Uganda, fot. Krzysztof Błażyca

Uganda: poza wami nie mam nikogo [FOTOREPORTAŻ]

Powiedziała, że wśród spotkanych przez nią dzieci najbardziej poszkodowane są dziewczynki. To przecież zdrowie chłopców jest priorytetem w rodzinach. I mówiła, że 10% dzieci, które trafiają na leczenie, dociera zbyt późno. Wtedy pozostaje tylko opieka paliatywna.

Córka jednego z ich pacjentów opowiadała: „Nawet nie nazywamy ich lekarzami. Nazywamy ich członkami rodziny. Bo traktują nas jak rodzinę”. Doktor Anne Merriman spotkałem w maju w Kampali, stolicy Ugandy. Od dwudziestu dziewięciu lat prowadzi założoną przez siebie organizację Hospice Africa. Ci, którzy ją znają, mówią o niej „afrykańska Matka Teresa”. Pochodzi z Irlandii. W latach 60. przebywała na misji w Nigerii, później w Singapurze i Kenii. – Pracowałam z siostrami Maryi. Widziałam wiele cierpienia spowodowanego rakiem, cierpienia, któremu nie dało się zapobiec – wspomina. Obecnie na stałe mieszka w Ugandzie. To stąd rozwinęła na inne kraje działalność organizacji, która powstała w 1992 r. w Liverpoolu. Cel był jasno określony – nieść pomoc paliatywną „wszystkim potrzebującym w Afryce”. Dziś wolontariusze przeszkoleni przez Hospice Africa działają w trzydziestu siedmiu krajach, bo wraz z szerzeniem się wirusa HIV i AIDS podwoiła się również zachorowalność na raka na kontynencie. Większość ludzi dotkniętych chorobami, zwłaszcza mieszkańców wsi, praktycznie nie ma dostępu do usług medycznych, a co dopiero do skomplikowanych zabiegów lub operacji.

– Obecnie 30 z 55 afrykańskich krajów nie posiada aparatu do radioterapii. Koszty leczenia przewyższają możliwości rodzin. A zaoszczędzenie pieniędzy, o ile w ogóle możliwe, często wymaga czasu, którego chorym brakuje – mówi Anne. I wskazuje, że szacunkowo w krajach, w których działa Hospice Africa, 90% chorych dzieci nie dociera na czas na leczenie, choć połowa z nich miałaby szansę przeżycia, gdyby tylko udało się zdążyć.

>>> Uganda: franciszkanie założyli ekologiczną farmę

Ojcowie franciszkanie Piotr Mpiima Dąbek i Józef Mulindwa Matuła na terenie szpitala w Kakooge. Fot. Krzysztof Błażyca


Jestem przy tobie, Tendo

Siedzieliśmy w zacisznym miejscu na terenie sanktuarium. Tej niedzieli ponad setka dzieci, w tym jedno z podopiecznych Anne, przyjęło pierwszą Komunię św. A ona opowiada mi o Tendo. Miał 11 lat, kiedy został skierowany do nich przez Instytut Onkologii Szpitala Mulago w Kampali. To jedyny szpital w kraju, państwowy, w którym leczeni są chorzy na raka. Niestety, skrzydło z profesjonalną opieką i godnymi warunkami leczenia to… sektor prywatny. Dzień wcześniej właśnie w Mulago, wraz z Józkiem Mulindwą, przez ponad trzy godziny staraliśmy się znaleźć lekarza, by pomóc kobiecie z wioski oddalonej o kilkanaście kilometrów od punktu podstawowej opieki medycznej. Też miała nowotwór. Nie miała możliwości zakupu leków uśmierzających ból. Poznając Mulago, mijaliśmy kobiety śpiące na kamiennej wylewce szpitalnych baraków. Tymczasem Anne opowiadała… – Rodzina nie zabierała Tendo przez długi czas do lekarza. Myśleli, że stan zdrowia dziecka to efekt rzuconych na niego czarów. W końcu zobaczył go pewien lekarz i skierował do Mulago. Niestety, było już za późno. Choroba była w zaawansowanym stadium. Skontaktowali się z nami w sprawie opieki paliatywnej. Chłopiec potrzebował już tylko troski, zapewnienia opieki i higieny, wkrótce zmarł. Kiedy Anne zaczynała w latach 90. prowadzić hospicja, to prawie 95% chorych na raka było pozbawionych jakiejkolwiek możliwości leczenia. To właśnie rak, obok AIDS, jest powodem wysokiej umieralności w krajach Afryki. Stanowi 10% zgonów z powodu raka w skali świata.

Doktor Anne Merirman przybyła do Ugandy w 1993 r. Jej organizacja Hospice Africa niesie pomoc paliatywną. Fot. Krzysztof Błażyca

Chciałabym tu zostać

Trudno mi było nie płakać, patrząc w udręczoną twarz 29-letniej Jovii. To jej historię opowiedziała mi Anne. Jovia, która imię otrzymała po babci, dorastała w biednej części Kampali. Jovia miała cztery lata, gdy straciła matkę. Kobieta zmarła, rodząc brata dziewczyny. Sama wcześnie weszła w dorosłe życie. Jovia miała zaledwie 15 lat, gdy urodziła córkę. Gdy organizacja Anne do niej dotarła, Jovia leżała już w późnym stadium raka szyjki macicy. Opiekowała się nią Rose, pielęgniarka, jedna z setek wyszkolonych przez organizację.

„Nie chcę tracić życia, nie chcę tracić tego wszystkiego, ani was” – powtarzała wychudzona Jovia. Wiele mówiły jej duże, pełne bezradności oczy, zapadnięte policzki, popękane wargi. „Chciałabym tu zostać, troszczyć się o moje dziecko. Chcę pracować, przecież wciąż jestem młoda. Kto się zatroszczy o mego młodszego brata?” – mówiła urywającym się głosem.

Ból rozchodził się na jej nogi. „Te lekarstwa od was mi pomagają. Za cztery godziny wezmę kolejną dawkę. Dziękuję za nie Bogu, bo nie wiem, jak bym to zniosła. Dziękuję, że przychodzicie, modlicie się za mnie, pomagacie. Nie mam nikogo, kto by się o mnie troszczył. Poza wami nie mam nikogo. Tylko córkę…” – jej głos się łamał, gdy wypowiadała kolejne słowa. Jovia zmarła trzy tygodnie później. W ostatnich chwilach był przy niej brat i pielęgniarka Rose z Hospice Africe.

>>> Uganda. Twarzą w twarz z ich koszmarami [MISYJNE DROGI]

Matugga. Szpital im. Wandy Błeńskiej wybudowany przez franciszkanów. Fot. Krzysztof Błażyca

Ból codzienny

Pandemia nie zatrzymała działań doktor Anne i jej wolontariuszy, choć kolejny lockdown (wprowadzony od połowy czerwca do końca lipca) wielu osobom przysporzył kolejnego cierpienia. Zakaz opuszczania dystryktów, wstrzymane kursy pomiędzy miastami, zakaz poruszania się boda-boda. Co w takiej sytuacji zrobić może kobieta ze wsi, oddalonej od miasta, pozbawiona leków i możliwości dotarcia po pomoc? Anne opowiadała o prostych chwilach, jakie spędza z chorymi. O ich bezradności, o determinacji potrzebnej do zdobycia dla nich morfiny, o szkoleniach personelu (10 tys. przeszkolonych osób!), o odkrywanych w ludziach pokładach wrażliwości i o modlitwie, bez której nie wyobraża sobie misji pośród surowej codzienności cierpienia. Dzięki swej determinacji dociera i współpracuje z placówkami rządowymi. Ale uwrażliwia też na realny stan rzeczy, daleki od standardów rozwiniętego świata. Choćby na fakt, że w Ugandzie, w której Hospice Africa działa najprężniej, wciąż ponad połowa społeczeństwa nie ma dostępu do służby zdrowia. Choć przez minione dwie dekady wiele i tak zmieniło się na lepsze. Wskazuje, że statystycznie na każde 19 tys. osób w obszarach miejskich przypada jeden lekarz. Na obszarach wiejskich proporcje są inne – jeden lekarz na 50 tys. osób. W kraju liczącym ponad 42 milionów mieszkańców znajduje się tylko jedno centrum onkologiczne.

– Wyobraź sobie, że prawie 200 tys. Ugandyjczyków żyje w stanie codziennego bólu, potrzebując opieki paliatywnej. O tym informujemy przez nasze kampanie, media, szkolenia – mówi Anne. Te statystyki są znacznie gorsze w innych krajach Afryki, które nie mają zintegrowanego systemu opieki paliatywnej.

Pogrzeb w jednej ze wsi na północy Ugandy. Fot. Krzysztof Błażyca

Nowe życie przychodzi

Po ponad ćwierć wieku od założenia Hospice Africa zaopiekowała się ponad 34 tysiącami pacjentów. Uganda została uznana na arenie międzynarodowej, przez WHO i WHPCA (World Hospice and Palliative Care Alliance), jako jedyny kraj w Afryce z kompleksową opieką paliatywną. I jest obecnie postrzegana jako model opieki paliatywnej dla krajów afrykańskich.

– Gdy przyjedziesz kolejny raz, dołącz do nas. Odwiedzisz z nami naszych podopiecznych. To dla nich ważne, że ktoś się nimi interesuje, że nie są pozostawieni sami sobie – zachęca Anne. – Przyjadę… – odpowiadam.

>>> Syria. Nieść pokój. Rozmowa Zofii Kędziory z Siostrą Brygidą Maniurką [MISYJNE DROGI]

Tym razem mieliśmy tylko ten jeden dzień na spotkanie. Opuściłem Kampalę, jadąc dalej na północ. Zatrzymałem się po drodze w Kakooge i zajrzałem do szpitala prowadzonego przez Małe Siostry św. Franciszka. – Młoda mama właśnie urodziła, cztery dni temu… – uśmiecha się siostra Rose, która prowadzi placówkę wybudowaną w 2010 r. przez polskich franciszkanów. Mają tu porodówkę, laboratorium i małą salę operacyjną, czekającą z zabiegami na chirurgów, wolontariuszy z Europy. Bo na co dzień jest jeden lekarz i cztery pielęgniarki. – Najwięcej mamy przypadków malarii, duru brzusznego albo ofiar wypadków na drogach – mówi siostra. – A może chcesz się przetestować na Covid? – dodaje.

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

Wybrane dla Ciebie

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze