspólnota mnichów różnych Kościołów chrześcijańskich, żyjąca prostotą, radością i miłosierdziem. Już od 80 lat stara się szerzyć jedność chrześcijan. Wspólnotę tę wyróżnia to, że przez cały rok odwiedzają ją tysiące młodych ludzi z całego świata – chrześcijanie różnych tradycji religijnych. Ze wspólnotą braci przeżyłem parę miesięcy mojego życia. Przyglądając się im, dzieląc z nimi życie.

Foto: Franciszek Cofta

Modlitwa

Życie na wzgórzu jest bardzo proste. Wszystko opiera się na wspólnej modlitwie. Ta odbywa się trzy razy dziennie i rzeczywiście jest w tym miejscu najważniejsza. W pierwszych dniach pobytu w Taizé obserwowałem braci i młodych ludzi – już do tego przyzwyczajonych – którzy słysząc pierwsze uderzenia dzwonów, wzywających na modlitwę, od razu rzucali pracę, spotkania, inne obowiązki i szli spotkać się z Bogiem. W miarę upływu czasu i dla mnie modlitwa stała się rzeczą najważniejszą, choć na początku ciekawi ludzie z różnych zakątków świata i piękne dziewczyny bardziej mnie interesowały. Z czasem odkryłem jednak, że modlitwa pozwala uporządkować wszystko, co nas otacza i wprowadza do mojego serca pokój na dalszą część dnia. Regularne, zwykłe spotkanie z Bogiem, przerywające parokrotnie nasz dzień, pozwalało na chwilę zostawić to, co zaprzątało nasze głowy. I chwilę później znów wracaliśmy do ludzi i obowiązków, ze świeżym spojrzeniem i z miłością.

Foto: Franciszek Cofta

Praca

Sama modlitwa jednak nie wystarczy – ani w zwykłym życiu, ani na wzgórzu braci. Aby umożliwić przyjęcie tysięcy młodych ludzi potrzebna jest wspólna praca i bardzo dużo zaufania, którym bracia obdarzają swoich gości. Każdy, kto przyjedzie na wzgórze, bierze udział w tworzeniu wspólnego życia: w sprzątaniu, przygotowaniu posiłków, modlitw i kościoła, dbaniu o bezpieczeństwo, tłumaczeniu tekstów, recyklingu śmieci… Odpowiedzialność za te zadania bracia powierzają wolontariuszom, którzy przyjeżdżają na dłużej niż tydzień. Zadania są niebanalne, bo dbamy tutaj o tysiące młodych ludzi, więc i zaufanie, które przekazują nam bracia jest bardzo duże. Dzięki temu czułem jednak, że jestem potrzebny, że ktoś mi ufa, że moje decyzje mają znaczenie i uczestniczę w budowaniu wspólnoty. My – młodzi, będąc we wspólnotach religijnych, w organizacjach, czy rozpoczynając pracę zawodową, bardzo rzadko jesteśmy obdarzeni tak dużym zaufaniem. A myślę, że bardzo tego potrzebujemy – chcemy składać dar ze swoich zdolności i mieć realny wpływ na otaczający nas świat. Dzięki temu uczymy się zaufania, ale ta praca jest też momentem, w którym po prostu z uśmiechem zmywamy toalety i poznajemy ludzi z całego świata.

Foto: Franciszek Cofta

Ekumenizm

Taizé jest wspólnotą ekumeniczną, co oznacza, że przyjeżdżają tu nie tylko katolicy, ale wszyscy chrześcijanie. Jedną z najpiękniejszych rzeczy są rozmowy i wymiana doświadczeń między osobami z różnych tradycji religijnych i różnych kultur świata, która trwa cały czas, a szczególnie podczas czasu biblijnego dzielenia w małych grupach. Tego roku z moją siedmioosobową grupą ustaliliśmy, że dopiero po tygodniu spotkań zdradzimy nasze wyznanie. Nie rozmawialiśmy o naszych tradycjach religijnych, o tym, czy Komunię powinno przyjmować się na rękę czy do ust, czy jedzenie mięsa w piątek jest grzechem. Rozmawialiśmy przede wszystkim o relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, o tym, jak dobrze żyć. Nasze zdania, choć czasem troszkę odmienne, zmierzały zawsze w tę samą stronę. Byłem zdziwiony, kiedy po siedmiu dniach odkryłem, że byłem jedynym katolikiem w grupie. Przez tydzień rozmawiałem z anglikanami, protestantami, prawosławnymi, z osobami dopiero szukającymi i oczywiście widziałem różnice, ale ta różnorodność okazała się bardzo piękna. Dzięki niej w bardzo świeży sposób mogłem spojrzeć na moją wiarę, zastanowić się, w co naprawdę wierzę i do czego – tak bardzo praktycznie – wzywa mnie Ewangelia. Mimo różnic ostatecznie wszyscy byliśmy tacy sami, z takimi samymi problemami i tym samym pragnieniem Boga.

Foto: Franciszek Cofta

Wspólnota

Będąc w Taizé doświadczyłem wspólnoty – wspólnoty braci, wspólnoty młodych ludzi, ale w moim sercu najbardziej pozostała wspólnota 18 chłopaków – wolontariuszy, z którymi mieszkałem przez te dwa miesiące w jednym domu. Trzeba szczerze przyznać, że dłuższy czas na drugim końcu Europy, wśród początkowo obcych sobie ludzi, z różnych kultur i języków, czas pełen pracy, spotkań i różnych zadań – jest zwyczajnie trudny. Po każdym kolejnym ciężkim dniu ratowała nas właśnie nasza mała wspólnota. Choć każdy z nas był totalnie różny, to nie mieliśmy wyjścia i lubiąc się czy też nie, musieliśmy ze sobą rozmawiać i wspierać się. Mogliśmy liczyć na siebie w każdym momencie. Od zwykłego podania papieru toaletowego, gdy zabrakło go w naszym domu, po wspólny płacz i wieczorne modlitwy, gdy jednemu z kolegów z Meksyku zmarła mama. Była to wspólnota chłopaków pochodzących z różnych tradycji religijnych, czasem niewierzących, czasem z wartościami tak różnymi od moich.

Foto: Franciszek Cofta

Cisza, słuchanie

Głównym momentem każdej modlitwy w Taizé jest cisza. Nie jest to chwila ciszy, jak w czasie liturgii po odczytaniu Ewangelii, ale solidne kilkanaście minut ciszy. Z początku nie wiesz, co z tym czasem zrobić, a potem odnajdujesz powoli prawdziwą relację z Bogiem. Tej ciszy w Taizé jest więcej, ale równie ważne jest wysłuchanie, jakiego można tutaj doświadczyć. Po każdej wieczornej modlitwie bracia zostają w kościele, często do późnych godzin, tylko po to, żeby słuchać młodych. Jako wolontariusz otrzymałem swojego „brata kontaktowego”, czyli brata, który prowadził mnie duchowo. Z początku bardzo nie podobały mi się te spotkania. Miałem wiele pytań, wątpliwości związanych z wiarą, życiem, a brat tylko słuchał… Nie udzielał żadnych odpowiedzi. Z czasem jednak zauważyłem, że dzięki temu wysłuchaniu i małym podpowiedziom mnicha, sam znajduję odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a na problemy potrafię spojrzeć z innej strony. W końcu potrafiłem znaleźć ciszę, wolność i pokój w sercu. Jest coś pięknego w ciszy i jest coś pięknego w powołaniu, które polega na słuchaniu innych.

Foto: Franciszek Cofta

Pielgrzymka zaufania

Bracia z Taizé bardzo często nazywają swoją działalność Pielgrzymką Zaufania. Dlatego też odbywają się coroczne spotkania modlitewne na przełomie roku w różnych częściach Europy. To hasło początkowo było dla mnie tajemnicą, jednak z czasem zaczynam je rozumieć. Przyjeżdżając do Taizé zaufałem braciom, potem ludziom, a wszystko to prowadziło do konkretnego zaufania Bogu. Powierzając Mu swój czas, najpierw zaczynając od paru dni, uczę się ufać Mu we wszystkim. To zaufanie to też odwaga do podejmowania spraw, może mniej wygodnych, ale takich, które naprawdę zmieniają życie na lepsze. Ta pielgrzymka to odkrywanie samego siebie i po prostu sięganie po szczęście.

>>>Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę<<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze