Fot. ARCH. JOANNY I FILIPA KUPCZYKÓW

Większość ludzi marzy, aby stąd wyjechać – my przyjechaliśmy tu na misje [MISYJNE DROGI]

Często nie mamy bieżącej wody, często też nie ma prądu przez kilkanaście godzin dziennie. Wynajem mieszkania kosztuje nas więcej niż w Polsce. Mięso w sklepie jest tu bardzo drogie, a język amharski jest bardzo trudny, do tego mało osób mówi tu po angielsku. Na ulicy spotykasz wiele osób chorych i w kryzysie bezdomności, szczególnie dzieci. Tu od dwóch lat jesteśmy. Staramy się głosić Chrystusa. To nasze miejsce.

Jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat, nie mamy dzieci. Pan Bóg nas nie obdarował jeszcze potomstwem, ale dał nam powołanie do misji i tak od już prawie dwóch lat jesteśmy na misji w stolicy Etiopii, Addis Abebie.

Otwarcie na misje

Powołanie do misji kiełkowało w nas jeszcze zanim zostaliśmy małżeństwem. Oboje jesteśmy na Drodze Neokatechumenalnej od 15 lat, a mamy 29 i 30 lat, więc większość naszego życia byliśmy formowani w tych wspólnotach parafialnych. Dzięki temu nauczyliśmy się dostrzegać działanie Boga w naszym życiu, akceptować naszą historię, problemy, cierpienia i budować żywą relację z Bogiem. Żyliśmy w Polsce, w Toruniu, jako małżeństwo. Pracowaliśmy, spotykaliśmy się ze znajomymi, uczęszczaliśmy do wspólnoty, chodziliśmy do kościoła, ale czuliśmy oboje, że dostaliśmy tyle od Boga, że chcielibyśmy podzielić się tymi darami. Czuliśmy, że Pan woła nas do „głoszenia Ewangelii”, do dzielenia się naszym doświadczeniem Boga w życiu oraz mówienia o Jego miłości do nas. Dlatego zgłosiliśmy gotowość, by pojechać na misje w dowolne miejsce na świecie. Dwa lata temu zostaliśmy zaproszeni na spotkanie formacyjne dla rodzin z całego świata gotowych wyjechać na misję oraz na spotkanie z papieżem Franciszkiem. W czasie tego spotkania naprawdę mieliśmy wewnętrzną gotowość pojechać gdziekolwiek Pan nas pośle. Dlatego, kiedy zapytano nas, czy zgadzamy się jechać do Etiopii, to choć wiedzieliśmy jedynie, że to biedny kraj i że leży w Afryce – to powiedzieliśmy „tak”. Na spotkaniu z papieżem otrzymaliśmy krzyż misyjny i zostaliśmy pobłogosławieni oraz posłani do tego miejsca.

Obchody Niedzieli Palmowej/Fot. ARCH. JOANNY I FILIPA KUPCZYKÓW

Szaleni lub nienormalni

Wróciliśmy do Polski. Zwolniliśmy się z pracy. Wypowiedzieliśmy umowę na mieszkanie. Sprzedaliśmy samochód. Zamknęliśmy nasze sprawy. Pożegnaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, rodzinami i już w listopadzie 2022 r. zamieszkaliśmy w Etiopii. Wiele osób pytało nas, czy się boimy. Wiele osób nie rozumiało naszej decyzji, wiele chciało wiedzieć, na jak długo wyjeżdżamy. W nas nie było strachu, nie było też wątpliwości, nie mamy też żadnego planu, co do długości naszego wyjazdu. Mieliśmy za to wrażenie, że Duch Święty tchnął w nas radość i wzruszenie, że możemy być częścią dzieła, które ma pomagać ludziom w poznaniu Boga. Dzięki temu naszym najbliższym łatwiej było przyjąć i zrozumieć tę decyzję. Kiedy widzieli naszą radość, to łatwiej było im pogodzić się z tym, chociaż pewnie kilku naszych znajomych myślało wtedy, że jesteśmy szaleni albo nienormalni.

W naszej dzielnicy nie ma kościoła

Razem z nami na misji jest rodzina z Hondurasu z czworgiem dzieci, a także ksiądz, dwie samotne dziewczyny i jeden chłopak z Włoch. Kardynał katolicki obrządku etiopskiego – Berhaneyesus Demerew Souraphiel CM – przeznaczył nam bardzo ubogą dzielnicę Addis Abeby, w której nie ma kościoła katolickiego. Etiopia nie jest krajem katolickim, ponad 40% Etiopczyków należy do Ortodoksyjnego Kościoła Etiopskiego, który doktrynalnie związany jest z chrześcijaństwem przedchalcedońskim, ponad 30% mieszkańców to muzułmanie, zaś 18% to protestanci. Jednak to nie znaczy, że nie ma tu katolików. W naszej dzielnicy mieszka około 2 mln ludzi, w samej stolicy nieoficjalnie mówi się, że mieszka około 10 mln.

Wśród młodocianych uchodźców

Etiopia jest krajem, który właściwie jest w stanie wojny, choć oficjalnie mamy pokój. Na terenie praktycznie całej Etiopii nadal jest niebezpiecznie, prowadzone są liczne działania zbrojne, wiele osób protestuje, giną lub trafiają do więzienia. Dlatego wiele osób ucieka do stolicy, bo tylko tu jest względnie bezpiecznie. Jest tu też dużo imigrantów z Erytrei, którzy uciekają przed wojną. Większość z nich ucieka w wieku 14 lat, bo w Erytrei, kiedy ma się 12 lat, to trzeba iść do szkoły wojskowej, a po dwóch latach dostaje się broń do ręki i jest się wysyłanym na front. Wielu z nich uciekło na piechotę, przekraczając granicę i kierując się do stolicy Etiopii. W tym gronie jest wielu katolików.

Fot. ARCH. JOANNY I FILIPA KUPCZYKÓW

W każdą niedzielę na naszym patio spotykają się również dzieci z Erytrei z katechistami, którzy dają im lekcję religii. Dwa lata temu przychodziło około 10, obecnie jest ok. 80 dzieci. Staramy się też świadczyć o Bogu naszą obecnością tutaj.

Dom jednorodzinny parafią

Na potrzeby naszej misji wynajęliśmy dom jednorodzinny – z dużym salonem, który został przez nas przerobiony na kaplicę. W pierwszym miesiącu naszej misji przyjechał do nas kardynał, który zaprosił katolików z naszej okolicy do naszego domu misyjnego, odprawił dla nich mszę św. i ogłosił, że ten dom jest nową parafią pod wezwaniem św. Dominika Savio i jest miejscem, do którego mogą przychodzić, żeby się modlić. Tego dnia gościliśmy około 200 osób. Brak kościoła katolickiego w okolicy dla większości katolików jest równoznaczny z brakiem możliwości uczestnictwa w mszy czy w sakramentach.

Małżeństwo Kupczyków z osobami w kryzysie uchodźczym z Erytrei/Fot. ARCH. JOANNY I FILIPA KUPCZYKÓW

W Addis Abebie jest jedna wspólnota neokatechumenalna, do której często jeździmy, aby pomagać im zorganizować liturgię słowa, uczestniczyć z nimi w Eucharystii albo głosić im katechezy. Żeby dojechać do kościoła, w którym wspólnota się spotyka, musimy wziąć trzy-cztery minibusy (czyli samochody dziewięcioosobowe, które zostały przerobione tak, że czasem wchodzi do nich nawet 20 osób), a i tak często na ostatnim odcinku musimy wziąć taksówkę. Koszt takiej podróży w jedną stronę to koło 100–150 birr za osobę, a wielu mieszkańców, jest bez pracy albo zarabiają 3–6 tys. birr miesięcznie. Podróż dla nich to zbyt duży wydatek, dlatego często nie mają dostępu do kościoła. Dzięki powstaniu parafii w naszym domu misyjnym wszyscy katolicy mogą uczestniczyć we mszy, którą odprawia dla nich ksiądz w rycie etiopskim (tu katolicy nie mają obrządku rzymskokatolickiego a obrządek etiopski). Nie muszą dojeżdżać do innych dzielnic na modlitwę.

Codzienność

Mieszkamy w bloku między zwykłymi ludźmi. Robimy zakupy w tych samych miejscach. Borykamy się z tymi samymi problemami. Nie mieszkamy w dzielnicy turystycznej, więc obecność białego człowieka (ferendż – jak nas nazywają) jest tutaj niezwykła. Często zaczepiają nas na ulicy albo w bloku i pytają: „Co tu robicie?”. Widzą, że czas upływa, a my nadal tu jesteśmy… Dla nich to niezrozumiałe, bo większość mieszkańców Etiopii marzy o tym, żeby stąd wyjechać.

Misje pozwalają doświadczyć codzienności Etiopczyków, często bardzo ubogie/jFot. ARCH. JOANNY I FILIPA KUPCZYKÓW

Kiedy odpowiadamy, że jesteśmy członkami katolickiej misji i że tu mieszkamy, są na tyle zadziwieni, że chcą nas lepiej poznać i zapraszają nas na ceremonię parzenia kawy do ich domów, która zwykle trwa około dwóch godzin, więc mamy czas na rozmowę. Życie w Etiopii nie jest proste, często nie mamy bieżącej wody. Do mycia i gotowania korzystamy z wody z baniaka w naszym mieszkaniu. Często nie ma prądu, czasem nawet przez kilka, a bywa że i przez kilkanaście godzin dziennie. Wynajem mieszkania kosztuje nas więcej niż płaciliśmy w Polsce. Mięso w sklepie jest tu bardzo drogie, nie ma wielu produktów spożywczych, których dostępność w Polsce była dla nas czymś oczywistym, a język amharski jest bardzo trudny, do tego mało osób mówi tu po angielsku. Na ulicy spotykasz wiele osób chorych i w kryzysie bezdomności, szczególnie dzieci. W wodzie może być cholera lub tyfus. Dla Asi niebezpieczne jest poruszanie się samotnie po stołecznych ulicach, a jeżeli jesteśmy razem i tak musimy zachować szczególną ostrożność, aby nas nie okradziono…

>>> Tekst pochodzi z „Misyjnych Dróg”. Wykup prenumeratę <<<

W tym miejscu jednak uczysz się, jak niewiele naprawdę jest ci potrzebne do życia, uczysz się wdzięczności za proste rzeczy. Stajesz się bardziej wrażliwy na problemy innych. I w tej prostocie czujemy, że mamy przestrzeń do modlitwy, doskonalenia relacji z Bogiem, budowania jedności małżeńskiej. Nasze życie jest prostsze, ale wypełnione obecnością Boga, który daje nam siłę do walki z tymi trudnościami. Sami pewnie już dawno spakowalibyśmy się i wyjechali do Polski, a trwamy i wiemy, że to nie nasza odwaga, nie nasza siła, ale dar od Boga.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze