Misjonarz: kiedyś jak ktoś powiedział, że jest katolikiem z góry był w Mongolii na przegranej pozycji [ROZMOWA]
“To co się liczy w Mongolii to obecność, kontakt z ludźmi i świadectwo. Myślę, że papież, będąc tu z nami za kilka dni zachęci nas właśnie do dawania świadectwa. Praktycznie nie mamy żadnego wpływu na miejscowe społeczeństwo. Nie odgrywamy jakiejś specjalnej roli, ale świadectwo jest bardzo ważne. Bycie misjonarzem tutaj oznacza konieczność dużej cierpliwości, słuchania, pokory uczenia się” – powiedział o. Ernesto Viscardi ze Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Pocieszenia.
W rozmowie pracujący od 19 lat w Mongolii włoski misjonarz zwrócił m. in. uwagę, że Mongołowie w przeciągu ostatnich lat dużo podróżują. „Mongołowie byli kiedyś ludem koczowniczym w swoim kraju, a teraz przemieszczają się po świecie. To sprawia, że stają się bardziej otwarci. Kiedyś jak ktoś powiedział, że jest katolikiem z góry był na przegranej pozycji w Mongolii. Chrześcijanin? To ty nie należysz do naszych tradycji. Negatywne reakcje były dość częste. Według mnie Mongołowie otwierają się na innych coraz bardziej” – podkreślił misjonarz.
>>> „Mała trzódka” w Mongolii czeka na papieża
Piotr Dziubak (KAI): Ojciec jest już trochę lat w Mongolii?
O. Ernesto Viscardi: Tak, minęło 19 lat.
Jak Ojciec postrzega te 19 lat w Mongolii? Miejsce jest bardzo szczególne.
– Każdy rok tutaj był piękniejszy od poprzedniego. Na początku jest fajnie bo odkrywasz nowy kraj. Potem dalej jest dobrze, ponieważ udaje ci się trochę więcej rozumieć o czym rozmawiają ludzie. Później też jest jeszcze ciekawie, bo można być w końcu blisko ludzi, ich kultury i tradycji. Na pewno to doświadczenie łaski Bożej. Nie każdy nadaje się do pracy na misji w Mongolii. Nie każdemu udaje się tu zostać na długo.
Jak Mongołom głosić Ewangelię?
– Jest to pytanie za milion dolarów. Nasze doświadczenie w Mongolii było bardzo proste. Ze względów praktycznych nasz pierwszy dom otworzyliśmy w Ułan Bator. Zaczęliśmy naukę języka. Budowaliśmy kontakty z miejscowym Kościołem. Kiedy już zdecydowaliśmy się otworzyć misję nie zostaliśmy w stolicy, ale pojechaliśmy 400 km dalej do Arwajcheer. W stolicy byli już misjonarze. Przez dwa lata praktycznie tylko przyglądaliśmy się otaczającemu nas światu. Chodziliśmy patrzeć jak wygląda codzienne życie, co się dzieje w miasteczku, jak możemy dać się poznać ludziom. Przedstawiliśmy się lokalnym władzom. Później udało się kupić działkę, na której zbudowaliśmy dom. To był nasz wspólny projekt misjonarzy i misjonarek ze Zgromadzenia Matki Bożej Pocieszenia. Na terenie postawiliśmy też mongolskie namioty – jurty, żeby można było zacząć prowadzić jakąś działalność z dziećmi, młodzieżą, żeby móc spotykać się z rodzinami. Po pewnym czasie kilka osób zaczęło nas regularnie odwiedzać zaciekawionych obecnością obcokrajowców. Intrygowało ich co tu robią razem kobiety i mężczyźni z zagranicy. Nie rozumieli czym się zajmujemy. Ta ciekawość przybliżyła do nas kilka osób. Tak się zaczęła nasza misja. Powoli pojawiały się pytania: co to jest wiara? Co to jest Kościół? Kim jest Jezus? Po pewnym czasie zaczęła rodzić mała grupka chrześcijan.
Nie uprawialiśmy żadnego prozelityzmu. Nie chodziliśmy po ulicach nauczając, jak robią to inne wyznania. Niektórzy przychodzili i pytali. Tak zaczął się dialog. Był to bardzo powolny proces. Podkreślmy w tym regionie nie było wcześniej żadnej stałej obecności Kościoła. Prawie każda z osób, która odnalazła się w powstającej wspólnocie chrześcijańskiej zaprosiła później kogoś ze znajomych albo z rodziny. Kiedy wspólnota była już solidna i miała minimalne struktury, zaczęliśmy prowadzić katechizację dzieci i dorosłych.
Nie jest łatwo chyba zainteresować Mongołów postacią Jezusa. Wytłumaczyć kim jest Jezus, wiara, Kościół? Przypomnijmy, że przez cały okres reżimu komunistycznego wykreślono z życia społeczeństwa jakikolwiek wymiar duchowy. Zamordowano ponad 15 tys. mnichów buddyjskich. Ludzie nadal jeszcze spoglądają nieufnie na osoby duchowne, wiarę? W Mongolii działają też liczne sekty. Mongołowie wchodzą do kościoła widzą figurkę Jezusa, Maryi i są przekonani, że są w “dobrym Kościele”. Nie sprawdzają co to za miejsce…
– To prawda. Przez siedemdziesiąt lat, do początku lat 90. reżym komunistyczny chciał zdusić jakąkolwiek duchowość. Religie nie mogły oficjalnie działać, jednak w ukryciu, w małym stopniu, coś funkcjonowało. Nostalgia za duchowością, czy też jakąś formą religijności mimo wszystko pozostała. Już na początku lat 90. jednym z elementów stanowiących o jedności narodowej stał się buddyzm. Powiedziałbym, że mimo wszystko duch religijności przetrwał i w jakiejś formie był obecny przez cały czas trwania komunistycznego reżimu.
Kościół katolicki wrócił do Mongolii na początku lat 90. Nie pojawił się tam jednak po raz pierwszy. Chrześcijanie dotarli do Mongolii w VII wieku. Niestety chrześcijaństwo nie zapuściło wtedy solidnych korzeni. Do dzisiaj wielu patrzy na chrześcijaństwo, jako na coś co przyszło z zagranicy. Kubiłaj prosił rodzinę Marco Polo, żeby ten poprosił papieża o przysłanie 100 misjonarzy. Nikt nie przyjechał. Niestety zmarnowano szansę ewangelizacji.
Kiedy na początku lat 90. zaczęli przyjeżdżać katolicy, protestanci, różne wyznania z Korei Południowej, sekty, mormoni, świadkowie jehowy, klasztory buddyjskie zaczęły w tym widzieć jakąś formę inwazji ludzi, których nie znali. Przecież w jakiś sposób oni też chcieli mówić o wierze, religii, zbierać wokół siebie wiernych. W reakcji pojawił się odruch obronny. Na przestrzeni lat jednak to napięcie udało się wytłumić dzięki dialogowi, wzajemnemu poznaniu się. Dla przeciętnego Mongoła katolicy, protestanci, mormoni, świadkowie jehowy są jedną i tą samą religią. Zupełnie nie dostrzegają różnic. Zdarzało się, że członkowie sekt albo innych wyznań niszczyli statuy Buddy, generując poważne problemy innym religiom na terenie Mongolii.
Pierwszy biskup w Mongolii Wenceslao Padilla, a teraz kard. Giorgio Marengo zbudowali dobre kontakty z przedstawicielami buddyzmu. Dzięki temu przynajmniej przełożeni buddyjscy wychwytują różnice pomiędzy katolikami a protestantami. Orientują się, które zgromadzenia są sektami.
>>> Papież: jadę do Mongolii odwiedzić mały, lecz wielki w miłości Kościół i szlachetny naród
Przygotowanie do chrztu trwa dłużej niż np. w Europie. Nie można przyjść do kancelarii parafialnej i powiedzieć, chciałbym się ochrzcić, a Ojciec może za miesiąc znajdzie jakiś wolny termin na udzielenie sakramentu…
– (Śmiech) Najpierw zapraszamy tych, którzy wyrażają chęć przyjęcia chrztu, żeby zaczęli poznawać życie wspólnoty chrześcijańskiej. Ostatnio zdarzają się nam przypadki, że zgłaszają się ludzie poszukujący “czegoś religijnego” i co byłoby inne od tradycji, w której te osoby dorastały. Kiedy kandydaci przychodzą zawsze spotkają kogoś, kto ich przyjmie, wyjaśni podstawowe elementy tego, czym jest wspólnota chrześcijańska, czym jest Kościół, co to znaczy być chrześcijaninem. Jeśli taka osoba stwierdzi, że chce poznać lepiej chrześcijaństwo, to zaczyna się wprowadzenie do chrześcijaństwa. U nas są to kursy alfa. Pomagają poznać Jezusa, przybliżyć się do wiary. Jeśli kandydat potwierdza wolę kontynuacji, rozpoczyna dwuletnie przygotowanie do chrztu. Każdego tygodnia uczestniczy w niedzielnej katechezie. Grupy są podzielone na młodzież i dorosłych. Później jest jeszcze rok katechezy mistagogicznej, żeby otrzymać sakrament bierzmowania.
Wspomniał Ojciec, że nie uprawiacie prozelityzmu. Przestrzega przed tym także papież Franciszek. Z drugiej strony w powszechnym mniemaniu misjonarz powinien nawracać, jak najwięcej chrzcić, bierzmować itd. I pewnie powinien przesyłać informacje o liczbie nawróconych przełożonym…
– Takie “hymny” to śpiewaliśmy” w Afryce, że w danym roku ochrzciliśmy 50 osób, udzieliliśmy bierzmowania 70 osobom, sakrament małżeństwa przyjęło 40 par. Robiliśmy tak w Afryce. W mongolskiej rzeczywistości tak się nie dzieje. W tym kraju jesteśmy ekstremalnie małą mniejszością. Jest nas prawie 1500 osób na 3,5 mln mieszkańców. To co się liczy to obecność, kontakt z ludźmi i świadectwo. Myślę, że papież, będąc tu z nami za kilka dni zachęci nas właśnie do dawania świadectwa. Praktycznie nie mamy żadnego wpływu na miejscowe społeczeństwo. Nie odgrywamy jakiejś specjalnej roli, ale świadectwo jest bardzo ważne. Bycie misjonarzem tutaj oznacza konieczność dużej cierpliwości, słuchania, pokory i uczenia się.
Papież Ratzinger zwracał uwagę, że w przyszłości czeka nas taki właśnie mały Kościół…
– Przede wszystkim liczy się świadectwo wiary. Dotyczy to każdego chrześcijanina, a jeszcze bardziej misjonarzy. Od „jakości” misjonarza zależy jaka wspólnota wyrośnie. Ważne jest jaki misjonarz jest od strony ludzkiej i duchowej. Jest takie powiedzenie w Azji, odnoszące się do dydaktyki: „uczeń jest wielki, jeśli mistrz jest wielki”. Tak to wygląda w tutejszym buddyzmie. Jeśli mistrz umie wyrazić i przekazać swoją duchowość, uczeń też będzie umiał, podobnie z ludzką wrażliwością.
Mówiąc o misjonarzach myślimy o nich jako dobrych organizatorach, że dana parafia, którą zarządza wspaniale się rozwija. To wszystko opiera się o konkretną osobę misjonarza. Tutaj wspólnoty są malutkie. Nie ma mas. Nie można się schować. Obecność i jakość misjonarza jest bardzo ważnym elementem w ewangelizacji.
Jeśli ktoś się przyzna w pracy, że jest chrześcijaninem albo katolikiem, to raczej kariery w firmie nie zrobi. Społeczeństwo, elity mongolskie patrzą chyba na katolików z dystansem i nieufnością?
– Faktycznie jesteśmy świadkami zawężonego spojrzenia na chrześcijan i na Kościół. Większość członków naszych wspólnot to osoby proste. Nie mamy w naszych wspólnotach jakichś elit pośród intelektualistów, ekonomistów. Mało jest takich osób pośród nas. Może to powodować, że z tego powodu Kościół, dla niektórych, wypada słabo. Trzeba jednak mieć na uwadze też i to, że Mongołowie w przeciągu ostatnich lat dużo podróżują. Mongołowie byli kiedyś ludem koczowniczym w swoim kraju, a teraz przemieszczają się po świecie. To sprawia, że stają się bardziej otwarci. Kiedyś jak ktoś powiedział, że jest katolikiem z góry był w Mongolii na przegranej pozycji. Chrześcijanin? To ty nie należysz do naszych tradycji. Negatywne reakcje były dość częste. Według mnie Mongołowie coraz bardziej otwierają się na innych.
Za kilka dni przyleci do Was papież Franciszek. Czego Ojciec oczekuje od tej pielgrzymki?
– Oczywiście wizyta papieża, który został zaproszony do Mongolii przez prezydenta, ma także charakter polityczny i dyplomatyczny. Myślę, że wcześniejsze wizyty szefa watykańskiej dyplomacji abp. Paula Gallaghera, który spotykał się, z prezydentem, z ministrem spraw zagranicznych Mongolii, miały pomóc w wytłumaczeniu kim jesteśmy jako Kościół katolicki. Oczywiście papież nie przylatuje do Ułan Bator, żeby podpisywać jakieś umowy międzypaństwowe albo żeby zagwarantować rządowi mongolskiemu wsparcie w takiej lub innej kwestii. Co najwyżej mógłby pewnie zagwarantować przysłanie większej liczby misjonarzy. Bez wątpienia wizyta Franciszka wzmocni widzialność katolików i Kościoła w społeczeństwie mongolskim. Myślę, że zbudowanie dialogu z władzami mongolskimi jest już samo w sobie bardzo pozytywną sprawą.
W 1,5 milionowym Ułan Bator pojawią się jakieś ozdoby, plakaty na trasie przejazdu papieża? Pojawiły się jakieś elementy w wystroju miasta, które nawiązują do przyjazdu Franciszka?
– Na lotnisku w Ułan Bator w związku z wizytą pojawiły się duże zdjęcia papieża Franciszka. Jednak nie ma jakiejś wielkiej reklamy. Będzie to bardzo prosta i bardzo rodzinna pielgrzymka Ojca Świętego. Przejazd z lotniska do miasta będzie bardzo szybki. Tak zresztą robią wszystkie kolumny przewożące głowy państw i rządów odwiedzających Mongolię. Tłumów przy ulicach też bym się nie spodziewał, tak jak zwykle to widzimy w innych miejscach. Nie będzie okrzyków “Viva Papa!”.
W czasie mszy św. w niedzielę nie będzie wielkich tłumów. Eucharystia z papieżem odbędzie w zamkniętej hali sportowej. Myślę, że Ojciec Święty o tym wie. Samo to, że przyjeżdża jest najpiękniejsze w tej pielgrzymce. „Kim jest ten papież?” – na pewno wielu postawi sobie takie pytanie w Mongolii. Franciszek spotyka się zazwyczaj w czasie pielgrzymek z ogromnymi tłumami wiernych. Obecnie przyjeżdża odwiedzić najmniejszą istniejącą wspólnotę katolicką na świecie. To przecież papież Bergoglio zachęca nas: „Idźmy na peryferie świata!” On nie tylko to mówi, ale i robi. Proszę sobie przypomnieć podróż papieża do Republiki Środkowoafrykańskiej, która znajdowała w trakcie konfliktu zbrojnego. To jest jego styl. Dla nas jego odwiedziny będą wielką radością i łaską. Przyniesie nam powszechność Kościoła katolickiego, czego nam tutaj brakuje. 1500 osób to przecież jakaś mała parafia w Europie. U nas tłumem na niedzielnej mszy św. jest 50 osób. Mongolia jest krajem otoczonym przez dwa wielkie państwa: Rosję i Chiny. Prawdopodobnie przyjedzie delegacja z Chin. Franciszek przywiezie nam powiew powszechności Kościoła katolickiego. Tak będą wyglądały pierwsze cztery dni września z papieżem w Ułan Bator.
Wybrane dla Ciebie
Czytałeś? Wesprzyj nas!
Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!
Zobacz także |
Wasze komentarze |